„Lekcja z penisem”, czyli jak zostałam celebrytką

2013-06-01_125719

Jestem nauczycielką, która zmuszona sytuacją, kazała dzieciom narysować penisa i napisać „dupa”. Próba znalezienia sprawcy zniszczenia obuwia uczennicy, dzieciom nie zaszkodziła, ze mnie zrobiła natomiast kilkudniową bohaterkę ogólnopolskich i lokalnych portali i publikacji prasowych – negatywnych i pozytywnych. Tych drugich było znacznie więcej

Obsceniczne rysunki i wulgarne napisy, podobnie jak malowidła naskalne w czasach prehistorycznych, są rodzajem przetworzonych w obrazy emocji. Te szkolne od jaskiniowych różnią się tematycznie. Zamiast pędzących koni, czy dobijanych bizonów, przestawiają często organy płciowe i dosadne ich nazwy. Wulgaryzmy na klasowych ławkach, to nie tylko przejaw nudy, ale i kumulowanej agresji wobec szkoły czy nauczycieli. Gdy umieszczone zostają na rzeczy konkretnej osoby, sprawa zaczyna być poważniejsza, bo dotyczy jednostki i stanowi negatywne przesłanie pod jej adresem. Pojawia się wówczas, chociaż nie powinien, dylemat; podjąć próbę znalezienia sprawcy, czy problem zbagatelizować? Na forum klasy winnych nie ma, są natomiast wzajemne oskarżenia. Pozostawienie sprawy bez rozwiązania, to sygnał dla bezkarności. Podjęcie próby wyjaśnienia – ryzykowne, właściwie od początku skazane na przegraną.

Niestety w moim przypadku okazało się pyrrusowym zwycięstwem. Sprawca został ustalony, jednak ze względu na wiek, w pewnym sensie ułaskawiony, bo nikt go za rękę nie złapał, a grafologa w szkole nie ma. Ostatecznie skończyło się na łzach, które na pewno nie były wynikiem fałszywego oskarżenia. Uczniowie, którym, pewnie pierwszy raz w szkolnej historii, na godzinie wychowawczej, pozwolono, wprawdzie na kartkach, ale bezkarnie narysować penisa i napisać „dupa” zrobili to bez oporów i bez uszczerbku na psychice. Co może niektórym wydawać się dziwne, nauczycielce przybyło autorytetu, a dzieci dowiedziały się, że kłamstwo ma krótkie nogi, a sposób na wykrycie sprawcy bezmyślnego działania – chuligańskim w przypadku dziesięciolatków bym go nie nazwała – zawsze się znajdzie.

„Penisowa afera” wybuchła po miesiącu od zdarzenia. Dziennikarz „Gazety Krakowskiej” – jak stwierdził – z Urzędu Miasta Gorlice dostał pismo przewodniczącego rady miejskiej skierowane do dyrektorki szkoły, w której „rysunkową” innowację zastosowano. Dziwnym zbiegiem okoliczności otrzymał ją wcześniej niż adresatka. Z informacji zrobił właściwy użytek. Połączenie rzeczowników „penis” i „nauczyciel”, to woda na medialny młyn. Dziennikarskie żarna ruszyły w ruch. Tytuł w „Krakowskiej” „Nauczycielka kazała dzieciom rysować penisy” spowodował, że gazeta zeszła na pniu. Internetowe wydanie biło rekordy poczytności, a medialna pętla coraz mocniej zaciskała się na gardle i żołądku nauczycielki – eksperymentatorski, a właściwie samozwańczej „detektywki”.

Komu i czemu miało służyć całe medialne zamieszanie? Rodzice uczniów w stu procentach stanęli po stronie wychowawczyni, zresztą o zdarzeniu i sposobie jego rozwiązania byli poinformowani podczas kwietniowej wywiadówki – uwag nie mieli, pretensji nie zgłaszali. Od redaktora Szeligi, autora nierzetelnego i wulgaryzującego szkolny incydent tekstu, zażądali sprostowania, w którym m.in. napisali: „Dla nas rodziców bulwersujący jest fakt, że Przewodniczący Rady Miasta podejmuje bez upoważnienia i wbrew naszemu stanowisku działania, które piętnują nasze dzieci, a także dyskredytują szkołę i nauczyciela. Nie zgadzamy się na wykorzystywanie naszych dzieci do celów politycznych, nazywania ich chuliganami, będziemy je bronić przed upokarzającymi i nieodpowiedzialnymi działaniami Przewodniczącego B. Musiała”.

