Motto: (…) po huku, po trudzie/Wezmą dziedzictwo cisi, ciemni, mali ludzie (Adam Mickiewicz)
Dyrektor Beata Król w piśmie do Macieja Rysiewicza z dnia 2 stycznia 2019 roku stwierdziła, że:
Na publicznej stronie internetowej Centrum Kultury i Promocji Gminy Bobowa, tj. www.ck.bobowa.pl, a także na stronie internetowej www.nasza-bobowa.pl, są promowane jedynie wydawnictwa finansowane przez Gminę Bobowa.
No i na tej podstawie dyrektor mgr inż. Beata Król odmówiła zaprezentowania na publicznej stronie internetowej CKiPGB książek Karola Majchra („Bobowa. Historia, ludzie, zabytki”) i Piotra Gryglaszewskiego („Dwór w Jeżowie. Szlacheckie gniazdo nad Białą Dunajcową”).
Historia tego wydarzenia została opisana w materiale prasowym, zob. https://gorliceiokolice.eu/2019/01/ksiazki-karola-majchra-i-piotra-gryglaszewskiego-ciagle-na-indeksie-w-gminie-bobowa-w-rolach-glownych-cenzorow-polonista-nauczyciel-i-samorzadowiec-malgorzata-molendowicz-i-dyrektor-ckipgb-beata-kro/.
Wypowiedź dyrektor CKiPGB mgr inż. Beaty Król wymagała kolejnych weryfikacji. Postanowiłem zatem dowiedzieć się, jakiego wsparcia finansowego Gmina Bobowa udzieliła publikacji Andrzeja Ćmiecha pt. „Bobowa i jej dzieje”. Z umowy (zob. umowa) zawartej 30 kwietnia 2018 roku przez Gminę Bobowa, którą reprezentował burmistrz Wacław Ligęza, z wydawcą ww. książki (Wydawnictwo i Drukarnia Nova Sandec s.c. z Nowego Sącza) jasno wynikało, że na konto wydawcy za „opracowanie, druk i dostawę publikacji pt. „Bobowa i jej dzieje” wpłynie 55 000 zł brutto. I tak też się stało (zob. faktura); 12 czerwca 2018 roku 55 000 zł (słownie: pięćdziesiąt pięć tysięcy złotych) znalazło się na koncie WiD Nova Sandec s.c. z Nowego Sącza.
Na marginesie tylko podkreślę, że powyższe 55 000 zł (słownie: pięćdziesiąt pięć tysięcy złotych), to nie były prywatne środki finansowe, np. Wacława Ligęzy albo Beaty Król, albo Małgorzaty Molendowicz, tylko finansowe walory z publicznej kasy Gminy Bobowa.
Jedną sprawę mieliśmy zatem załatwioną.
Teraz postanowiłem zapytać dyrektor CKiPGB mgr inż. Beatę Król o podstawę prawną jej decyzji blokującej promocję książek Majchra i Gryglaszewskiego tylko dlatego, że nie były finansowane przez Gminę Bobowa. Mój wniosek brzmiał tak:
A dyrektor mgr inż. Beata Król, „inwokację” formalno-prawną w swoim teatrze absurdu (w odpowiedzi na mój wniosek) wygłosiła tak, zob. 20190222144056151.
Prawda, że genialne w swojej prostocie… a nawet totalitarne. Jeśli bowiem jest jakaś wspólnota (jak należy rozumieć ustawodawcę „wspólnota samorządowa”), która ma jakieś „zbiorowe potrzeby” a zaspokajaniem tych „zbiorowych potrzeb” (tu jest liczba mnoga, a więc chodzi o wszystkie „zbiorowe potrzeby”) należy do zadań własnych „gminy”, to jakim prawem „gmina” wybiera sobie do realizacji, ze zbioru wszystkich „potrzeb zbiorowych”, tylko jakieś określone i wybrane potrzeby a inne eliminuje. Czy może to oznaczać, że „gmina” jest uzurpatorem”? Na to wygląda!
Zdanie:
To do gminy należy zatem decyzja, jakimi środkami posługuje się do realizacji ww. zadania własnego.
należy uznać za kryminalny zamach uzurpatorów na „zbiorowe potrzeby wspólnoty” samorządowej. Dyrektor CKiPGB mgr inż. Beacie Król wszystko się poplątało. Uznała, że jak została dyrektorem w „gminie”, to może według własnego widzimisię określać i wybierać zbiorowe potrzeby wspólnoty samorządowej „do realizacji”. Przypadkiem, mgr inż. Beata Król, odkryła jednak karty i ujawniła opresyjny charakter „gminy”, rozumianej nie jako mieszkańcy, członkowie wspólnoty samorządowej, ale jako „urząd”, tj. specjalna kasta samozwańców, którzy dowolnie decydują, co dla wspólnoty samorządowej jest dobre, a co złe. Co przekażemy „do realizacji”, a czego nie przekażemy.
Prosiłem o podanie podstawy prawnej wykluczenia z promocji w gminie Bobowa konkretnych książek, które nie otrzymały wsparcia finansowego z publicznego budżetu gminy. Niech mi ktoś pokaże, gdzie w artykule z ustawy o samorządzie gminnym, na który powołuje się mgr inż. Beata Król, zapisano, że promując „gminę”, czytaj dziedzictwo kulturalne wspólnoty samorządowej, należy wykluczyć publikacje, które nie uzyskały dotacji urzędników?
Z pisma mgr inż. Beaty Król przebija niesłychana wprost bezczelność i arogancja.
Ale bezczelność i arogancja, to jest właściwie detal. Bo dyrektor mgr inż. Beata Król przede wszystkim narusza prawo. Tutaj można zapoznać się ze statutem CKiPGB, zob. http://ck.bip.bobowa.pl/userfiles/file/Statut2016.pdf.
Zapisów, które w rażący sposób naruszyła dyrektor mgr inż. Beata Król, jest wiele. Proszę zapoznać się np. z §6, pkt 1, 3, 4, §7.1 pkt 1, 2, 3, 4, §7.2 pkt 4.
Czy gdziekolwiek w statucie CKiPGB zostało zapisane, że „realizowanie działań w dziedzinie wychowania, rozwoju i upowszechniania kultury i sztuki, nauki, wiedzy i czytelnictwa” zależy od dofinansowania przez Gminę Bobowa takiej czy innej publikacji?
Dyrektor mgr inż. Beata Król, wymazując książki Majchra i Gryglaszewskiego z przestrzeni publicznej na portalach finansowanych przez bobowską wspólnotę samorządową, wypowiedziała otwartą wojnę dziedzictwu kulturalnemu Ziemi Bobowskiej. Wspierają ją w tym dziele inne osobistości establiszmentu samorządowego Gminy Bobowa. Dlatego „dyrektor mgr inż.” czuje się bezkarna i wie, że może swobodnie deptać statut CKiPGB.
Cdn.
Od redakcji! Zdjęcie tytułowe zostało zacytowane ze strony, zob. http://www.biblioteka.ockokonek.pl/?strona=7.
Do wiadomości Czytelników „Gorlic i Okolic”:
Burmistrz Bobowej
Na podstawie art. 241 k.p.a., w związku z pismami dyrektor CKiP GB mgr inż. Beaty Król do Macieja Rysiewicza z 2 stycznia 2019 r. i 22 lutego 2019 r., składam skargę na dyrektor CKiP GB mgr inż. Beatę Król za rażące naruszenie statutu CKiP GB a w szczególności: §6 pkt 1, 3, 4, §7.1 pkt 1, 2, 3, 4, §7.2 pkt 4.
Książki Karola Majchra i Piotra Gryglaszewskiego, o których mowa w artykułach, zob. http://gorliceiokolice.eu/2019/01/ksiazki-karola-majchra-i-piotra-gryglaszewskiego-ciagle-na-indeksie-w-gminie-bobowa-w-rolach-glownych-cenzorow-polonista-nauczyciel-i-samorzadowiec-malgorzata-molendowicz-i-dyrektor-ckipgb-beata-kro/ i http://gorliceiokolice.eu/2019/02/dyrektor-centrum-kultury-i-promocji-gminy-bobowa-beata-krol-na-wojnie-z-dziedzictwem-kulturalnym-ziemi-bobowskiej-o-zakazanych-ksiazkach-karola-machjra-i-piotra-gryglaszewskiego-raz-jeszcze/,
stanowią wspólny dorobek dziedzictwa kulturalnego bobowskiej wspólnoty samorządowej, podlegający obligatoryjnej ochronie, promocji i opiece statutowej dyrektora CKiP GB. Dyrektor Beata Król poświadczyła nieprawdę w dokumentacji okazanej Maciejowi Rysiewiczowi, stwierdzając, że tylko publikacje finansowane przez Gminę Bobowa mogą być promowane na publicznych stronach samorządu bobowskiego na podstawie niejasnych decyzji urzędników.
Jest wprost przeciwnie. Dyrektor Beata Król na podstawie zapisów ustawy o samorządzie gminnym i statutu CKiP GB ma obowiązek zadbać o promocje każdej cząstki dorobku kulturalnego Ziemi Bobowskiej w tym książek ww. autorów. Brak jakiejkolwiek informacji na temat ww. publikacji na publicznych stronach Gminy Bobowa stanowi o działaniu na szkodę lokalnej wspólnoty samorządowej. Niestety jest także rażącym naruszeniem Konstytucji RP w tym art. 6.1.
Do przedmiotowej skargi należy dołączyć ww. artykuły Macieja Rysiewicza w charakterze uzupełnienia do niniejszego uzasadnienia.
Maciej Rysiewicz
Redaktor naczelny czasopisma „Bobowa Od-Nowa”
38-350 Bobowa, Wilczyska 27
25 lutego 2019 roku
Z umowy „na opracowanie i dostawę publikacji pt. Bobowa i jej dzieje”, zawartej 30 kwietnia 2018 roku pomiędzy Wacławem Ligęzą a dwoma Kałyniukami (oraz z faktury z 12 czerwca 2018 roku) dowiedziałem się, że za 1000 egzemplarzy tego dzieła Wacław Ligęza zapłacił z gminnej kasy (a więc również z mojej kieszeni) 55 tysięcy złotych – i że część tych pieniędzy trafiła do pana Andrzeja Ćmiecha. Pomyślałem sobie tak: skoro już pana Andrzeja Ćmiecha żywię, to zobaczę, czy nie jest to chleb niezasłużony.
Na stronie
http://www.ck.bobowa.pl
podano, że „album” ten można nabyć za 50 złotych. Jeleniem nie jestem, skoro już raz (jako gminny podatnik) za ten „album” zapłaciłem, nie będę płacił jeszcze raz. Pożyczyłem to dzieło w bibliotece.
Przeczytałem to dzieło (w niecałe 2 godziny) – i pomyślałem sobie tak: a któż to taki, ten cały Andrzej Ćmiech?
Na okładce „albumu” napisano tak:
„Andrzej Ćmiech (ur. 1960 r. w Gorlicach), bibliofil i miłośnik historii ziemi gorlickiej”.
W sieci znalazłem coś takiego:
„Andrzej Ćmiech jest technologiem z wykształcenia, historykiem z zamiłowania”.
http://pgosa.pl/promocja-ksiazki-pracownika-kuzni-glinik
„Andrzej Ćmiech to pracujący w Kuźni Glinik historyk amator z wiedzą profesora”.
https://www.powiatgorlicki.pl/aktualnosci/w-holdzie-gorlickim-legionistom.html
No tak, „miłośnik” – i „amator”. Bardzo ładnie, że „miłośnik” – ale z miłością bywa tak, że nie zawsze jest odwzajemniona (to, że pan Ćmiech „miłuje” historię nie znaczy, że historia „miłuje” pana Ćmiecha). A że „amator” – to widać.
„Album” otwiera „Słowo wstępne” autorstwa Wacława Ligęzy. Następnie mamy „Wstęp” napisany przez pana Ćmiecha. Czytamy w nim coś takiego:
„Składam (…) serdeczna podziękowania inicjatorom tej książki – burmistrzowi miasta Bobowa Wacławowi Ligęzie i sekretarz Zdzisławie Iwaniec za życzliwość, pomoc i zrozumienie, bez których całe przedsięwzięcie nie byłoby możliwe”.
Napiszmy od razu – ta „życzliwość, pomoc i zrozumienie” miała konkretny wymiar finansowy. Szkoda, że Wacław Ligęza nie okazał tej „życzliwości” z własnej kieszeni (np. z tego, co sobie uzbierał zanim zasiadł na wójtowskim stolcu), że sięgnął w tym celu do kieszeni podatników.
Kilka słów na temat zakończenia tego dzieła (o tym, co jest w środku, napiszę poniżej). Cały rozdział piąty zatytułowany „Ku przyszłości” (od strony 143 do strony 152) jest laurką na cześć Wacława Ligęzy. Spuszczę na tę kompromitację zasłonę milczenia – no, może z jednym wyjątkiem: pod ogólnym tytułem „Wielkie inwestowanie” Wacław Ligęza chwali się m. in. „budową chodnika i oświetlenia w Siedliskach oraz chodnika przy drodze wojewódzkiej nr 981 w (…) Wilczyskach”. Co druga przydrożna lampa w Siedliskach od lat się nie świeci (nie ma kto płacić za prąd), a integralną częścią chodnika w Wilczyskach (i niewątpliwą atrakcją turystyczną) jest słynne „oberwisko” imienia Wacława Ligęzy (i Tomasza Taraska).
Co się tyczy reszty zawartości.
Pan Ćmiech pisze we „Wstępie” tak:
„Jak wspomniałem, pisząc dzieje Bobowej, opierałem się głównie na materiałach archiwalnych, wspomnieniach, prasie minionych czasów, jak i opracowaniach powstałych w ostatnich latach, dających, jak można sądzić, gwarancję poprawności i ścisłości historycznej”.
No proszę, nie tylko „poprawność” (na dodatek „ścisłość”) – ale jeszcze „gwarancja”!
Podam dwa przykłady „poprawności” i „ścisłości” – większy i mniejszy.
1) Na str. 96 pan Ćmiech opowiada:
„W przededniu bitwy warszawskiej w 1920 roku, najprawdopodobniej 13 sierpnia 1920 roku w drodze do Puław odwiedził Piłsudski przebywające w Bobowej z matką Aleksandrą Szczerbińską córki Wandę i Jagodę. Wizyta ta w okresie międzywojennym była wielokrotnie wykorzystywana do podważenia roli Piłsudskiego w bitwie warszawskiej”.
Skąd pan Ćmiech wie, że w sierpniu 1920 roku Piłsudski przyjechał akurat do Bobowej? Ma na to jakiś materialny dowód? Aleksandra Szczerbińska (podówczas konkubina Piłsudskiego) pisze o tym tak (Aleksandra Piłsudska, Wspomnienia, Instytut Prasy i Wydawnictw „Novum”, Warszawa 1989, str. 193): „Gdy żegnał się z nami, przed wyjazdem do Puław, był zmęczony i posępny. (…) Ja w tym czasie znajdowałam się w okolicy Krakowa, dokąd mnie wyewakuowano razem z Wandą i Jagodą, która kilka miesięcy wcześniej przyszła na świat. Mąż przyjechał z Aleksandrem Prystorem, pożegnał się z dziećmi i ze mną, tak jakby szedł na śmierć”.
Wyżej cytowane 2 zdania z dzieła pana Ćmiecha to jest bełkot amatora. Nic się tutaj nie zgadza. Przez całą noc z 5 na 6 sierpnia Piłsudski „męczył się [w Belwederze – wma] zanim urodził plan bitwy pod Warszawą” (jak sam to później określił). Plan nie był zły, sens jego polegał na tym, że w odpowiednim momencie na odsłonięte lewe skrzydło armii bolszewickich atakujących Warszawę uderzy znad dolnego Wieprza zebrana tam uprzednio „armia manewrowa”, po czym wyjdzie na tyły tychże armii – i w ten sposób doprowadzi do ich rozbicia (zniszczenia). Rzecz w tym, że plan ten nigdy nie został zrealizowany („armia manewrowa” ruszyła znad Wieprza dopiero 16 sierpnia, gdy sytuacja na przedpolach Warszawy została opanowana, a bolszewicy zaczęli się cofać). 12 sierpnia Piłsudski złożył na ręce premiera Witosa pisemną dymisję z funkcji Naczelnika Państwa i Naczelnego Wodza (pisało się to wtedy wielkimi literami), po czym oświadczył, że wyjeżdża „na front”. Zrozumiano to tak, że wyjeżdża do Puław (które wyznaczył na kwaterę dowódcy „armii manewrowej”). W Puławach pojawił się jednak dopiero 15 sierpnia – nikt nie wiedział, co się z nim działo od wieczora 12 sierpnia do rana 15 sierpnia. 40 lat później wydało się, że „w okolicy Krakowa” odwiedzał konkubinę i potomstwo. W tym czasie – od wczesnego rana 13 sierpnia – na przedpolach Warszawy toczyły się ciężkie, krwawe walki z nacierającymi bolszewikami. 13 sierpnia to nie jest „przeddzień” bitwy warszawskiej (jak bredzi pan Ćmiech), to jest pierwszy dzień bitwy warszawskiej. Rano 16 sierpnia znad Wieprza ruszyła wreszcie „armia manewrowa” – i przez dwa dni szukała bolszewików atakujących Warszawę. Dopiero późnym wieczorem 17 sierpnia polska 14. dywizja natknęła się w Kołbieli na bolszewików – ale nie na bolszewików atakujących Warszawę, tylko na bolszewików uciekających spod Warszawy (następnego dnia, tj. 18 sierpnia Tuchaczewski wydał rozkaz do generalnego odwrotu za Niemen). Roli Piłsudskiego w bitwie warszawskiej nie trzeba „podważać” (jak opowiada pan Ćmiech), wystarczy ją poznać. Gdy poznamy fakty stanie się jasne, że Warszawa obroniła się bez Piłsudskiego. Gdyby nie jeździł „w okolice Krakowa” (z Warszawy do Puław nie jedzie się przez Kraków), a po przybyciu do Puław nie zwlekał jeszcze całego dnia (to znaczy, gdyby „armia manewrowa” ruszyła 14, najpóźniej 15 sierpnia) wtedy mógłby się nazwać wybawicielem Warszawy (nie Naczelnym Wodzem – bo tej funkcji się zrzekł), zwycięstwo byłoby przy tym szybsze, okazalsze i przy znacznie mniejszych stratach po polskiej stronie.
Na miejscu pana Ćmiecha (oraz jego bobowskich protektorów – Wacława Ligęzy i Zdzisławy Iwaniec) byłbym ostrożniejszy z chwaleniem się, że „13 sierpnia 1920 roku w drodze do Puław odwiedził Piłsudski przebywające w Bobowej z matką Aleksandrą Szczerbińską córki Wandę i Jagodę”. Nie ma się czym chwalić – chyba, że pan Ćmiech udowodni, że Piłsudski pobił w Bobowej bolszewików atakujących Warszawę.
Jeśli ktoś chce cokolwiek pisać o bitwie warszawskiej (i w ogóle o Piłsudskim) powinien przeczytać jego „Rok 1920”, do tego „Wspomnienia” jego konkubiny (a potem żony). Pan Ćmiech tych rzeczy najwyraźniej nie czytał (a w każdym razie tym się nie chwali – można to sprawdzić na str. 169 jego dzieła).
Można też przeczytać dwie książki Stanisława Truszkowskiego – „Z dni pokoju i wojny 1921-1939” oraz „Mój Wrzesień” (to, że w roku 1935 Piłsudski umarł nie oznacza, że skończyła się historia; w tych dwóch książkach Stanisław Truszkowski opisał w jakim stanie Piłsudski pozostawił polską armię – i co z tego wynikło).
„Rok 1920” jest dostępny tutaj:
https://www.sbc.org.pl/dlibra/show-content/publication/edition/18662?id=18662&from=FBC
2) Drugi (mniejszy) przykład „ścisłości” pana Ćmiecha.
Na stronie 140 umieszczone jest zdjęcie z takim podpisem:
Kapela spółdzielni „Koronka”: Stoją od lewej: Job – basista, Janik – sekund, nieznany z nazwiska trębacz z Siedlisk, Janik – prymista, Gryzło – klarnet, Wiejaczka – prowadzący drużba.
Podpis jest oczywiście błędny; stoją od prawej (nie „od lewej”): Job – basista, Janik etc. A ów „nieznany z nazwiska trębacz z Siedlisk” nazywał się Wawrzyniec Smoszna.
Teraz trochę zabawy.
Na stronie 131 mamy zdjęcie podpisane tak:
„Bobowska elita końca lat pięćdziesiątych XX wieku (…), m. in. Jan Ligęza (…)”.
Pan Ćmiech wziął ten podpis od niejakiego Molendowicza; tegoż Molendowicza pan Ćmiech uważa za jakiś autorytet (daje temu wyraz we „Wstępie” do swojego dzieła). Uczył Marcin Marcina!
Ta „elita” (?) stoi na tle „kapliczki” z portretem Bieruta. Pan Ćmiech („historyk amator”) najwyraźniej nie wie, że Bierut dokonał plugawego żywota w marcu 1956 roku, a w końcu lat pięćdziesiątych wszędzie wisiały portrety Gomułki. Jeżeli to są lata pięćdziesiąte, to nie koniec, lecz początek (najpóźniej połowa).
Wybrałem dwa zdjęcia z portalu naszabobowa.pl:
http://naszabobowa.pl/promocja-ksiazki-bobowa-i-jej-dzieje/74236
Pierwsze:
http://naszabobowa.pl/wp-content/uploads/2018/06/IMG_8941.jpg
Jest bezpiecznie, radna Zarzycka na pewno tego dzieła nie przeczyta, najwyżej obejrzy obrazki.
Drugie:
http://naszabobowa.pl/wp-content/uploads/2018/06/IMG_8951.jpg
Tutaj pan Ćmiech wpisuje dedykację dla p. Nalepki; p. Nalepka być może dzieło przeczyta – ale i tak niczego nie zauważy!
Na koniec na poważnie.
Na stronie 116 pan Ćmiech pisze tak (o Wieniawie):
„Po agresji hitlerowskiej przesyłał do kraju cenne raporty o sytuacji w Rzymie. Tu też 25 września 1939 roku otrzymał wiadomość o wyznaczeniu go przez internowanego Ignacego Mościckiego na prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej”.
Dla mnie każdy, kto używa określenia „agresja hitlerowska” jest głupkiem (albo oszustem). Gdyby pan Ćmiech nie wiedział, o co mi chodzi to podpowiem: agresja niemiecka.
Szanowny „wma”! Jeszcze nie czytałem książki Andrzeja Ćmiecha. Może kiedyś, bo mnie Pan zniechęcił „kapkę”. Przypomniał mi Pan jednak pewną historię sprzed lat, o której napisze za parę dni. Sprawa dotyczy artykułu, który Andrzej Ćmiech opublikował 2 stycznia 2009 roku w „Gazecie Gorlickiej” pt. „Wersal nadbialski”. To ciekawy przyczynek do opisu metod „twórczych” Andrzeja Ćmiecha. Proszę o cierpliwość! Coraz wolniej przychodzi mi klecenie zdań z wyrazów. Nie żartuję. Starzeję się w tempie przyspieszonym…
Rozumiem, że pozdrowi Pan profesora Mirka ode mnie.To był bardzo sympatyczny kolega! I fachowiec, przede wszystkim!
Gdyby się Pan zdecydował to coś przeczytać, to w żadnym wypadku proszę tego nie kupować (rzecz jest dostępna w okolicznych bibliotekach). Szkoda pięćdziesięciu złotych. Poza tym spełniłby Pan życzenie bobowskiego „dobrego gospodarza” (i obrońcy „dobrego imienia” na deklu od szamba). W „Słowie wstępnym” (poprzedzającym „Wstęp” autora) pisze on tak:
„Zachęcam Państwa do promowania wśród znajomych i przyjaciół tej ciekawej pozycji książkowej o dziejach naszego miasta i okolic”.
Dlaczego Wacławowi Ligęzie tak zależy na promowaniu „tej ciekawej pozycji książkowej”? A dlatego, że głównym bohaterem „tej ciekawej pozycji książkowej” jest Wacław Ligęza (bynajmniej nie Wieniawa) – Wacław Ligęza na tle Bobowej. Poświęcony jest mu cały rozdział zatytułowany „Ku przyszłości”. Tytuł rozdziału powinien być krótki – i taki jest. Pełna wersja, odpowiadająca treści rozdziału, wyglądałaby tak: „Ku świetlanej przyszłości pod przywództwem Wacława Ligęzy”. A zdjęcie na stronie 148 (Wacław Ligęza z przybocznym Siedlarzem) to jest naprawdę coś!
Co się tyczy pana Ćmiecha. Nie wiadomo, czy się ćmiać – przepraszam – śmiać, czy płakać. Pan Ćmiech to jest element szerszego zjawiska, które pojawiło się pod koniec lat 90. W tym czasie nastąpił wysyp różnych pisatieli (ros. „pisatiel” – pisarz). Pan Ćmiech stosunkowo późno dołączył do grona pisatieli (dopiero w roku 2006). Pisatiel to osobnik (najczęściej w wieku emerytalnym), który nagle postanawia opisać świat – oczywiście nie cały, najczęściej jest to tylko rodzinna wieś, mieścina lub gmina. Może to być też opis jakiejś instytucji albo organizacji – np. historia wiejskiej szkoły, miejscowej straży pożarnej, miejscowej parafii etc. Taki pisatiel wpada w twórczy szał, pracowicie kleci swoje dzieło życia, najbardziej uparci drukują to potem na własny koszt w stu lub dwustu egzemplarzach. Są tacy, którzy wpadają w nałóg i tworzą kolejne dzieła. Jeśli te dzieła powstają samorzutnie (z inicjatywy i na ryzyko pisatiela), to w gruncie rzeczy nic złego się nie dzieje. Zasięg tych publikacji jest ograniczony. Takie rzeczy czytają tylko osoby bezpośrednio zainteresowane (krewni, powinowaci, sąsiedzi i znajomi pisatiela), od czasu do czasu ktoś się na pisatiela obrazi (np. dlatego, że został w „książce” pominięty – albo opisany nie tak). Gdy pisatiel pisze na obstalunek jakiegoś lokalnego ambicjonera (np. wójta) rzecz wygląda inaczej. Pisatiel dostaje wtedy wytyczne co i jak ma pisać, komu we wstępie serdecznie dziękować – w ten sposób powstaje materiał propagandowy. Dzieło pana Ćmiecha, pomimo różnych dodatków i ozdobników mających stworzyć pozory „naukowości” i obiektywizmu, jest typowym przykładem takiego materiału. Napiszę wprost: to jest zwykły gniot. Mógłbym napisać szczegółową recenzję tego gniota, ale szkoda mi czasu. I tak już jestem stratny (Wacław Ligęza zapłacił za ten gniot moimi pieniędzmi).
Napiszę jeszcze o co chodzi z tym zdjęciem na stronie 148. Zdjęcie jest podpisane tak:
„Uroczysta sesja Rady Miasta z okazji przywrócenia praw miejskich Bobowej, 4 luty 2009 rok”.
Pierwsza rzecz to ów „4 luty 2009 rok”. Po polsku powiemy/napiszemy tak: 4 lutego 2009 roku (czwarty dzień lutego 2009 roku). Liczebnik porządkowy 4 dotyczy dni, nie miesięcy (innymi słowy: nie liczymy tutaj miesięcy, liczymy dni), rzeczownik „rok” dajemy w dopełniaczu.
Panowie Ćmiech, Kałyniuk i Świerzowski (tekst – Andrzej Ćmiech, redakcja – Andrzej Ćmiech, Mariusz Kałyniuk, korekta – Kasper Świerzowski) jeszcze takich rzeczy nie wiedzą – ale „książki” już piszą!
Druga rzecz. Zdjęcie ma przedstawiać „sesję Rady Miasta”, ale „Rady Miasta” na nim nie widać. Widać na nim Wacława Ligęzę i jego przybocznego nazwiskiem Siedlarz. Jest to w pewnym sensie zdjęcie rodzinne – powiadają w okolicy, że Siedlarz jest powinowatym (teściem) syna Wacława Ligęzy. Ci dwaj zacni mężowie (Siedlarz i Ligęza) przedstawieni są w formacie 23,9 na 19,45 cm – na cała stronę! Takiego wyróżnienia w „albumie” pana Ćmiecha nie dostąpił nawet Wieniawa (do spółki z Piłsudskim)!
Ps.
Szerokość zdjęcia ze strony 148 podaję z dokładnością do pół milimetra (bez zaokrąglenia w górę do całych milimetrów) – na wypadek, gdyby Wacław Ligęza zechciał podać Pana do sądu z powodu naruszenia „dobrego imienia”.
Korekta do poprzedniego komentarza:
Ci dwaj zacni mężowie (Siedlarz i Ligęza) przedstawieni są w formacie 23,9 na 19,45 cm – na całą stronę!
No i jak? Zajrzał Pan już do pana Ćmiechowego dzieła? Dzieła, za które bobowski „dobry gospodarz” zapłacił 55 tysięcy?
Pan Ćmiech wziął pieniądze za opisanie dziejów Bobowej – wypadałoby zatem, żeby tekst trzymał się kupy (tzn. żeby nie był wewnętrznie sprzeczny). To jest wymóg minimum. To, czy opis odpowiada stanowi faktycznemu (a u pana Ćmiecha nie odpowiada) i czy napisany jest poprawną polszczyzną (niestety nie jest), to jest dalsza sprawa.
Pan Ćmiech pisze we „Wstępie” tak:
„Jak wspomniałem, pisząc [raczej opisując – wma] dzieje Bobowej, opierałem się głównie na materiałach archiwalnych, wspomnieniach, prasie minionych czasów, jak i opracowaniach powstałych w ostatnich latach, dających, jak można sądzić, gwarancję poprawności i ścisłości historycznej”.
Poprawność i ścisłość pisatiela Ćmiecha polega m. in. na tym, że sam sobie przeczy.
Na stronie 141 pisze tak:
„(…) największy pracodawca w czasach PRL Gminna Spółdzielnia „Samopomoc Chłopska” (…) Powstała (…) w 1948 roku (…). Wśród założycieli byli m. in.: Andrzej Abram, Stanisław Gąsior i Jan Gryzło, a pierwszy zarząd tworzyli: Stanisław Górski, Jan Borczuch, Eugeniusz Sowa i Ludwik Bawołek. (…) W szczytowym okresie działalności Gminna Spółdzielnia „Samopomoc Chłopska” skupiała 1442 członków. Jej pracami kierowali kolejno prezesi: Stanisław Górski, Jan Borczuch, Edward Kazanecki, Andrzej Ziomek, Ryszard Gąsior, Jan Święs, Andrzej Ziomek, Antoni Stanek, Mieczysław Martuś, Zbigniew Mól, Kazimiera Ormiańska”.
A na stronie 159 (w „Indeksie osobowym”) tak:
„Bawołek Ludwik, prezes GS [str.] 141”.
Ludwik Bawołek (pleno titulo: towarzysz Ludwik Bawołek) nie był prezesem GS. Ludwik Bawołek był w Bobowej dużo ważniejszą figurą niż prezes GS – ale w dziele pisatiela Ćmiecha nie ma ani słowa o Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Wszyscy bobowscy towarzysze (nie tylko tow. Bawołek) wyparowali!
Szanowny „wma”! Nie, jeszcze nie przeczytałem książki pana Ćmiecha. Odkładam na później. Ciągle jednak dostarcza mi Pan argumentów, żeby nie tracić na tę książkę czasu. Czy Pan wie, ilu ja książek w życiu nie przeczytałem? Chryste Panie, aż strach się przyznać. A teraz robi Pan Ćmiechowi czarny pijar…, a ja mam do Pana zaufanie więc zwlekam i zwlekam. Jak Pan napisał, że Ćmiech wygumkował z książki PZPR, to czarna rozpacz mnie dopadła. Trochę mnie to nie dziwi, bo przecież PZPR nikt poważnie nie traktował w PRL-u. Ha, ha, ha… Opowiem taka historyjkę. Bodaj w 1979, a może już w na początku 1980 r.(ale przed Solidarnością) uczęszczałem w Bobowej na kurs rolniczy, który zakończył się egzaminem i wydaniem dyplomu pt. „Wykwalifikowany rolnik – hodowca bydła”. Przy okazji tylko dodam, że ten kurs prowadziła pani Maria Gucwa (dzisiaj Maria Gucwa-Barylak). Egzamin był praktyczny i teoretyczny a także ustny i pisemny. Można długo opowiadać. Skupię się na ustnym, bo to była najzwyklejsza rozkosz. Egzaminowano nas chyba w dzisiejszym budynku Urzędu Miejskiego (na pięterku). Komisja wzywała kolejnych kursantów (po dwie osoby). No i padło wreszcie na mnie i na jednego z kolegów, którego nazwisko ze zrozumiałych względów zachowam w tajemnicy. Wylosowaliśmy kartki i komisja dała nam czas na zastanowienie. W każdym zestawie, na każdej kartce, były trzy zagadnienia do przemyślenia. Jedno z nich dotyczyło spraw społeczno-politycznych, bo jak wiadomo wykwalifikowany rolnik i tfu, tfu… hodowca bydła nie może być ciemokiem i o Polsce i świecie współczesnym musi „cóś” wiedzieć. Na mojej kartce pkt 1 (społeczno-polityczny) brzmiał: „Wymień państwa demokracji ludowej”. Mniejsza o to czy sobie poradziłem, bo dzisiaj już nie pamiętam. Pierwszy do odpowiedzi zgłosił się mój kolega (do dzisiaj spotykam go na rynku w Bobowej od czasu do czasu) i stąd wiem jakie pytania ten biedak wylosował. Szef komisji wziął od mojego kolegi wylosowaną wcześniej kartkę i odczytał pkt 1: „Kto jest I sekretarzem KC PZPR”? I wtedy zapadła długa cisza. I ta cisza przeciągała się w nieskończoność. Komisja szalała! Stękali, podsuwali pytania pomocnicze, próbowali sprawę obrócić w żart, żeby rozładować atmosferę. Wszystko na nic. Mój kolega po kilku minutach powiedział, że nie wie i prosi o następne pytania. Miałem wtedy 20 lat i nie mogłem uwierzyć, że są ludzie w Polsce, którzy nie dostrzegli Edwarda Gierka, który dobijał się do ich drzwi 24 godziny na dobę.
I dlatego wcale mnie nie dziwi, że Andrzej Ćmiech o PZPR nie napisał. Może w ogóle nie zauważył tej organizacji, a może… nie chciał sam siebie zdenerwować?
Miałem już na temat pana Ć. nie pisać – ale jeszcze coś napiszę (wcześniej jednak muszę coś sprawdzić – a to trochę potrwa).
Co się tyczy „czarnego pijaru” (który miałbym robić panu Ć.). Wprost przeciwnie, jestem dla pana Ć. bardzo łagodny i wyrozumiały, w przeciwnym razie nie nazwałbym jego dzieła gniotem (użyłbym innego słowa na „g”).
Co się tyczy Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. W latach 70. byłem uczniem szkoły średniej we wsi B. (obecnie „miasto” B.). Pewnego dnia jeden z nauczycieli (nazwiska nie podaję, bo chłopina zdaje się jeszcze chodzi po świecie) złożył mi taką propozycję (w jego mniemaniu nie do odrzucenia): zapisz się do partii, to pójdziesz na studia. Odpowiedziałem grzecznie, że na studia – jak zechcę – to sobie pójdę sam, partia nie jest mi do tego potrzebna. Jakiś czas później się dowiedziałem, że byli tacy, co się zapisywali (namawiał ich do tego sam towarzysz dyrektor – mnie namawiał zwykły nauczyciel).
Pamiętam wielu gorliwych i pryncypialnych towarzyszy (takich, którzy już się z tego padołu wynieśli – i takich, którzy jeszcze żyją), którzy w latach 90. w okamgnieniu przepoczwarzyli się w gorliwych „katolików” (i na wyprzódki biegali do stołu pańskiego). Teraz nie musieliby się tak spieszyć. Nastał nowy etap: już nie trzeba być „katolikiem” – teraz jest moda na „nowoczesność” i „europejskość”.
Może poprosimy redaktora Wojciecha Molendowicza o napisanie książki pt.(na przykład) „Ku świetlanej przyszłości. PZPR i jej dzieje w Bobowej”. Pan red. Molendowicz napisał kiedyś książkę „Bobowa od A do Ż”, to ma „obcykane” wszystkie życiorysy. Jestem pewien też, że wpływowi koledzy, (na przykład) z PO albo z MRS (taki Leszek Zegzda), mogliby znaleźć jakieś subwencje na ten zbożny cel. Co Pan o tym myśli? Jestem pewien, że „dobry gospodarz” tez wysupłałby jakieś grosze, oczywiście nie z prywatnej, ale z publicznej skarbonki. Nie ma powodu przecież angażować prywatnych środków na tak szczytny i publiczny cel.
Przy okazji autor zawstydziłby Andrzeja Ćmiecha, że dopuścił się takiego niecnego przemilczenia w książce „Bobowa i jej dzieje”!
Molendowiczowi trzeba oddać, że w jego produkcji skrótowiec PZPR się jednak pojawia (co prawda tylko raz – i raczej przez przeoczenie).
https://www.dts24.pl/wp-content/uploads/2017/02/BOBOWA_book_kopia.pdf
Na stronie 50 jest cytat z pisma wystosowanego do Okręgowego Zarządu Kin w Rzeszowie przez Prezydium Gminnej Rady Narodowej w Bobowej. W piśmie tym jest mowa o protokole spisanym „w Komitecie Gminnym PZPR” oraz o naradzie „czynnika społeczno-politycznego”, będącej skutkiem tegoż protokołu. Protokół i narada dotyczyła utworzenia kina. Kino to otrzymało nazwę „Poronin”. Skąd w Bobowej Poronin? Jak to skąd!
Na małej stacji w wiosce Poronin,
Gdy pociąg stanął wśród zgrzytu szyn
etc.
Albo:
Poroninie na jedlinie
wiszą gacie po Leninie.
Kto chce w Polsce awansować
musi gacie pocałować.
Bobowscy towarzysze (i kandydaci na towarzyszy) z tym całowaniem nie mieli żadnego problemu.
Wierszyk o gaciach zaczynał się oczywiście tak:
W Poroninie na jedlinie
wiszą …
Na str. 201 u Molendowicza Włodzimierz Lenin „spogląda” na bobowski rynek – a u pana Ć. nie spogląda. Włodzimierz Lenin wyparował – wraz ze wszystkimi bobowskimi towarzyszami.
https://www.dts24.pl/wp-content/uploads/2017/02/BOBOWA_book_kopia.pdf
Proszę mi przypomnieć w dwóch słowach o co chodzi z tym spoglądaniem na bobowski rynek przez Lenina, bo nie mam książki Molendowicza.
Całe dzieło Molendowicza jest dostępne w sieci – link podałem w poprzednim komentarzu.
Jeszcze kilka uwag do gniota wyprodukowanego przez p. Ćmiecha (tekst i redakcja), Kałyniuka (redakcja) i Świerzowskiego (korekta).
1) Autor (pan Ć.) zaczyna tak (str. 11):
„Początki Bobowej giną w pomroce dziejów”.
Początki całego rodzaju ludzkiego (nie tylko Bobowej) giną w pomroce dziejów, nikt takiemu odkrywczemu spostrzeżeniu nie zaprzeczy. Problem zaczyna się wtedy, gdy pan Ć. zaczyna opisywać czasy trochę bliższe współczesności.
2) Na str. 119 czytamy:
„Komórka Związku Walki Zbrojnej (ZWZ) w Bobowej powstała na początku 1940 roku (…). Inicjatorem jej powstania był Wincenty Schönemen Łuniewski z Chorzowa (…). Skontaktował się on ze znanym bobowskim patriotom i kolegą po kolejarskim fachu swego teścia Michała Igielskiego Michałem Beduchem”.
Jeżeli już, to Wincenty Schöneman-Łuniewski (nie „Schönemen”) – i nie „ze znanym bobowskim patriotom” (skoro kolegą – to nie „patriotom”).
3) Na str. 121 czytamy:
„Pierwsze komplety tajnego nauczania w gminie Bobowa zawiązały się już w 1939 roku. (…) tajne nauczanie było prowadzone we wszystkich gromadach gminy Bobowa. W Brzanie uczył lekarz Stanisław Jurecki, w Polnej – Julia Krok, w Siedliskach – Tomasz Wysowski i Franciszek Waląg, w Stróżnej – Zofia Kowalska i Józef Gogola, w Wilczyskach – Henryka Zielińska, Anna Nowak – w Berdechowie”.
Zwróciłem uwagę na ten fragment ze względu na rzekome tajne nauczanie w Siedliskach.
Jeśli przez tajne nauczanie (czy też tajne komplety) rozumiemy zorganizowaną, w miarę systematyczną pomoc w przygotowaniu do małej matury (innymi słowy: tajne nauczanie na poziomie przedwojennego czteroletniego gimnazjum) lub do matury (innymi słowy: tajne nauczanie na poziomie dwuletniego liceum), to w Siedliskach – z przyczyn obiektywnych – nic takiego nie miało miejsca.
Co się tyczy tego, że w Siedliskach „uczył” Tomasz Wysowski. Owszem, uczył – ale nie było to nauczanie „tajne”. Tomasz Wysowski utrzymał posadę w szkole w Siedliskach – zmienił tylko pracodawcę. Jego nowym pracodawcą został Kreishauptmann des Kreises Jasło. Pracodawca wypłacał Tomaszowi Wysowskiemu ustalone wynagrodzenie, Tomasz Wysowski uczył w szkole tego, co nakazały „władze” (jak sam to określał) – i tyle.
Nie wiem, skąd pan Ć. wziął legendę o tajnym nauczaniu w Siedliskach (z całą pewnością nie z maszynopisu Jana Gurgula – maszynopis ten pan Ć. wymienia w wykazie literatury).
W bibliotece miejskiej w Gorlicach przejrzałem wszystkie materiały nt. tajnego nauczania w powiecie gorlickim (trochę tego jest!) – nigdzie nie ma ani słowa o tajnym nauczaniu w Siedliskach.
Po dłuższych poszukiwaniach znalazłem prawdopodobne źródło legendy o tajnym nauczaniu w Siedliskach. W książce Józefa Bieńka „Nad brzegami Ropy” (Gorlice 2002) mamy coś takiego (str. 232):
„Tajne nauczanie prowadzone było w siedmiu gromadach gminy Bobowa. Uczyli: w Brzanie – medyk, Stanisław Jurecki, w Polnej – Julia Krok, w Siedliskach – Tomasz Wysowski i Franciszek Waląg, w Stróżnej – Zofia Kowalska i Józef Gogola, w Wilczyskach – Henryka Zielińska” (od razu widać, że Józef Bieniek nie umie liczyć do siedmiu; Brzana, Polna, Siedliska, Stróżna i Wilczyska to razem pięć – nie „siedem”).
Józef Bieniek odsyła czytelnika do rzekomego źródła tej informacji. Ma to być jakaś relacja Heleny Stiller oraz książka Ludwika Duszy „Kryptonim Nadleśnictwo 14” (strony 66-71). Problem w tym, że w tej książce na stronach 66-71 nie ma ani słowa o Siedliskach, ani słowa o Tomaszu Wysowskim – i ani słowa o Franciszku Walągu. Tomasz Wysowski pojawia się w tekście tej książki jeden raz (bez związku z tajnym nauczaniem), Franciszek Waląg pięć razy (również bez związku z tajnym nauczaniem).
Jeśli ktoś chce pisać o tajnym nauczaniu w powiecie gorlickim (w tym w gminie Bobowa) powinien przeczytać (w miarę możliwości ze zrozumieniem) przynajmniej trzy rzeczy:
Jacek Chrobaczyński, Tajne nauczanie na Podkarpaciu 1939-1945, Krajowa Agencja Wydawnicza, Rzeszów 1987;
Jacek Chrobaczyński, Władysław Kruczek, Nauczyciele małopolscy, Portret zbiorowy 1939-1945, Wydawnictwo Naukowe Akademii Pedagogicznej, Kraków 2004;
Tajne nauczanie na terenie powiatu gorlickiego w latach 1939-1945, materiały źródłowe ze zbiorów Aleksandra Potockiego, red. Maria Cieśla, Anna Rąpała, Gorlice 2009.
4) Na str. 124 czytamy:
„Okupacyjna codzienność niosła ze sobą (…) spore ograniczenia w sferze (…) oświaty. Młody Bobowianin mógł więc albo zadowolić się przewidzianą dla niego prawnie powszechną szkołą czteroklasową, albo zdecydować się na tajne komplety”.
Ortografia! Nazwy mieszkańców wsi (np. bobowianin) i miast piszemy małą literą.
https://sjp.pwn.pl/zasady/;629446
Przymiotnik „prawnie” ma neutralną (albo nawet pozytywną) konotację, użycie go w powyższym kontekście jest co najmniej niezręczne. Jeśli owa „czteroklasowa szkoła” była przewidziana – jak powiada pan Ć. – „prawnie” (tzn. zgodnie z prawem), to „tajne komplety” były – a contrario – bezprawne. Nie jestem pewien, czy panu Ć. rzeczywiście o to chodziło – ale tak wyszło.
https://sjp.pwn.pl/doroszewski/prawnie;5481232.html
5) Na str. 133 czytamy:
„(…) w pierwszych powojennych miesiącach (…) na płaszczyźnie życia politycznego dominowało Stronnictwo Ludowe, które po zakończeniu II wojny światowej dzierżyło tu [tzn. w Bobowej – wma] władzę. Dzięki olbrzymiej propagandzie i terrorowi dość szybko zbudowano jednak blok stronnictw demokratycznych, do którego weszli działacze PPR i PPS”.
Pan Ć. chciał nam zakomunikować, że posługując się propagandą i terrorem doprowadzono do utworzenia „bloku stronnictw (…), do którego weszli działacze PPR” – nie chciał nam chyba powiedzieć, że tę okoliczność ocenia pozytywnie?
Przyimek „dzięki” jest przyimkiem wartościującym:
https://sjp.pwn.pl/sjp/dzieki-I;2455890.html
Używając przyimka „dzięki” podkreślamy nasz pozytywny stosunek do tego, co się stało. Gdy chcemy zachować neutralność użyjemy „z powodu”, „wskutek”, „na skutek”, „w rezultacie”, „w wyniku”, „przez”, „za przyczyną” etc.
A może pan Ć. nie użył tego „dzięki” na skutek nieuctwa (nieznajomości polskiej mowy), może zrobił to świadomie? Z drugiego zdania wynikałoby, że uważa PPR za „stronnictwo demokratyczne” (?). Skoro tak, to może i ten terror nie był taki zły?
Co do treści książki red.Ć… to się wcale nie dziwię,że taka jest a nie inna..
Skoro wielce panujący zamawia to i Ć…wie co ma na umowie napisane….
Ktoś zamawia to i wymaga…żeby pisano o Tym co będzie na końcu płacił…
To jest wszystko z pieniędzy podatnika…
Nie wspomnę o plagiacie…w całości niech których tematów, czy fotek z opisem..i to z błędami…
Ale co się można spodziewać po amatorze….?