No i stało się to, co w zasadzie przewidywałem. Oto, wyrokiem Sądu Rejonowego w Gorlicach z dnia 8 grudnia 2016 roku zostałem skazany w procesie karnym za pomówienie i znieważenie burmistrza Wacława Ligęzy. Wyrok dotyczy pięciu konkretnych i wskazanych przez oskarżyciela burmistrza Wacława Ligęzę artykułów, które opublikowałem na stronie internetowej www.bobowaodnowa.eu od dnia 16 czerwca 2012 roku do 7 października 2012 roku. Jednocześnie w ww. wyroku Sąd Rejonowy w Gorlicach uniewinnił mnie od zarzucanych mi przez oskarżyciela prywatnego występków z art. 212 § 2 i 216 §2 Kodeksu karnego, dotyczących pomówienia i znieważenia oskarżyciela prywatnego Wacława Ligęzy w artykułach z dnia 16 czerwca i 27 czerwca 2012 roku.
Nieprawomocny wyrok Sądu Rejonowego w Gorlicach wraz z uzasadnieniem sędziego Bogusława Gawlika, moja apelacja wysłana do Sądu Okręgowego w Nowym Sączu oraz artykuły, stanowiące podstawę aktu oskarżenia, znajdziesz Czytelniku w aneksie do niniejszego tekstu. Ostrzegam jest tego bardzo dużo, bo sędzia Bogusław Gawlik „wysmażył” uzasadnienie – uwaga, uwaga – na 73 bite strony. Nie, to nie błąd ani Wasze przywidzenie. Liczba 73 jest prawdziwa!!!
Ktoś spostrzegawczy może mi zadać pytanie dlaczego od 8 grudnia 2016 roku, „ukrywałem” na tym portalu fakt skazania mnie 8 grudnia 2016 roku przez sędziego Bogusława Gawlika w procesie, który toczył się od 24 października 2013 roku (a więc ponad 3 lata!!!), zob. materiał prasowy https://gorliceiokolice.eu/2013/09/oskarzony-maciej-rysiewicz/. A więc odpowiadam spostrzegawczym. Milczałem, bo czekałem na uzasadnienie ww. wyroku i czekałem dokładnie od 8 grudnia 2016 roku aż do 30 marca 2017 roku (tego dnia odebrałem list polecony z SR w Gorlicach, zawierający uzasadnienie do wyroku z 8 grudnia 2016 roku), bo przecież sędzia Bogusław Gawlik musiał kiedyś te 73 strony uzasadnienia wytworzyć w pocie sędziowskiego czoła.
Teraz wszystkie puzzle tej układanki leżą już na stole; i wyrok, i uzasadnienie wyroku sędziego Gawlika, i moja apelacja, i oczywiście wszystkie artykuły, które znieważyły i pomówiły funkcjonariusza publicznego Wacława Ligęzę (zdaniem sędziego Bogusława Gawlika), jak również te, które nie znieważyły i nie pomówiły wyżej wspomnianego. Całość tej dokumentacji znajdziecie Państwo, jak już napisałem powyżej, w aneksie do niniejszego materiału prasowego. Wątpię, żeby ktoś to przeczytał w całości, czyli od deski do deski, ale Czytelników masochistów albo prawników, albo historyków III RP, albo socjologów, zapraszam mimo wszystko do tej lektury.
A teraz wreszcie do rzeczy!
W aneksie znajdziecie Państwo moją gruntowna apelację od wyroku z 8 grudnia 2016 roku. Dlatego, żeby nie mnożyć bytów i nie powtarzać się zanadto, teraz tylko kilka refleksji natury ogólnej, a dotyczącej postawy członka kasty sędziowskiej Bogusława Gawlika. Bo nie tylko liczba wytworzonych stron uzasadnienia powaliła mnie wprost, mówiąc kolokwialnie, „na glebę”, ale przede wszystkim owego uzasadnienia jakość intelektualna, merytoryczna, faktyczna i formalno-prawna. Tylko w sprawie skażonej wody bakteriami coli i enterokokami sędzia Bogusław Gawlik przyznał mi rację, a i to nie w całości, bo ten kryminalny wątek z udziałem burmistrza Wacława Ligęzy i urzędników Renaty Ziomek oraz Grzegorza Janoty nie doczekał się pełnego ułaskawienia w oczach sędziego Gawlika. Z trzech felietonów na ten temat, będących podstawą aktu oskarżenia, jeden, sędzia Gawlik „zatwierdził” jednak jako znieważający i zniesławiający. Ogólnie rzecz ujmując sędzia Bogusław Gawlik uznał, że nie dochowałem w moich artykułach staranności dziennikarskiej a informacje, które przekazywałem miały charakter wyłącznie nieuprawnionej, znieważającej oceny postawy burmistrza Wacława Ligęzy, co podważyło autorytet i naraziło pana burmistrza i funkcjonariusza publicznego na utratę zaufania społecznego, tak niezbędnego do sprawowania wysokiego stanowiska samorządowego. Sędzia Bogusław Gawlik ujął te kwestie tak (s. 47 uzasadnienia):
Dziennikarz należycie wykonujący swą profesję musi dołożyć wszelkich starań, wykazać się pełnym profesjonalizmem i pisać o rzeczach prawdziwych i w sposób rzetelny. Powyższe zasady w większości przypadków zostały przez oskarżonego – zdaniem sądu – złamane.
I argumentował dalej na stronie nr 54:
oskarżony nie wykazał prawdziwości postawionych zarzutów
oraz
oskarżony nie podaje powodów dlaczego tak a nie inaczej pisze.
Szczegółowo w mojej apelacji, odniosłem się do tych gołosłownych i wprost kłamliwych twierdzeń. Podstawą mojej argumentacji były fakty, których sędzia Bogusław Gawlik, o paradoksie, albo w ogóle nie zakwestionował (a niekiedy przyznał nawet rację), albo pominął tzw. dyplomatycznym milczeniem. Przypomnę tylko te najważniejsze wydarzenia, opisane w moich artykułach, także tych objętych aktem oskarżenia, których prawdziwości i rzetelnego ustalenia przeze mnie, nikt i nigdy nie zakwestionował:
- znak B-18 został posadowiony w 2006 roku na działce gminnej o numerze ewidencyjnym 437, która nie była wówczas drogą publiczną, na wlocie dróg gminnych K 270214 i K 270215, nielegalnie,
- posadowienie znaku w konsekwencji doprowadziło do bankructwa przedsięwzięcie gospodarcze na działce 70/1 w Wilczyskach,
- wszelka dokumentacja na temat afery ze znakiem B-18, opublikowana na portalach Macieja Rysiewicza, przedstawiała autentyczny stan faktyczny w sprawie,
- burmistrz Wacław Ligęza wraz z urzędnikami Renatą Ziomek i Grzegorzem Janotą dopuścili do eksmisji rodziny Gawlików do lokalu socjalnego, ukrywając obecność śmiercionośnych bakterii coli w wodzie, którą zmuszeni byli spożywać wyeksmitowani, a także ich sąsiedzi,
- decyzja, wydana z upoważnienia burmistrza Wacława Ligęzy przez urzędnika Barbarę Falisz, w sprawie rowu na prywatnej działce rodziny Musiałów wydana była z naruszeniem prawa,
- działalność sołtysa Tomasza Taraska, związana z pogłębieniem rowu na granicy Wilczysk i Jankowej, w części znajdującej się poza granicami działek rodziny Musiałów, dodajmy działalność zorganizowana przy współudziale UM w Bobowej, którego kierownikiem był i jest burmistrz Wacław Ligęza, była i jest faktem,
- wyjazd na Ukrainę pracowników UM w Bobowej wraz z rodzinami był faktem,
- likwidacja dwóch małych stołówek przyszkolnych była faktem,
- zebranie wiejskie w 2012 roku, opisane przez Macieja Rysiewicza było faktem
itd. itp….
… bo wiele z pomniejszych faktów i fakcików, de facto nie zostało przez sędziego Bogusława Gawlika w ogóle skomentowanych. Sędzia Bogusław Gawlik zajął się bowiem wyłącznie polemiką z ocenami wypowiadanymi przez autora felietonów, nazywając je określeniami „grubego kalibru”. I za takie uznał takie określenia jak: „sitwa bobowska”, „herszt” „Łukaszenka z Bobowej” czy „podstarzały narcyz”. Także felietonowa dygresja, będąca językową, metaforyczną trawestacją i anonimowym de facto porównawczym odniesieniem do autentycznej przestrzeni publicznej polskich imprez masowych, użyta w cudzysłowie: „Wacek matole twój urząd obalą kibole”, nie przypadła sędziemu Bogusławowi Gawlikowi do gustu. Z niewiadomych powodów sędzia Gawlik uznał, że koziołek Matołek uchodzi za postać niezbyt rozgarniętą, co, w obliczu licznych i nieprawdopodobnych opresji, z których wychodził bez szwanku ten fikcyjny bohater literacki, stworzony przez Kornela Makuszyńskiego, może wzbudzić tylko uśmiech politowania i podejrzenie, że sędzia Gawlik albo nie przeczytał „Przygód Koziołka Matołka”, albo nie zrozumiał tekstu!!! Dość jednak tych dość absurdalnych potyczek. Bo fakt pozostaje jednak faktem, że sędzia Bogusław Gawlik nie wie, że felietoniście wolno dużo więcej, bo po to powstał felieton, jako gatunek publicystyczny, żeby wprowadzić do dyskursu retorycznego elementy groteski czy tragifarsy. Jednak tłem dla takiej narracji były zawsze dla mojej felietonistyki najprawdziwsze wydarzenia. I jeszcze raz podkreślę! Sędzia Bogusław Gawlik nie przedstawił w uzasadnieniu ani jednego dowodu na nieprawdziwość moich ustaleń. A co do ocen? No cóż! Nie dziwię się, że różnimy się w ocenach z sędzią Bogusławem Gawlikiem. Przecież ten sędzia otarł się wcześniej o kilka afer, będących tematem mojej publicystyki, vide afera B-18, czy bezpodstawne oskarżenie urzędniczki Barbary Falisz (w uzasadnieniu sędzia wyraźnie stwierdził, że wie, że winę za pogłębienie rowu ponosił sołtys Tomasz Tarasek). A skoro w uzasadnieniu sędzia Bogusław Gawlik miał świadomość, że w tych sprawach doszło jednak do naruszenia prawa, to dlaczego nie interweniował w stosownym czasie. Także bakterie coli i enterokoki w wodzie dla Gawlików, kładą się cieniem na postawie obywatelskiej sędziego Bogusława Gawlika, bo niestety, mocą swojego sędziowskiego autorytetu nie wsparł Macieja Rysiewicza, który składał doniesienie w tej sprawie do miejscowej prokuratury. Sędzia ograniczył się do przesyłania pisma Macieja Rysiewicza w tej sprawie jako wniosku oskarżonego Macieja Rysiewicza. Dlaczego sędzia Bogusław Gawlik, zgodnie z obowiązującym prawem, jako obywatel Bogusław Gawlik nie złożył samodzielnie takiego doniesienia? Przecież wiedział i ostatecznie uznał, że burmistrz Wacław Ligęza i urzędnicy Ziomek i Janota nie dopełnili obowiązków służbowych i poświadczali nieprawdę w tej sprawie. Nie widziałem w prokuratorskich aktach, żeby ktokolwiek przesłuchiwał sędziego Bogusława Gawlika na okoliczność wiedzy procesowej, która posiadał sędzia Gawlik na temat skażonej wody. Tak się właśnie, panie sędzio, zamiata sprawy pod dywan w Gorlicach. I dlatego, jak jakiś dziennikarzyna napisze o bobowskiej sitwie, to trzeba go skazać i nakazać płacić za „znieważanie i pomówienia” jak „za zboże”.
Serce pana, panie sędzio, zabolało, jak pan argumentował, że niskie grzywny, które pan zasądził skazanemu wynikają ze jego złej sytuacji materialnej? Kpi pan, panie sędzio, czy o drogę pyta, jak mawiają Polacy, gdy widzą taki szczególny rodzaj bezczelności i arogancji. Nakazał pan podanie wyroku w części skazującej do publicznej wiadomości na łamach „Gazety Krakowskiej”, w dniu publikacji jej dodatku, tj. ‘Gazety Gorlickiej”. Niech się pan nie wysila. Cały wyrok, każdy chętny, już od tej chwili będzie sobie mógł przeczytać na portalu „Gorlice i Okolice”, a nie tylko jakieś nędzne fragmenty.
Ale w tym nakazie jest także drugie, a nawet trzecie dno. „Gazeta Krakowska” z jej dodatkiem „Gazetą Gorlicką”, która z uporem godnym lepszej sprawy, cenzurowała istnienie działalności publicznej i publicystycznej Macieja Rysiewicza i jego portali, teraz, na przykład, na pierwszej stronie i na całej stronie, zamieści część tego wyroku. Bo nie określił pan, panie sędzio, jakie maja być rozmiary takiego ogłoszenia i gdzie ma być ono zamieszczone w „Gazecie Krakowskiej”. Sprawdziłem cennik reklam tej niemieckiej gazety dla Polaków, zob. http://polskapress.pl/pl/reklama/cenniki/prasa/gazeta-krakowska/gazeta-krakowska_cennik. Cała 2 lub 3 strona, tzw. rozkładówka, to koszt od 34 100 zł do 75 000 zł. A zatem pierwsza strona, to pewnie 100 000 zł a może nawet 150 000 zł. Na pewno będę negocjował!!!
Doprawdy wielkoduszny z pana sędzia!!! I pan mówi o ludzkiej wyrozumiałości w sprawie kosztów grzywny? Toż to zwykła represja sądowa, a nie żadna wyrozumiałość. Ten fakt dowodzi jak bardzo oddalił się pan, panie sędzio, od rzeczywistości. Najpierw „duet Stech-Ligęza” doprowadza mnie do bankructwa, potem ten fakt „utrwala” sędzia Monika Świerad z Nowego Sącza a na koniec ja mam za to wszystko przeprosić burmistrza Wacława Ligęzę, bo wywąchałem, że władza publiczna posadowiła znak nielegalnie i wzięła udział w bezprawnym i bezdusznym zniszczeniu mojej działalności gospodarczej. No, ale to pana zdaniem, panie sedzio, tylko zwykła prywata z mojej strony a nie sprawy publiczne i jak tak można w nieskończoność o tym pisać. Już ciszej nad ta trumną!!! Jutro dzwonię do „Gazety Krakowskiej” i poproszę, żeby może zamieścili to ogłoszenie na ostatniej stronie. Zaoszczędzę jakieś 20 000 złotych.
Za tzw. komuny, czyli w PRL-u, działał pewien urząd. Mieścił się przy ulicy Mysiej nr 3 w Warszawie (na rzut beretem do Komitetu Centralnego PZPR). A nazywała się ta instytucja Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, zob. https://pl.wikipedia.org/wiki/G%C5%82%C3%B3wny_Urz%C4%85d_Kontroli_Prasy,_Publikacji_i_Widowisk. Dzisiaj rolę tego urzędu przejęły sądy powszechne. Art. 212 i 216 Kodeksu karnego to m. in. bicz na niepokornych dziennikarzy, którzy patrzą na ręce władzy publicznej. A władza publiczna potrzebuje szacunku do sprawowania władzy publicznej. Władza publiczna może doprowadzić do bankructwa obywatela, władza publiczna może wydać wadliwą decyzję administracyjną, korzystać z rozlicznych przywilejów, których nie posiada obywatel, nierzadko bezrobotny i z komornikiem na głowie, bo mu władza publiczna znak postawiła na drodze nielegalnie. W tym czasie władza publiczna może sobie pojechać na wycieczkę na Ukrainę… kapeńkę poswawolić. Władza publiczna może także nic nie powiedzieć obywatelowi o bakteriach coli w wodzie, którą ten obywatel będzie potem spożywał przez długie miesiące w błogiej nieświadomości. W tym czasie władza publiczna obchodzi prywatnie imieniny na posiedzeniu Rady Miejskiej i pozuje do okolicznościowych fotografii chełpiąc się hołdami „podwładnych”.
Jednak broń cię Panie Boże, dziennikarzu, żeby skomentować takie fakty, bo przyjdzie sędzia Bogusław Gawlik i… stanie w obronie władzy. I nic nie liczy się w tej rozgrywce ani krzywda ludzka, ani poczucie sprawiedliwości społecznej, ani fakty…
PS. Powyższy FELIETON, to jednak tylko publicystyka. A naprawdę „grube” zarzuty, dotyczące rażącego naruszenia prawa przez sędziego Bogusława Gawlika znajdziesz Czytelniku w tekście mojej apelacji!
ANEKS
WYROK SĄDU REJONOWEGO W GORLICACH
APELACJA MACIEJA RYSIEWICZA
ARTYKUŁY OBJĘTE AKTEM OSKARŻENIA
16 czerwca 2012
ZAGROŻENIE ZDROWIA I ŻYCIA…
Niestety, na komunalnej posesji (Jankowa 227) spełnia się najczarniejszy z możliwych scenariuszy. Od 14 czerwca 2012 roku wiadomo już bowiem, że woda w studni nie odpowiada normom sanitarnym. Poniżej przedstawiam dokument wystosowany w tej sprawie przez Powiatową Stację Sanitarno-Epidemiologiczną w Gorlicach do Heleny Gawlik.
