„Polexit jest jedyną racjonalną opcją dla polskiego patrioty”

Od redakcji! Wczoraj, tj. 1 września 2024 roku, opublikowałem felieton – zob. Od „trzech tenorów” do „Mentzen 2025”  a zaraz potem w dyskusji na forum zamieściłem komentarz: „Polityk, który nie ma wypisane na sztandarach programowych POLEXIT należy do obozu zdrady narodowej!”. Przypominam te fakty medialne, bo dzisiaj, tj. 2 września 2024 roku ukazało się w sprzedaży kolejne wydanie tygodnika „Do Rzeczy” (NR 36/594 2–8 WRZEŚNIA 2024) a w nim wywiad red. Ryszarda Gromadzkiego z polskim posłem do eurokołchozu Grzegorzem Braunem. Nie da się ukryć, że ten wywiad z Grzegorzem Braunem stanowi dla mnie nieoczekiwany aneks do materiałów prasowych  opublikowanych 1 września 2024 roku. Polecam! Wywiad z Grzegorzem Braunem ukazał się w tygodniku „Do Rzeczy”, pt. „W twierdzy wroga”. Tytuł „Polexit jest jedyną racjonalną opcją dla polskiego patrioty” to cytat  zaczerpnięty z tekstu ww. wywiadu. Zdjęcie tytułowe zostało zacytowane ze strony – zob. https://nczas.info/2024/07/23/szczesc-boze-w-brukseli-grzegorz-braun-ue-musi-zostac-zniszczona-bo-inaczej-nas-zniszczy/.

xxx

W twierdzy wroga

POLEXIT JEST JEDYNĄ RACJONALNĄ OPCJĄ DLA POLSKIEGO PATRIOTY

(Z Grzegorzem Braunem, prezesem Konfederacji Korony Polskiej, posłem Konfederacji do Parlamentu Europejskiego rozmawia Ryszard Gromadzki)

RYSZARD GROMADZKI: Czy obecność w Parlamencie Europejskim zmieniła pana postrzeganie tzw. projektu europejskiego i samej Unii Europejskiej?

GRZEGORZ BRAUN: Ani o jotę. Utwierdzam się tylko w przekonaniu, że jest to nie tylko projekt jałowy, błędny i szkodliwy. Jest to po prostu projekt wrogi. To jest projekt, który instytucjonalnie walczy z niepodległymi państwami na kontynencie europejskim. Walczy z Polską. Zatem wyjazdy do Brukseli i w Strasburgu są dla mnie wizytami w twierdzy wroga, który z całą otwartością deklaruje swoje zamiary. Jeśli słuchał pan „mowy tronowej” Reichsführer von der Leyen, to mógł pan zauważyć, że opadły ostatnie maski. Nawiasem, odeślę naszych czytelników do lektury pożytecznej książki „Kiedy opadły maski” Philippe’a de Villiersa o nazistowskich korzeniach administracji eurokołchozowej. Wracając do przemówienia von der Leyen, pani komisarz z wielką butą podtrzymała wszystkie wrogie Polsce, Polakom i wolnym ludziom w Europie polityki. Zielone, tęczowe czy pakt migracyjny, a w ostatnich akapitach, nawiązując wprost do manifestu z Ventotene Altiero Spinellego, w tonie rzecz jasna głęboko aprobatywnym. Nie na darmo nazwisko tego włoskiego komunisty widnieje na frontonie jednego z gmachów siedziby eurokołchozowej. Spinelli wykładał przecież kawę na ławę. Głosił, że są dwa podstawowe narzędzia budowy „nowego wspaniałego świata”: po pierwsze, zniknięcie własności prywatnej, po drugie, zniknięcie narodów.

Jak zatrzymać ten walec? Jaki ma pan plan na swoją obecność w Brukseli?