Coś w rodzaju sprostowania „Krakowska” opublikowała, chociaż litery nie były już tak duże jak w „hitowym” wydaniu, a i treść jakoś tak upchano, by w oko nie wpadała. Sprawa z penisem w tle niby została zakończona, chociaż nie do końca wyjaśniona. Są pytania, na które nadal nie ma odpowiedzi. Nauczycielka jest radną miejską i to skonfliktowaną z przewodniczącym i kilkoma innymi radnymi. W gorlickim sądzie wkrótce rozpocznie się sprawa karna z powództwa pana Musiała, wytoczona jej za rzekome naruszenie jego dóbr osobistych.

Nie jest też tajemnicą, że wieloletni przewodniczący Rady Miasta Gorlice był w komitecie budowy szkoły i z dyrektorką placówki łączą go koleżeńskie relacje. Wygląda na to, że epicentrum szkolnego trzęsienia ziemi stały się dwie skargi złożone do miejskiego wydziału oświaty. Autorką pierwszej jest bohaterka „penisowego skandalu” – jako radna wystąpiła w obronie praw pracowniczych koleżanki. Drugą, z żądaniem wyjaśnień i wyciągnięcia konsekwencji służbowych, powołując się na „wielu” rodziców, złożył przewodniczący Musiał. – Oko za oko, ząb za ząb, skarga za skargę – to jedno przychodzi na myśl. Jaka udział w sprawie miała dyrektorka szkoły? Pytana o ten zbieg okoliczności, twierdzi, że jedno z drugim nie miało nic wspólnego. No cóż, mam powody, żeby w przypadki nie wierzyć, tym bardziej, że swoje dochodzenie w sprawie „lekcji z penisem” pani dyrektor rozpoczęła przed otrzymaniem oficjalnej skargi, a redaktor Szeliga informację o sprawie dostał, nim ta trafiła do szkoły.

Przewodniczący Musiał nie potrafi udokumentować zgłoszenia, na które się powołuje. Rodzice dzieci jego wersji nie potwierdzają, są wręcz oburzeni, czemu dali wyraz w piśmie do redakcji „Gazety Krakowskiej”. Wygląda na to, że w tej batalii użyto starej esbeckiej zasady: dajcie człowieka, paragraf się znajdzie. W tym przypadku wystarczył penis.

Intryga jak u Agaty Christie, tyle, że bez trupów, chociaż nie do końca. Gdyby szkolnemu incydentowi nie przyjrzeli się uważnie dziennikarze „Wprost”, którzy rozmawiali z zainteresowanymi stronami i w sposób obiektywny do tematu podeszli, gdyby nie pozytywne opinie uczestników telewizyjnego programu „Pytanie na śniadanie”, tematowi kontrowersyjnej lekcji poświeconego, ofiara by była. Lokalny układ, którego przewodniczący jest częścią, samorządowo i zawodowo dobiłby mnie „penisem”.

musiał_donos

Pismo Bogdana Musiała, nim dotarło do Szkoły, znalazło się na biurku red. Szeligi z „Gazety Krakowskiej”. Rodzice uczniów zaprzeczają, że do Musiała w sprawie kontrowersyjnej lekcji się zgłaszali. Dla pana Przewodniczącego Rady Miasta Gorlice nie ma to jednak znaczenia.  „wiele rodziców” znaczy dla niego  dwoje, jednak wskazać ich nie potrafi, bądź nie chce. Analizując sprawę, można się domyślać, kim tych dwoje jest. Dyrektorka MZS nr 1 wiedziona jakimś tajemniczym przeczuciem, nim skargę dostała, prowadziła działania wyjaśniające.

(Odwiedzono 89 razy, 1 wizyt dzisiaj)

5 przemyśleń na temat "„Lekcja z penisem”, czyli jak zostałam celebrytką"

  1. Zgroza ! Ta kobieta niczego nie zrozumiała! Nie widzi niczego dziwnego w swoim postępowaniu ! No cóż, „Takie będą Rzeczypospolite, jakie młodzieży chowanie” !

  2. Jak wynika z komentarza tygodnika WPROST, psychologa redaktora i matki występujących w programie telewizyjnym „Pytanie na Śniadanie”, to widać iż ZYGMUNT oj! zgrozo niczego nie zrozumiał. Taka jest Rzeczypospolita, jakie młodzieńca Zygmunta było chowanie!
    Czego się Zyguś nie nauczył, tego Zygmunt nie rozumie. Bóg nie każdego jednakowym rozumem obdarzył.

  3. Masz batko zupełną rację. Jednak dla mnie najgorsze jest to, że „lokalny układ” chciał zniszczyć dobrą nauczycielkę i aktywną, skuteczną radną.

  4. Zygmuncie…..jak by nie PENIS ,to by Cię na świecie nie bytło…..
    .Pomyśl,jak by była strata…???
    Ile jest rzeżb z penisem i nikomu to nie przeszkadza…Nawet w kościele..!!

  5. Do lala. Myślę, ze dla świata a w szczególnie naszego kraju nie byłoby większej straty. Tak i tak mamy w tym kraju nadmiar niedoróbek.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *