Od redakcji! Autorem tekstu jest komentator „wma” – zob. https://gorliceiokolice.eu/tag/wma/.
xxx
Napisałem trzy krótkie teksty nt. tolerancji:
https://gorliceiokolice.eu/2024/12/badz-sigma-toleruj-innych
https://gorliceiokolice.eu/2024/12/tolerancja
https://gorliceiokolice.eu/2024/12/o-tolerancji-raz-jeszcze
Jacyś ludkowie w komentarzach podnieśli, że moje teksty to „przykład nadinterpretacji”, że „podsycam lęki”, że „podważam”, że „ignoruję”, że „wzmacniam podziały”, że „manipuluję”, że „sugeruję” (na dodatek „nieuczciwie”), że „straszę” (to jedna dusza), że „odbieram rodzicom prawo”, że nie rozumiem „wyzwań, jakie współczesność stawia przed młodym pokoleniem”, że „mam problemy z seksualnością”, że moje teksty są „napastliwe”, że mało w nich „merytoryki” (?), i że nie sprawdzam „tekstów źródłowych” (to osoba „ate”, nie wiem, czy „binarna”, czy „niebinarna”). Dużo tych zarzutów, nie mam czasu, żeby się do wszystkich odnosić, zrobię za to jedną rzecz: zajrzę do „tekstu źródłowego”.
Od jakiegoś czasu szerzy się na tym łez padole nowy kult: kult tolerancji. Ma on swoich kapłanów, gorliwych wyznawców (niekoniecznie bezinteresownych) – i liturgię. Najważniejszym świętem obchodzonym przez wyznawców (i przypadkowych, czy też przymusowych uczestników, np. więźniów i małych dzieci w szkołach) jest „Międzynarodowy Dzień Tolerancji”:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Mi%C4%99dzynarodowy_Dzie%C5%84_Tolerancji
Ten kult zapoczątkowała „Deklaracja Zasad Tolerancji” przyjęta na Konferencji Generalnej UNESCO na 28 „sesji” w roku 1995. Giganci intelektu zebrani na tej „sesji” (reprezentujący „państwa członkowskie”) mieli zdefiniować pojęcie tolerancji – i wyprodukowali taki koncept (pogrubienie pochodzi ode mnie):
„(…) tolerancja to:
– respektowanie cudzych praw i cudzej własności;
– uznanie i akceptacja różnic indywidualnych;
– umiejętność słuchania, komunikowania się i rozumienia innych;
– docenianie rozmaitości kultur;
– otwarcie na cudze myśli i filozofię;
– ciekawość i nie odrzucanie nieznanego [ortografia! po polsku: nieodrzucanie – wma]
– uznanie, że nikt nie ma monopolu na prawdę”.
https://www.unic.un.org.pl/dyskryminacja/tolerancja-poszanowanie.php
Nie będę się tutaj natrząsał z tego konceptu w całości, ograniczę się tylko do tego, co zaznaczyłem pogrubioną czcionką.
Co to jest prawda? To coś, co rzeczywiście istnieje (było lub jest), ew. „zasada dowiedziona naukowo lub wynikająca z doświadczenia, uważana powszechnie za niepodważalną”:
https://sjp.pwn.pl/slowniki/prawda.html
Taki też był grecki stosunek do prawdy (jeden z trzech filarów cywilizacji łacińskiej), to było przeświadczenie, że prawda istnieje – i istnieje obiektywnie, to znaczy niezależnie od tego, co jakaś większość lub mniejszość na ten temat mniema (albo i nie mniema), człowiek rozumny powinien jej poszukiwać, a gdy ją znajdzie nie powinien jej zatrzymywać dla siebie.
No i teraz zastosujmy w praktyce genialny koncept gigantów intelektu z UNESCO. Jeśli nikt nie ma monopolu na prawdę, to wszystko jest prawdą – i każdy ma swoją (podobną myśl wyraził był swego czasu Józef Klemens Piłsudski nt. racji – że każdy ma swoją). Wszelkie próby komunikowania się, czyli informowania bliźnich o właśnie odkrytym stanie faktycznym są nieskuteczne, a przez to bezcelowe.
Taki Archimedes podobno zakrzyknął „eureka”! A jeden z drugim bliźni mu odpowie: no i co się gościu podniecasz, co krzyczysz, cóżeś takiego znalazł? Nie masz gościu monopolu na prawdę.
Taki Kopernik coś tam podobno „odkrył” nt. Ziemi i Słońca – ale kto by się tam przejmował jego „prawdą”, toć każdy widzi, że to Słońce wędruje po niebie!
Może jeszcze to:
„otwarcie na cudze myśli i filozofię”.
Znaczy: po świecie chodzą sami myśliciele i filozofowie, nie ma ani jednego głupka.
Na koniec jeszcze coś dla spostrzegawczych. To jest pułapka, w którą wpadli giganci intelektu z UNESCO (a za nimi wyznawcy kultu tolerancji). Jeśli nikt nie ma monopolu na prawdę (tak w definicji tolerancji!), to ci giganci intelektu też nie mają monopolu na prawdę – i z tą swoją definicją tolerancji (czy też „tolerancji”) mogą się wypchać. A jeśli już nie mogą bez tej swojej „tolerancji” wytrzymać, to niech ją sobie sami praktykują, a innych (w tym cudze dzieci) niech zostawią w spokoju.
wma
Panu i redaktorowi Rysiewiczowi (ta sama osoba?) nie daje spokoju, czy jestem osobą binarną, czy niebinarną, jakby to było najważniejsze. Ocenianie komentatorów jest słabe…
Osoba „ate” pogrąża się w niepewności. Osobę dręczy pytanie, czy jestem Maciejem Rysiewiczem – na dodatek zdaje się nie wiedzieć, czy jest „binarna”, czy „niebinarna”. Ból istnienia!
Nie chcę się czepiać, ale chyba wyraźnie we wskazanych „materiałach źródłowych” jest odniesienie co do różnic na tle kulturowym a nie do nauk ścisłych – tak więc rozumiem „uznanie, że nikt nie ma monopolu na prawdę” jako nienarzucanie drugiej osobie swojego stylu życia, wyznania – na przykład szariatu. Zatem podciąganie tego pod inne dziedziny życia i twierdzenie, że przecież Archimedes czy Kopernik nie mieli racji jest, moim zdaniem, nadużyciem. Pozdrawiam serdecznie.
„(…) tak więc rozumiem „uznanie, że nikt nie ma monopolu na prawdę” jako nienarzucanie drugiej osobie swojego stylu życia, wyznania – na przykład szariatu”.
Ja z kolei rozumiem, że Panu (ani Pańskim dzieciom – jeśli je Pan ma) nikt „swojego stylu życia” nie narzuca, że Pan z radością powita zmiany, jakie w szkolnych programach wprowadza Nowacka.
Co się tyczy szariatu. Szariatu w rzeczy samej nikt nam jeszcze nie narzuca – ale w niektórych francuskich miastach już do tego niedaleko.
Z dokładnie takąż samą „radością” z jaką w szkolnych programach wprowadzono religię instrukcją Ministra Edukacji Narodowej z 30 VIII 1990.
Drobna korekta. Były dwie instrukcje dotyczące powrotu nauczania religii do szkół: pierwsza z 3 sierpnia 1990 roku a druga z 24 sierpnia 1990 roku. Nie było instrukcji z 30 sierpnia 1990 roku. To jednak bez znaczenia wobec faktu, że komentator „Jonasz” faktycznie dokonał zrównania powrotu nauczania religii do szkół z wulgarną sekseudakcją, którą za chwilę (i obowiązkowo) zaordynuje dzieciom w szkołach minister deprawacji publicznej Barbara Nowacka. Komentatorowi „Jonaszowi” porządki etyczne pomieszały się w głowie!
No, to jest ciekawe, co Pan pisze. Z powyższego wnoszę (może bardziej zgaduję, niż wnoszę), że Pańskim zdaniem szkoła powinna uczyć dzieci czytać, pisać, trochę algebry i geometrii (najlepiej Euklidesowej) i elementarnej wiedzy o realnym świecie. Pełna zgoda, rzecz w tym, że tego nie czyni, masowo produkuje funkcjonalnych analfabetów, a od września przyszłego roku będzie produkować zdeprawowanych/wykrzywionych analfabetów.