Mojej obecności w Brukseli i Strasburgu nie przeceniajmy oczywiście, ponieważ jest to jednocześnie organizacja dalece fasadowa. To są dekoracje filmowe, a może lepiej powiedzieć, jakiegoś ponurego sitcomu. To się dosłownie rzuca w oczy, ponieważ dni, w których Parlament Europejski przejeżdża gremialnie z Brukseli do Strasburga, kończą się pustoszeniem korytarzy, pozostają tylko sprzątacze i ariergarda administracji brukselskiej. Wygląda to – powołuję się tu na moje osobiste doświadczenia – jak zwijanie planu filmowego, który główna ekipa już opuściła. Tak wygląda ostatni dzień posiedzenia, które akurat w tym roku trwało nie dłużej niż kwadrans. Więc przemożne wrażenie fikcyjności, fasadowości. Fasadowości głosowań, których część odbywa się wyłącznie pro forma; wywołane przez przewodniczącą posiedzenia punkty są kwitowane nawet nie naciśnięciem guzika, tylko ewentualnym podniesieniem dłoni przez obecnych, ale nikt tego jakoś drobiazgowo nie liczy.

Prawie sowieckie rytuały. Wszystko, co ma przejść, i tak przejdzie…

Pana porównanie jest krzywdzące dla moskiewskiego sowietu, bo tam towarzysz Stalin i jego następcy zaprowadzili ostry reżim i porządek. Oni akurat wiedzieli, że głosy należy liczyć bardzo porządnie po to, żeby wytropić ewentualnych myślozbrodniarzy. Tutaj, może nie będę ciągnął dalej tej analogii, potwierdza się diagnoza Marksa, że nic w historii się nie powtarza jeden do jednego, ale, owszem, już jako farsa. Eurokołchoz jest farsą, a nie repliką Sowietów, tym niemniej zgadzam się, że analogia staje się ścisła i skrajnie niebezpieczna, kiedy okazuje się, że cele są w pełni tożsame – eliminacja własności i narodowości, a i ich śladem eliminacja marginesu wolności.

Zapytam o pana status w europarlamencie. W przeciwieństwie do swoich koleżanek i kolegów z Konfederacji nie przystąpił pan do żadnej frakcji czy grupy politycznej. Z jakiego powodu?

Cóż, można by powiedzieć, że żadna frakcja nie chciałaby przystąpić do mnie. Panie redaktorze, ja jestem persona non grata i tu w Warszawie, i tam w Brukseli. W sumie jest to nawet dość zabawne, bo groteska rodzi też efekt komiczny.

To się w jakiś sposób objawia w Brukseli?

Zostałem zareklamowany przez Politico jako czarny charakter, ale daje mi to też pewną swobodę działania niezależnego posła, który nie jest zobowiązany do wypełniania jakiegoś pensum i spłacania serwitutów na rzecz formacji szerszej. Z drugiej strony, jako poseł niezależny znalazłem się jednak w Komisji Spraw Zagranicznych europarlamentu jako jej stały członek i to będzie na pewno ciekawe. Odbyłem już wiele rozmów z podobnymi do mnie statusem outsiderami z różnych państw europejskich.

Dużo jest takich outsiderów w tej kadencji europarlamentu?

W tej kadencji mniej niż wcześniej. To kilkadziesiąt osób. Rozmawialiśmy o pewnych konkretnych projektach współdziałania, niekoniecznie instytucjonalnie zorganizowanego. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Na przykład o perspektywie podniesienia Korony Królestwa Polskiego. W Polsce szykujemy się już do obchodów tej wielkiej rocznicy.

To już za rok…

Tak. Za rok minie 1000 lat od koronacji Bolesława Chrobrego. Najprawdopodobniej w tym samym, 1025 r., także na skroniach jego syna Mieszka II spoczęła korona. Gniezno 2025 to byłby dobry punkt w czasoprzestrzeni europejskiej, by rozmawiać o istotnych korzeniach cywilizacji na naszym kontynencie i żeby rozmawiać o tym, uwaga, co po Unii Europejskiej. To jest temat, który mnie nurtuje i na który najchętniej bym rozmawiał. Co po eurokołchozie? Trzeba przestać traktować Unię Europejską jako sytuację daną, zastaną i wiecznie obowiązującą.

Trudno być w tej sprawie optymistą. Przed ostatnimi wyborami do europarlamentu mówiło się szeroko o konserwatywnym zwrocie w Europie, który miał zaowocować silniejszą reprezentacją ugrupowań suwerenistycznych w Parlamencie Europejskim, co pozwoliłoby zatrzymać najbardziej złowieszcze polityki dla państw narodowych. Wydaje się, że te nadzieje były mocno na wyrost.

Jak widać, komisarz von der Leyen poszła w zaparte, a wraz z nią wszystkie reżimy krajowe. Warszawa postępuje na tej liście nieubłaganego postępu. Czarownice i czarownicy z naszych ministerstw dalej wznoszą dumnie sztandary zielone, tęczowe, różowe i jakie tam jeszcze. Komuna i eurokomuna trzepocą na maszcie flagowym. Dodajmy do tego politykę wojenną, a więc i flagę ukraińską. Wygląda na to, że Polska będzie po raz kolejny osłaniać odwrót jakiejś „wielkiej armii” spod Moskwy, bo już w salonach dyplomatycznych na co dzień mówi się o wygaszeniu konfliktu ukraińskiego. Ale Warszawa angażuje się w eskalację. W eskalację angażuje się też pani von der Leyen. Parlament eurokołchozowy pierwszego dnia swojej nowej kadencji przyjął uchwałę potępiającą Viktora Orbána za jego inicjatywy dyplomatyczne. Wracając do pańskiego pytania o moją osobistą obecność w Brukseli, skorzystam z okazji, żeby zaznaczyć, że w ramach tej sitcomowej fikcyjności całej procedury samo zabranie głosu w wysokiej strasburskiej izbie jest problematyczne. Można się zgłosić do głosu w każdym punkcie harmonogramu, co już spraktykowałem, i ani razu tego głosu nie uzyskać.

To sekowanie przeprowadza przewodnicząca obrad?

Całkowicie arbitralnie decyduje, komu głosu udzielić, a komu nie. Nie ma na to żadnych procedur. Po prostu nie udzielimy panu głosu i co nam pan zrobi? To zaznaczam, aby przed szanowną redakcją i ewentualną zainteresowaną publicznością z tego się niejako wyliczyć, żeby nikt nie sądził, że zaspałem czy w porę się nie zgłosiłem. Nic podobnego. Po prostu tak to działa. Więc to rozumiejąc, trzeba rozumieć też, że główna akcja, bo pytał pan o remedia, o leninowską frazę „co robić?”, toczy się u nas, tu w Polsce. Tu jestem i kiedy rozmawiamy, przecież nie zdalnie z Belgii czy z Francji, jestem tutaj, w kraju, ponieważ tutaj toczy się akcja. I tak zostanie. Działania na rzecz Polski tam należy traktować wyłącznie jako akcesoryjne. Nie należy abdykować z udziału w polityce warszawskiej, w błędnym mniemaniu, że tam na wyższych piętrach eurokołchozowej wieży Babel więcej możemy ugrać i wytargować. Tak nie było i tak nie będzie. Kiedy używam porównania do wieży Babel, to notabene pan wie, że ono się wprost nasuwa dlatego, że główny budynek europarlamentu w Strasburgu, zwany przez niektórych „wiadrem”, wprost ewokuje to skojarzenie. Kształt architektoniczny, z rozmysłem, z pozoru niedokończonej konstrukcji, to właśnie jest wieża Babel. Widzimy więc, z kim chce walczyć, komu rzuca wyzwanie eurokołchoz. To jest walka z naszą cywilizacją i oczywiście ustanowienie pewnego świeckiego kultu demokracji, ekologizmu itp. I to jest, wracam do mojego stwierdzenia, wroga organizacja, bo tych wszystkich kultów nie da się uzgodnić z polskim standardem cywilizacyjnym. Nie da się tego uzgodnić z niepodległością i suwerennością. Niektórzy jeszcze chcą się łudzić, że można tu szukać jakiegoś kompromisu. Ja stwierdzam, że polexit jest jedyną racjonalną opcją dla polskiego patrioty, który nie chce znaleźć się na manowcach jakiejś Realpolitik, w najlepszym wypadku mikołajczykowskiej czy gomułkowskiej względem Moskwy czy aliantów zachodnich. Jeżeli stoimy na gruncie niepodległości państwa i suwerenności narodu wolnych Polaków, to eurokołchoz musi odejść w przeszłość. Dlatego rozmawiajmy o tym, co po eurokołchozie, bo chociaż słusznie pan konstatuje, że reżim brukselski stara się sprawiać wrażenie, że się umacnia, ekspanduje, to my w naszym pokoleniu pamiętamy przecież czasy, kiedy retoryka była podobna. Jeszcze w latach 70., a nawet 80. niektórzy sądzili, że Związek Sowiecki jest wiecznie żywy, z wiecznie żywym Leninem w moskiewskim mauzoleum. Byli przekonani, że trzeba się nauczyć z tym diabelstwem po wieczne czasy żyć, układać. Otóż nie trzeba i nie należy. Powtarzam: eurokołchoz wypowiedział nam wojnę. Mowa inaugurująca drugą kadencję von der Leyen to była mowa wojenna. To był akt wypowiedzenia wojny wolnym narodom europejskim. Wypowiedzenia wojny normalności i zdrowemu rozsądkowi, kulturze i cywilizacji. Oczywiście ta polityka jest realizowana długofalowo, od zawsze. Sięgając chociażby Spinellego czy innych eurokomuchów i euronazioli.

Ta polityka jest kreowana bardziej w Berlinie niż w Brukseli? To Niemcy są jej centrum decyzyjnym?

Na to pytanie niektórzy niemieccy państwowcy wzruszyliby z irytacją ramionami i zaczęli szeroko opowiadać o tym, jak państwo niemieckie, w ich odczuciu, uległo wrogiemu przejęciu, z jednej strony przez sojuszników okupantów, a z drugiej przez mafie, służby i loże także stojące za projektem eurokołchozowym. Użyłem wcześniej celowo określenia „euronaziole”, odwołując się po raz kolejny do książki Philippe̕a de Villiersa, znakomitego autora, zresztą polityka i posła do europarlamentu, który pisze, jak poprzednik pani von der Leyen, Hallstein, jeden z najlepszych prawników reżimu Hitlera, budował Unię Europejską. Kiedy mówiłem o tym parę razy w Sejmie, ci patrioci eurokołchozu pełniący tam obowiązki marszałków czy wicemarszałków zdążyli się żachnąć i nawet sięgali do guzika, żeby wyłączać mi mikrofon. Eurokomuna jest dzieckiem stalinizmu i nazizmu pospołu. W tym nie ma żadnej publicystycznej przesady. I jeżeli ktoś sądzi, że można zachować państwo polskie jako państwo poważne, a nie jakiś kurczący się rezerwat dla Polaków, którzy staną się mniejszością we własnym kraju, jeśli pakt migracyjny zostanie wyegzekwowany, jednocześnie płacąc serwituty w postaci Zielonego Ładu, zachować Polskę, jednocześnie akceptując dogmaty antysemityzmu i homofobii, to w najlepszym wypadku się myli, a w najgorszym oszukuje samego siebie.

Powiedział pan, że główna akcja toczy się tutaj, w Polsce, nie w Brukseli. Za niespełna rok czekają nas wybory prezydenckie. Rada Liderów Konfederacji wskazała Sławomira Mentzena jako kandydata Konfederacji w wyborach prezydenckich. To trafny wybór?

Bądźmy precyzyjni, panie redaktorze. Większość w Radzie Liderów podjęła uchwałę w tej sprawie.

No właśnie. Pan był przeciw?

Ja byłem zawsze za korzystaniem ze statutowych procedur i ciał statutowych. Opowiadałem się za stosowaniem procedury prawyborczej, która została przecież z wielkim powodzeniem przetestowana przez nas na przełomie lat 2019 i 2020. No i, a może przede wszystkim, opowiadałem się za zwołaniem statutowego kongresu Konfederacji i w tej sprawie zdania nie zmieniłem. Kwestie personalne nie są być może tak kluczowe, jak kwestie formalne i proceduralne. Zawsze z żalem obserwuję zaniedbywanie form i procedur.

To symptom pęknięcia w Konfederacji? Wasze drogi się rozchodzą?

Panie redaktorze, na pewno to by się panu przydało na jakiś dobry, sensacyjny co najmniej podtytuł tego wywiadu, ale niestety, muszę rozczarować, nie dostarczę takiego kontentu. Przede wszystkim to, co dzieje się na posiedzeniach Rady Liderów, zostaje na Radzie Liderów.

Wróćmy do sprawy przyszłorocznych wyborów prezydenckich. Czy Konfederacja, pana środowisko polityczne, gotowa jest poprzeć wspólnego kandydata obozu, nazwijmy to umownie, patriotycznego, jeśli dojdzie do drugiej tury wyborów i stanie on naprzeciw kandydata obecnie rządzącej koalicji?

Panie redaktorze, stanowczo za rzadko mieliśmy okazję rozmawiać w ciągu ostatnich ośmiu lat, dlatego nie miałem okazji, żeby na bieżąco recenzować poczynania mniemanego obozu „patriotycznego” całej tej Zjednoczonej łże-Prawicy, cóż, co było, to było. Dzisiaj mogę tylko z żalem skonstatować brak jakiejkolwiek autorefleksji z tamtej strony. Fakt, że w mediach, a także w gabinetach politycznych całkiem poważnie „chodzi” na giełdzie kandydatów na prezydenta ktoś taki jak Mateusz Morawiecki, to jest tragikomedia. Mateusz Morawiecki, podżegacz wojenny i zbrodniarz covidowy – w trybie dosłownym, nie w trybie jakiejś inwektywy publicystycznej czy licencji poetyckiej. Człowiek, który swoimi działaniami i zaniechaniami razem ze swoim reżimem, razem z „wielkim szpitalnikiem” Dworczykiem, z ministrami Szumowskim i Niedzielskim, wyprawił na tamten świat, prawdopodobnie ok. ćwierci miliona Polaków. To więcej niż Jaruzelski z Kiszczakiem, ba, to chyba nawet więcej niż Bierut z Bermanem. W związku z tym wywijanie dalej biało-czerwoną flagą i pieczętowanie przecież tej nieodległej przeszłości orłem w koronie, uzurpowanie sobie roli wiodącej formacji patriotycznej, to jest, powiedziałbym, ciut nadto jak na mój żołądek.

Krótko mówiąc, wspólny kandydat prawicy w wyborach prezydenckich to abstrakcja?

W tym cały jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz. Przeprowadźcie, na miłość boską, jakąś „destalinizację”, „denazyfikację” PiS i wtedy rozmawiajmy.

Porozmawiajmy o innych wyborach, które skupiają dziś uwagę świata. Czy jeśli wybory prezydenckie w USA 5 listopada wygra Donald Trump, to będzie to dobra wiadomość dla Polski, dla wolności i normalności na świecie?

Nie chciałbym wyjść na jakiegoś skrajnego cynika, ale niestety to jest „jeden pies”. Oczywiście nie życzę ani Ameryce, ani światu zwycięstwa tej kamaryli, która stoi za panią Harris. Ale z naszej polskiej perspektywy naprawdę warto pamiętać, że to za prezydentury Donalda Trumpa przeszedł akt 447. Jeżeli coś się zmieni po zmianie lokatora Białego Domu, to tak czy inaczej my, Polacy, musimy się bardzo mocno trzymać. My, Polacy, odczujemy po raz kolejny bardzo boleśnie konsekwencje „zespawania” polskiej racji stanu na sztywno z imperialną amerykańską racją stanu, dlatego że albo będziemy nadal postępować przypięci do tego rydwanu jako żyranci, np. żydowskiego ludobójstwa w Palestynie, jako żyranci eskalacji wojennej w Europie Środkowej, jako grubi płatnicy amerykańskiej wojny ukraińskiej z Moskalami, albo też te konflikty zostaną wygaszone również na nasz koszt, ponieważ Amerykanie przerzucą wszystkie aktywa na Morze Południowochińskie i na swój zasadniczy konflikt z Chińczykami. My natomiast będziemy dalej przyprawiani o zyski utracone z tego powodu, że nie możemy swobodnie prowadzić wymiany gospodarczej, nie możemy po prostu robić dobrych interesów na kierunkach, które zostały surowo zakazane przez Waszyngton, co lojalnie wykonują amerykańscy agenci w Warszawie. Znowu odwołam się do analogii. Pamiętamy przecież czasy, w których Polska nie mogła rozwinąć skrzydeł, nie mogła realizować własnych projektów gospodarczych, także technicznych, rozwojowych projektów, ponieważ nie przewidywały ich plany Układu Warszawskiego i reguły gry panujące w RWPG. Niektórzy się jeszcze ciągle na to żachną, ale analogia jest bardzo daleko posunięta. Ludzie pytają o eurokołchoz i NATO. Jaka jest alternatywa? No, trzeba uparcie powtarzać, że alternatywą jest niepodległość.

Mówi pan: alternatywą jest niepodległość… Jak kraj taki jak Polska, rozgrywany przez obce potęgi, może wybić się na rzeczywistą niepodległość w toczącej się wokół wojnie światów? Czy pana nowy film „Gietrzwałd 1877. Wojna światów” dotyka tych fundamentalnych dylematów?

Dziękuję, że pan o to pyta. Po sześciu latach wspólnie z Włodzimierzem Skalikiem, producentem, dziś posłem na Sejm Rzeczpospolitej, sfinalizowaliśmy pracę nad tym projektem. Lepiej późno niż wcale i nie ma tego złego, bo gdybyśmy wcześniej zamknęli montaż, to pewne istotne fakty, które przyniosła kwerenda historyczna, nie trafiłyby do tego filmu. O czym film opowiada? O kontekście geostrategicznym objawień gietrzwałdzkich roku 1877. To jest, chciałbym to podkreślić, dokumentalny film wojenny. Jego akcja toczy się w gabinetach dyplomatycznych, sztabach armii imperialnych i nawet w kantorach bankowych niektóre wątki się snują. A objawienia gietrzwałdzkie są punktem ogniskującym pasjonującą akcję polityczną i wojenną tamtego roku. Po co ten film i dlaczego? No po pierwsze, dlatego że historia jest zawsze ciekawa, a szczególnie historia przemilczana czy niezauważona domaga się tego, żeby ją opowiadać. Analogie do współczesności nasuwają się same i mam nadzieję, że udzieli się także szanowanej redakcji to poczucie, że wprawdzie mowa o zdarzeniach sprzed prawie 150 lat, ale brzmi to prawie jak z dzisiejszej gazety. To jest film o niedoszłej wojnie światowej, o niedoszłym powstaniu w Polsce. Film o tym, jak wielka gra mocarstw utylizuje pionki, małe z perspektywy imperialistów, mniej wartościowe narody. W roku 1877 toczy się wojna na Bałkanach, Moskale walczą z Turkami w Bułgarii. Notabene to jest ta wojna, z której wraca Stach Wokulski do sklepu przy Krakowskim Przedmieściu. Ale polski inteligent albo polski historiograf niewiele więcej albo zgoła nic na ten temat nie wiedzą. Tego, jak blisko były wówczas świat, Europa, Polska eskalacji tego konfliktu regionalnego do poziomu konfliktu globalnego. Takiej pierwszej wojny światowej, tylko 40 lat wcześniej. Podpałką w tej eskalacji, kartą do rzucenia…

Miała być kolejna polska insurekcja…

Mieli być właśnie Polacy. To jest wprawdzie gdzieś tam opisane. Przedwojenna monografia ks. Adama Sapiehy, autorstwa Stefana Kieniewicza, w pewnych szczegółach, nawet pikantnych, to relacjonuje, ale nie ma zintegrowanej monografii tego roku. Mam nadzieję, że mój film zaciekawi na tyle, żeby może nawet zainspirować do dalszych pogłębionych badań, może do wytężonej kwerendy. Jestem pewien, że ta kwerenda prowadzona w archiwach stolic europejskich przyniosłaby owoce, i bardzo na to czekam. Na razie dzielę się tym, co sam znalazłem, co sam odkryłem. Moją nadzieją i największym marzeniem jest przyczynić się tym filmem do godnego przygotowania obchodów 150. rocznicy objawień w Gietrzwałdzie.

(Odwiedzono 617 razy, 1 wizyt dzisiaj)

1 przemyślenie na temat "„Polexit jest jedyną racjonalną opcją dla polskiego patrioty”"

  1. Coto za jeden ten spinelli ?. Widziałem w ramkach na ścianie w szkole,Lenina , Stalina. Później, Marksa,Engelsa, Bieruta, Gomułkę, wystarczy… Krzyże kazali zdejmować w szkole w każdej klasie .Widziałem chełm niemiecki ,pod łóżkiem i nie była to nocna lampka . W 1939 r. nie używali „kamieni milowych ” ,odrazu,karabin, kula, obóz koncentracyjny , czekali na Norymbergę. Po co pani leyen Polska „kamienowana ” , przecież na żadnym obrazku z ” kamieniami milowymi” się nie zmieści. Wodze fantazji – Bazyliszek ,a co tam ,Wikipedia wytłumaczy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *