Jako, była już, kandydatka na burmistrza z dużą ciekawością oczekiwałam debaty moich konkurentów w wyborczych zmaganiach, którą prezentować miała TVP Kraków. Zaczęło się. Pierwszym gościem był ubiegający się o reelekcję burmistrz Zakopanego. Miejsce jego kontrkandydata pozostało puste. Ze słów prowadzącej wynikło, że nie podjął rzuconej rękawicy. Sytuacja powtórzyła się, gdy w studio zasiadł, obecnie urzędujący, burmistrz Gorlic Witold Kochan. Niesamowity wręcz zbieg okoliczności – dwóch obecnych ubiegających się o reelekcję burmistrzów i dwóch nieobecnych kontrkandydatów. – Przypadek, strach, czy zamierzona manipulacja – myślałam patrząc w ekran telewizora. W przypadki raczej nie wierzę, zwłaszcza gdy idzie o wysoką stawkę. Odpowiedź nasuwała się sama, tym bardziej, że na własnej skórze odczułam prawa i konsekwencje rządzące telewizyjnym grafikiem. – „Nauczyciel na lekcji ma uczyć!” – grzmiała swego czasu „Gazeta Gorlicka”, gdy podporządkowując się terminom narzuconym przez dziennikarzy TVP Kraków, poświęciłam kilkanaście minut z lekcji, by udzielić im odpowiedzi na pytanie dotyczące przepisów prawa karnego, które zobowiązują osobę poszkodowaną do ponoszenia kosztów doprowadzenia do aresztu i utrzymania w nim krzywdziciela.
– No cóż czwarta władza, a nią bez wątpienia są media, nadaje rytm politycznemu i społecznemu dyskursowi, dostosowując realizację programów do własnych ram czasowych. Dwaj kontrkandydaci obecnych włodarzy, wyróżnionych telewizyjną debatą miast, nie byli z jakiegoś powodu na tyle elastyczni, by sprostać nagłym i precyzyjnym czasowo wyzwaniom medialnym, z którymi się raczej nie dyskutuje. Czas antenowy to rzecz święta i żadne tłumaczenia i wcześniejsze zobowiązania potencjalnych gości nie wchodzą w grę. – Nie to nie, nie masz czasu, twoja strata.
Zaczyna się. Pani redaktor rzuca hasło: „Moje Gorlice”. – Burmistrz odpowiada spokojnie, starannie dobierając słowa i jak dobrze przygotowany uczeń z uśmiechem recytuje: „Moje Gorlice to główny ośrodek jednego z najpiękniejszych regionów Małopolski czyli Beskidu Niskiego, to miasto gdzie narodził się polski przemysł naftowy, gdzie była jedna z największych bitew I wojny światowej, ale również to miasto, które jest liderem pod względem czystości powietrza ..”
– No nie, przecież to nieprawda! Gorlice i czyste powietrze?! Sięgam po „Strategię rozwoju Gorlic w perspektywie 2020 r. +” i czytam: „Zanieczyszczenia powietrza pyłem zawieszonym (PM10) oraz benzo(a)pirenem – w skali roku wielokrotnie przekraczane są średniodobowe wartości dopuszczalne. Powietrze w Gorlicach zanieczyszczone jest niklem (metal ciężki): wg danych WIOŚ średnie roczne stężenie niklu w pytle zawieszonym są tu najwyższe wśród miast Małopolski”.
– Promocja miasta – myślę sobie. Poszedł przekaz, że Gorlice to niemal uzdrowisko. Dobra nasza, będą turyści, będzie praca. Słucham dalej. – Gorlice to: „miasto którego mieszkańcy są dynamiczni, pracowici, no i wspólnie z tymi mieszkańcami staramy się, żeby poradzić sobie z jedną z największych bolączek, z pracą na rzecz tworzenia nowych miejsc pracy” – kontynuował nasz przedstawiciel w telewizyjnym studio. Fakt, Gorliczan przedstawił w pozytywnym świetle, ale z tymi wspólnymi staraniami to jest jednak różnie. Chociaż sprawiedliwie muszę przyznać, parę etatów udało się załatwić, zwłaszcza w Urzędzie Miasta.
Pada pytanie o sukcesy minionej kadencji, a ja padam ze śmiechu, kiedy słyszę: „No myślę, że w dużym stopniu rozładowanie korków w centrum dzięki nowemu łącznikowi z mostem ulica Rydarowskiej”. – „Konia z rzędem” temu, kto się jeszcze pod tym stwierdzeniem podpisze! Kolejny sukces brzmi równie zabawnie: „Jeżeli chodzi o samo miasto wzrosła nam liczba turystów, wzrósł okres przez jaki dany turysta przebywa w naszym mieście” – bez zająknienia recytuje burmistrz. W tym przypadku zgadzam się stu procentach. Jedną grupę stanowią ci, którzy w żółwim tempie przebijając się przez zakorkowane miasto, a ci „kilkudniowi” to zapewne byli mieszkańcy, przede wszystkim młodzi i wykształceni, którzy wpadają w odwiedziny do rodziny. Trzeba przyznać, poczucie humoru nasz elekt ma.
Szykuje Pan coś na II turę? – rzuca pani redaktor. – Burmistrz ze stoickim spokojem stwierdza: „Startuję po to, żeby dokończyć to, co już zacząłem ja i moi współpracownicy z rady miasta. Nie mam żadnej wunderwaffe na te ostatnie niespełna dwa tygodnie”.
Targnęło mną, i to aż dwa razy. Po pierwsze urzędujący burmistrz mówi o radnych „moi współpracownicy”, jakby nie wiedział, że on pełni rolę wykonawczą, a rada jest organem kontrolującym jego poczynania i decydującym o kierunkach proponowanych działań. Tak na marginesie dodam, że w tym kontekście zabawny wydał mi się świeży wpis – zapewne promocyjny – na jednym z gorlickich portali, a dotyczący przyszłorocznego budżetu: „Burmistrz zdecydował, że do projektu budżetu włączone zostaną dwa kolejne zadania z Budżetu Obywatelskiego tj. budowa Street Workout Park w Parku Miejskim i placu zabaw przy ulicy Krasińskiego”. – To czy te projekty zostaną zaakceptowane, zdecyduje nowa rada miasta, a poza tym do dzisiaj nie zrealizowano pierwszego budżetu obywatelskiego, to jest boiska przy ulicy Lipowej, które teleportowało się na ulicę Wrońskich, a tam utonęło w podmokłym, osuwiskowym terenie. Jeżeli zostanie kiedykolwiek zrealizowane, to wbrew zdrowemu rozsądkowi, ustawie o finansach publicznych i regulaminowi, który określał wybór społecznej propozycji.
Po drugie burmistrz stwierdził: „Nie mam żadnej wunderwaffe na te ostatnie niespełna dwa tygodnie”. Zainteresowanym wyjaśniam, co to obcojęzycznie brzmiące słowo znaczy. Wudnerwaffe, to inaczej „cudowna broń” hitlerowskiej propagandy, którą miały być zaawansowane technologie o wielkiej sile rażenia, mające przechylić szalę zwycięstwa na stronę przegrywającej na wszystkich frontach III Rzeszy. Jeżeli trafnie odczytałam metaforę zawartą w cytowanym stwierdzeniu, burmistrz Kochan do studia przyszedł z pustymi rękoma, a raczej z pustosłowiem.
W przekonaniu tym utwierdziła mnie odpowiedź na propozycję prowadzącej, co brzmiało mniej więcej tak: Skoro pana kontrkandydat nie pojawił się w studio, ma Pan czas, by przedstawić kluczowe punkty swojego programu, żeby mieszkańcy chcieli akurat na Pana głosować.
– W mojej ocenie czas dany nie został wykorzystany. „Wiem, ale nie powiem” – tak bym spuentowała udzieloną odpowiedź, ale wnioski każdy może wyciągnąć sam:
„Mam pomysł na Gorlice. Wiem, w jaki sposób największe problemy gorlickie zacząć rozwiązywać, wiem skąd zdobyć środki na to, żeby te projekty zmaterializować. Potrafię zrównoważyć potrzebę rozwoju infrastruktury, to znaczy inwestowania w infrastrukturę, inwestowania w ludzi, co jest bardzo ważne, także w tych ludzi, którzy no trochę sobie nie radzą w tej konkurencji dnia codziennego”.
– Sorry, gdzie Pan dotąd był Panie Burmistrzu?! – cisnęło mi się na usta. Gdyby takiej odpowiedzi udzielił kontrkandydat – nowicjusz, mogłabym uznać, że WIE, ale cytowane słowa wypowiedział człowiek, która przez cztery lata mógł deklarowaną wiedzę i umiejętności wcielać w czyn, by na lepsze zmienić oblicze gorlickiej ziemi. Z mojego punktu widzenia nie wykorzystał danej mu szansy. Rozłożył na łopatki miejski handel i inwestował ogromne pieniądze w marzenia o dynamicznie rozwijającej się strefie aktywności gospodarczej, której, jeszcze w 2000 roku, był jednym z ojców założycieli skupionych w „Stowarzyszeniu wspierania przedsiębiorczości”. Skóra cierpła mi, gdy słyszałam: „Planujemy przygotowanie kolejnych terenów po to, aby można je było potraktować jako ofertę dla nowych firm”. – Za unijne i miejskie pieniądze uzbrojono hektary ziemi. Do działek w polu doprowadzono drogi, zrobiono chodniki i oświetlenie, podnosząc tym samym wartość leżących w tym terenie gruntów, które teraz prywatni właściciele wystawiają na sprzedaż za grube miliony – dla nich to była rzeczywiście trafiona inwestycja, szkoda tylko, że nie dla miasta.
Wisienką na torcie telewizyjnej prezentacji było pytanie o obwodnicę północną Gorlic. „W bardzo czuły punkt pani redaktor trafiła – krygował się rozmówca – Jestem przekonany, że jeszcze w tym roku wspólnie z powiatem gorlickim, z samorządem województwa, z panem marszałkiem podpiszemy umowę. Powstanie potężny projekt za blisko czterdzieści milionów, co bardzo istotne przy dofinansowaniu ze strony miasta i powiatu po trzy miliony reszta to będą pieniądze unijne w znaczący sposób zmniejszymy też problem zagęszczenia ruchu w mieście. Wszyscy, którzy będą chcieli jechać do Warszawy, Tarnowa, Krakowa na strefę gospodarczą, będą mogli ominąć miasto”.
Daj Boże, żeby tak było! Projekt może i powstanie, ale czy droga? No może kiedyś, ale nie ma pewności. W mojej ocenie Gorlice zmierzają w złym kierunku. Nie chcę wieszczyć, ale może się tak zdarzyć, że nim plany burmistrza Kochana i jego wiedza zaczną być wcielane w życie, miasto zacznie się wyludniać, drastycznie spadnie liczba mieszkańców i Gorlice stracą prawa miejskie. Pozostanie kilka tysięcy starych ludzi, puste przedszkola i szkoły, i ogromna niezagospodarowana strefa aktywności gospodarczej. Brr, czarno to widzę.
No tak… W telewizji pokazali…
Ale to już było.
Rok 1972. Jacek Kleyff. „Telewizja”.
„Telewizja pokazała,
A uczeni podchwycili,
Że jednemu psu gdzieś w Azji
Można przyszyć łeb od świni.
Wykrył pies bimbrownię na czas,
Wycinanki robi wujek,
Jak smarować margaryną,
Telewizja transmituje.
Łodiridi dla młodzieży,
W Skierniewicach dwie kotłownie,
Jak gonili hitlerowca,
To mu opadały spodnie.
W telewizji czterej znawcy
Od nawozów i od świata
Orzekają co się zdarzy
W Gwatemali za trzy lata.
Masy pracujące stracą,
Gdy realna płaca spadnie,
Gwatemala nie dostrzega,
Iż elita władzy kradnie.
Stal się leje, moc truchleje,
Na kombajnie chłop się szkoli,
Na dodatek wygrać może
Końcówkę od banderoli.
W telewizji pokazali
Wczoraj kości chudych dzieci,
Zastrzelonych pod Nairobi
Pokazali świeże groby.
Świeże groby zawsze wzruszą
Niezależnie, gdzie kopane,
Jak porosną, wyjdzie na jaw,
Kto szczuł i co było grane.
Usia siusia, cepeliada,
W ogródeczku panna Mania,
Chmurka się przejęzyczyła,
Jaja nie do wytrzymania!
W telewizji ogłosili
Wczoraj wyrok na kasjera,
Za kradzież czterech tysięcy
Cztery lata, pięć miesięcy.
Patrzy prawy obywatel,
Dzień po dniu, za dniem godzina,
A z nim razem na kanapie
Relaksuje się rodzina.
Z telewizji twoja matka,
Z gazet dzieci do zrobienia,
Żona jakby wzięta z radia,
A ty cały z obwieszczenia”.
http://www.youtube.com/watch?v=4j_o-F9Mv7Q
http://www.youtube.com/watch?v=qcDPelTJba4
Wiele się musiało zmienić, żeby nic się nie zmieniło.
Jest tylko jedna różnica. Wtedy było tak: „Na kombajnie chłop się szkoli”. Teraz chłop nie orze, nie sieje, nie zbiera. Ziemia leży odłogiem, a chłop stoi w kolejce do kasy po „unijną dopłatę”. Z gospodarza zrobiono szmaciarza.
Muszę Ci się „a” zrewanżować glossą do słów „Na kombajnie chłop się szkoli”. Może pamiętasz TRZECI ODDECH KACZUCHY? I „Kombajnistę”?
https://www.youtube.com/watch?v=SEJjANuFnEA
Andrzej:
Raz, dwa, raz, dwa trzy! Pa, pa, pa, pa para…..
Ach gdybym, gdybym, gdybym był małym księciem,
Jedną nóżką stałbym na jednym małym kontynencie,
Kończyną drugą dłubałbym w kosmosie,
A gdybym dobrze zaplanował to we własnym nosie.
Ach gdybym, gdybym, gdybym, gdybym był
Tym księciem z bajki, to kochałbym piękną różę,
A nie szaleństwo Skowron majki i nosiłbym
Super szaty a nie drelich kufajki i miałbym
Homo hemofilię a nie chłopskie kurzajki aaa.
Maja razem z Andrzejem śpiewa refren:
Ach jak nieprzyjemnie, gdy pot płynie ze mnie
I krew mnie zalewa, bo znów skosiłem drzewa.
Ach jak strasznie niefajnie jadąc na kombajnie,
Marzyć, że fajnie strasznie żyto żąć.
Andrzej:
Ach gdybym, gdybym, gdybym był fachowcem
W mieście
Popijałbym coca-colę i kwitłbym jak rodzynek
W cieście
Nosiłbym rękawiczki białe i dwa francuzy małe
W kieszeni, a co!
I kolorowy telewizor z projekcją dziś zełgałem.
Ach gdybym, gdybym, gdybym, gdybym był
Tym fachowcem,
To latałbym zrobionym z rezerw własnym
Odrzutowcem,
I jeszcze za ten odrzut złapałbym znak jakości Q
I super fotel dyrektora i u Pana Mana inter-w-juu!
Maja razem z Andrzejem (refren):
Ach jak nieprzyjemnie, gdy pot płynie ze mnie
I krew mnie zalewa, bo znów skosiłem drzewa,
Ach jak strasznie niefajnie jadąc na kombajnie,
Marzyć, że fajnie strasznie żyto żąć.
Andrzej:
Ach gdybym, gdybym dziś tyle nie marzył,
Pewnie bym jak frytka w pochwałach się usmażył,
Za to tylko, że zrobiłem to co do mnie należy…
A tak tylko będzie notka w prasie: kombajnista Jerzy L.
Skosił 64 mleczne jałowice, 56 fiatów 126p
Tyleż króliczków, cielaczków, sekretariaczków, dyrektoriaczków
i jedno UFO, które zaśpiewało razem Z Jerzym L.
Maja robi Ufo:
Ach jak nie przyjemnie…
Andrzej z kapelą próbuje jej przerwać. Po pierwszej nieudanej próbie Prosi:
-Maja, znieś to jajo, bo ludzie czekają a ja nie mam co kosić!
Razem śpiewają 2 refreny.
Ach jak nieprzyjemnie, gdy pot płynie ze mnie
I krew mnie zalewa, bo znów skosiłem drzewa.
Ach jak strasznie niefajnie jechać na kombajnie,
Marzyć, że fajnie, strasznie żyto żąć.
Ach jak nieprzyjemnie, gdy pot płynie ze mnie
I krew mnie zalewa, bo znów skosiłem drzewa.
Ach jak strasznie niefajnie jadąc na kombajnie,
Marzyć, że fajnie strasznie żyto żąć.
Niestety, Jacek Kleyff jest dzisiaj lemingiem!
Ano jest…
Robimy tak: dzieło (ówczesne) oddzielamy od twórcy (dzisiaj).
A ówczesny opis rzeczywistości bardzo dobrze przystaje do tego, co mamy dzisiaj. Na świecie nie dzieje się nic nowego.
Pani Alicjo, jakże się cieszę, że Pani wróciła na dobre na „Gorlice i Okolice”. Brakowało Pani! Celny, „w porywach” nawet drapieżny tekst. Nie da się inaczej, bo ta władza nie ma dla nas litości!
Widzę, że kółko wzajemnej adoracji i nienawiści urządziło sobie pogawędkę na forum…
O, objawił się „Miszkaniec Bobowej” (co to w Bobowej „miszka”) – dawno nie widziany gość!
Leśne dziadki to idealne określenie dla publikatorów tutejszych. Nic nie zrobili, nic nie osiągnęli, żyją z emerytury albo renty. Jakbyście uczciwie pracowali to byście swojemu szefowi nie powiedzieli pocałuj mnie w dupę bo ujawnię Twoje machlojki…. A tak to nie macie ani krzty szacunku. Oby się stało z wami to samo co w PKW
Taki sobie tekst z sieci:
„Dzień dobry! Mam na imię Marcin, mam 49 lat, od dwudziestu lat pracuję w samorządzie i ciągle jestem uczciwym człowiekiem.
Witaj! Mam na imię Petronela, mam 30 lat, od piętnastu lat zajmuję się prostytucją i wciąż jestem dziewicą”.
http://www.goniec.net/goniec/teksty/petronela-z-nas-si%C4%99-%C5%9Bmieje.html
Wpis niejakiego „Marka” to wewnętrznie sprzeczny bełkot.
Przeczytałem ten wpis dwa razy i zgaduję, że pod „leśnymi dziadkami” i „publikatorami (tutejszymi)” niejaki „Marek” rozumie administratora tej strony, ewentualnie mnie.
Niejaki „Marek” nie rozumie słów, które używa. Niejaki „Marek” sprawdzi sobie w jakimś słowniku, co znaczy słowo „publikator”. Na wypadek, gdyby nie wiedział co to jest słownik (albo wiedział, ale żadnego słownika w domu nie miał) podaję niejakiemu „Markowi” przydatne linki (zgaduję, że niejaki „Marek” ma komputer z dostępem do sieci):
http://sjp.pl/publikator
http://synonim.net/synonim/publikator
„Nic nie zrobili, nic nie osiągnęli, żyją z emerytury albo renty”. Nasz „Marek” jest jasnowidzem? To nie jest opis żadnej realnej osoby – ten komunikat opisuje stan emocjonalny niejakiego „Marka” i jego naiwne wyobrażenie o świecie.
„Jakbyście uczciwie pracowali…” – zgaduję, że niejaki „Marek” „uczciwie pracuje”?
„… to byście swojemu szefowi nie powiedzieli pocałuj mnie w dupę bo ujawnię Twoje machlojki…”
Znaczy, niejaki „Marek” uważa wójta/burmistrza gminy/miasta, w której mieszka, za swojego szefa? Niejaki „Marek” ma etat w urzędzie gminy/miasta? Niejaki „Marek” chłepce melasę z samorządowego korytka? Wszystkiego najlepszego – tylko z jakiego powodu nasz „Marek” uważa to za „pracę”, w dodatku „uczciwą”?
A może nie trzeba tego brać dosłownie? Może nasz „Marek” uważa wójta/burmistrza za „szefa”, bo wg niego wójt/burmistrz jest „szefem” gminnego podatnika (i wyborcy)? Niejaki „Marek” się myli, wójt/burmistrz nie jest „szefem” (ani właścicielem) mieszkańców gminy/miasta, tylko zwykłym urzędnikiem, wynajętym przez nich do wykonania określonych czynności. Oni go wynajmują, utrzymują – i w każdej chwili mogą go odwołać (wystarczy zrobić referendum).
Nasz „Marek” pisze o „machlojkach” (w domyśle „machlojkach” wójta/burmistrza). Nasz „Marek” ma na ten temat jakąś konkretną wiedzę? W takim razie zalecam wizytę w prokuraturze. Zatajanie takiej wiedzy jest penalizowane. I o którego wójta/burmistrza naszemu „Markowi” chodzi – bobowskiego, czy jakiegoś innego?
Co oznacza „jakbyście (…) tobyście (…) nie powiedzieli pocałuj mnie w dupę bo ujawnię Twoje machlojki…”? To zdanie jest nielogiczne, nasz „Marek” ma problemy nawet z potoczną polszczyzną. Najwyraźniej nie wie, co znaczy „pocałuj mnie w dupę”.
„A tak to nie macie ani krzty szacunku” – na szacunek trzeba zasłużyć. Nie ma szacunku w prezencie, na kredyt.
„Oby się stało z wami to samo co w PKW” – a co „się stało” „w PKW”? Sam Bronisław hrabia Bul oświadczył był z mocą: nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało… Nasz „Marek” zwątpił w autorytet hrabiego? Jak hrabia mówi, że nic się nie stało, to nic się nie stało – zrozumieliście „Marek”?
Drogi „a”… nie tyle dawno nie widziany, co czasem po prostu szkoda klawiatury na komentowanie waszych idiotycznych wpisów i felietonów.
Marku, dokładnie tak jak piszesz. Najpierw kilku pieniaczy wynajdzie sobie chłopczyka do bicia (burmistrz, Augustyn, Książkiewicz), a później starają się swoimi działaniami zainteresować wszystkich… Szkoda, że autorzy tej strony tak bardzo krytykują, a sami tej krytyki nie przyjmują… później wychodzi jak wychodzi…
Primo! Bardzo mi się spodobało określenie „chłopczyk do bicia” w odniesieniu do burmistrza. Czy mogę go wykorzystywać w tekstach. To znaczy, że proszę o prawa autorskie!
Secundo! Co wychodzi, jak wychodzi, kiedy i gdzie?
No właśnie – co „wychodzi jak wychodzi”?
Nie posiadam praw do tego określenia, jest ono w naszym języku dość popularne. Dziwi mnie, że Pan Redaktor o tym nie wie.
A co wychodzi? Panowie i Panie… cała gmina się z Was śmieje… Wy jeszcze tego nie zauważacie? Ludzie już dawno przestali brać na poważnie waszych felietonów…
„Panowie i Panie… cała gmina się z Was śmieje…”
Każdy się śmieje z tego, co rozumie. Jak ktoś kawału nie trybi – to się nie śmieje.
I na odwrót – jak ktoś nie rozumie trudnej (a czasami prostej) sprawy, to swój niepokój i dyskomfort próbuje zamaskować śmiechem.
„cała gmina się (…) śmieje…”
Nie cała. Przynajmniej jeden mieszkaniec gminy się nie śmieje. Nazywa się Wacław Ligęza.
„Ludzie już dawno przestali brać na poważnie waszych felietonów…”
Znaczyłby to, że Wacław Ligęza nie jest „ludziem”. Bo akurat on traktuje je poważnie.
„Mieszkaniec Bobowej.”
Wypraszam sobie ,żebyś sobie w moi imieniu wyrażał opinie! Nie wszyscy!! Pamiętaj sobie! Nie wszyscy!
Nie jesteś całą gminą!
Mów za siebie!
Licz się za słowami!
„Miszkaniec” objawia nam się teraz w postaci „Mieszkańca”. Rozumiem, że już nie „miszka”. Jest postęp.
„Najpierw kilku pieniaczy wynajdzie sobie chłopczyka do bicia (burmistrz, Augustyn, Książkiewicz), a później starają się swoimi działaniami zainteresować wszystkich…”.
Jest akurat na odwrót. To ci dwaj młodzieńcy starają się swoimi działaniami zainteresować wszystkich. Uwierzyli w siebie (bo za swoje starania dostawali od bobowskiego „włodarza” cukierki) i wykombinowali, że teraz sami je sobie wezmą. Ale się przeliczyli. Tak to w życiu bywa, gdy ktoś swoje własne projekcje bierze za rzeczywistość.
A wójta gminy Łużna czegoś nasi chłopcy nie lubią – nie daje im cukierków?
„Ludzie już dawno przestali brać na poważnie waszych felietonów…”
Polska język – trudna język.