Przytoczyłem datę instrukcji za „Tygodnikiem Powszechnym”, ale nieważne. To nie jest sprawa porządku etycznego, bardziej może hipokryzji lub jej braku w kontekście narzucania światopoglądu młodzieży w szkołach. A młodzież, niestety, zdeprawowana i wykrzywiona w jakiejś części jest i zawsze taka była, o tym milczeć nie można i tego także zwalczyć, niestety, nigdy się nie uda. Natomiast jeśli już, stety – niesty, jest lub ma być jakiś „przedmiot” nauczany w szkole w kontekście „wychowania do życia w rodzinie” czy też „edukacji zdrowotnej” to może lepiej że BEZ sformułowań typu: „Ginekolog to nie dentysta – regularne kontrole w Waszym wieku nie są konieczne. Jeśli dziewczyna czuje się zdrowo i ma kogoś zaufanego, kto odpowie na pytania czy rozwieje jej wątpliwości (najlepiej, by była to mama), wizyta jest niepotrzebna”. Ogólnie to jestem zwolennikiem bardziej klasycznej formy edukacji, pracy rodzica z dzieckiem i na tym etapie przekazywaniu wartości oraz wiedzy w dostosowaniu do rozwoju młodego człowieka w ocenie rodzica jako osoby mu najbliższej (no bo kogo niby?). A to że jest obowiązek szkolny i w tejże szkole narzuca się dziecku obowiązkowy pakiet informacji dotyczący religii rzymskokatolickiej i/lub wychowania seksualnego – to jest temat do dalszych rozważań na temat tego na ile jesteśmy „wolni” godząc się na życie w społeczeństwie i czy taka wolność, życie w zgodzie ze swoimi poglądami, jest w ogóle możliwe w pełni. Pozdrawiam serdecznie.
Ponadto , właściwie wszystkie przytoczone tutaj 7 punktów, oczywiście w formie niespisanej, miało zastosowanie już dawno w naszej historii – chociażby w Rzeczpospolitej Obojga, a tak naprawdę Mnogości Narodów. Przecież życie w takiej I RP zniszczonej wieloletnimi wojnami na wschodzie czy północy, w roku powiedzmy 1670, wielokulturowej i wielonarodowej Rzeczpospolitej byłoby nieskończenie bardziej nieznośne jeśliby każdy miał reszcie współobywateli narzucać swoje racje „kulturowe”. A tak udało się zostać nawet europejską potęgą bez jakiejś większej religijnej wojny domowej czy też większych prześladowań religijnych.
Europejską potęgą (ale już z ciężką chorobą prowadzącą do upadku) państwo polskie było w wieku XVI. Wiek XVII to już był stopniowy upadek, a XVIII – kompletna degrengolada. W tym kontekście chlubienie się (po fakcie) „wielokulturowością”, „wielonarodowością” i tym, że nie było „większych prześladowań religijnych” jest śmieszne – i nie na temat.
Ależ nigdzie się tym przecież nie chlubię tylko podejmuję kwestię że opisane 7 punktów można odnieść także do współżycia w społeczeństwie I RP a także i do szeregu innych państw aż do czasu wykrystalizowania się społeczeństw opartych o pojęcie narodu jako takiego. Liczba innowierców różnorakich znacząco się także nie różniła w Rzeczpospolitej między XVI a XVII wiekiem, zresztą może nawet później była „korzystniejsza” dla katolików z powodu postępów kontrreformacji po soborze trydenckim. I raczej ciężko w tym upatrywać powodu upadku państwa.
Od „europejskiej potęgi” do nędznego upadku – nie ja pierwszy napisałem o „europejskiej potędze”. A jeśli owa „europejska potęga” upadła – a żałosne konsekwencje tego upadku to cały wiek XIX (XX zresztą też!) – to cała reszta nie ma znaczenia. A „wielokulturowość” jako skutek „wielonarodowości” to nie jest żadna wartość (w szczególności wartość sama w sobie), to jest pewna zastana (albo nieopatrznie sprokurowana) okoliczność. Nie trzeba jakiejś nadzwyczajnej spostrzegawczości, żeby zauważyć, że państwa „wielonarodowe” jakoś tak częściej się rozpadają (z przyczyn wewnętrznych – albo zewnętrznych), niż państwa monoetniczne. W razie potrzeby służę przykładami.