Czy dostrzegasz Czytelniku grozę tej sytuacji? Oto, urzędujący burmistrz, w bezprecedensowy i, nie boję się napisać, brutalny sposób, łamiąc normy współżycia społecznego, wykorzystując psychologiczną i urzędową agresję, korzystając z nieludzkiej właściwie bezkarności, jaką czerpie z władzy, którą daje mu sprawowany urząd, nakazuje trzem osobom zamieszkać w miejscu, w którym nie ma wody nie tylko zdatnej do picia, ale jak stwierdzają czynniki sanitarno-epidemiologiczne, woda ta „nie odpowiada normom sanitarnym”. To znaczy, że do tej wody nie wolno w ogóle się zbliżać, bo inaczej nie można przecież tego rozumieć. Powiedzmy więcej; burmistrz Wacław Ligęza przesiedlając w trybie przymusowym do blaszanego kontenera rodzinę Gawlików nie sprawdza, czy woda w studni na działce komunalnej może być bezpiecznie wykorzystywana przez przyszłych mieszkańców. Oświadczenie w tej sprawie uzyskałem 5 czerwca 2012 roku pocztą elektroniczną i zostało złożone przez pracownika (Irena Szpakowska) PPIS w Gorlicach i brzmi:
PPIS w Gorlicach informuje, że od miesiąca listopad 2011 do maj 2012, do tutejszego Inspektora nie wpłynęło zlecenie z Urzędu Miasta Bobowa na przeprowadzenie badania laboratoryjnego wody do spożycia ze studni przydomowej w miejscowości Jankowa 227.
Można zatem stwierdzić, że burmistrz Wacław Ligęza ponosi odpowiedzialność za zagrożenie zdrowia, a nawet życia osób, którym winien zapewnić bezpieczeństwo w lokalu socjalnym. Kontener blaszany, to wszak własność komunalna, działka, na której został posadowiony także. Zanim ktokolwiek zajął pomieszczenie socjalne powinno być bezpośrednio wcześniej stwierdzone, czy woda, do pomieszczenia doprowadzona, nie stanowi zagrożenia dla zdrowia i życia ludzi. Gawlikowie wprowadzają się do blaszanego kontenera bodaj w lutym 2012 roku, a, wiedząc przecież o tym, Urząd Miasta nie zleca badania wody? To jakaś ponura i dramatyczna historia! Przypomnijmy, że z tej studni korzysta jeszcze posesją Jankowa 171 – czyli razem od lutego 2012 roku, jak już wcześniej o tym pisałem – 9 osób, w tym troje dzieci. Uff, wziął sobie na swoje barki burmistrz Wacław Ligęza wielką odpowiedzialność.
31 maja 2012 roku wystosowałem do burmistrza Bobowej Wacława Ligęzy wniosek o udostępnienie mi informacji publicznej, w którym wyszczególniłem wszystkie stosowne zezwolenia, które powinien posiadać, jak uważam, każdy budynek przeznaczony na stały pobyt ludzi. Nie jestem wielkim znawca w tych sprawach, ale przeczucie zawodowe podpowiadało mi, że Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego, służby energetyczne, kominiarskie, może Straż Pożarna, a także Sanepid, etc. muszą wypowiadać się na taką okoliczność. Do dnia dzisiejszego, tj. do 16 czerwca 2012 roku, nie otrzymałem od burmistrza Wacława Ligęzy żadnej odpowiedzi. Poczekam jeszcze kilka dni. Zwłaszcza, że Powiatowa Stacja Sanitarno-Epidemiologiczna w Gorlicach uprzedziła niejako działania burmistrza i już wiadomo, że zlecenia na przeprowadzenie badania laboratoryjnego wody do spożycia ze studni przydomowej w miejscowości Jankowa 227 nie było (przed wprowadzeniem się do blaszaka rodziny Gawlików).
Niestety, ale to jeszcze nie koniec tego artykułu. Bo przecież o tym, że woda dla posesji Jankowa 171 i 227 śmierdzi i organoleptycznie nie nadaje się do użycia burmistrz Bobowej Wacław Ligęza i urzędnicy miejscy wiedzieli już, co najmniej, od czterech tygodni. Przecież w pewnym momencie przedsięwzięto nawet pompowanie wody i próbowano uzdatnić ją chlorem (stało się to zaraz po opublikowaniu mojego pierwszego tekstu na ten temat, bo jak rozumiem burmistrz Ligęza wpadł wówczas w panikę). No, to mam jeszcze jedno pytanie do burmistrza. Dlaczego do dzisiaj, tj. do 16 czerwca, a mamy już przecież od 14 czerwca koncesjonowane badanie wody, nie dostarczył pan na posesję Jankowa 171 i 227 w beczkowozie wody zdatnej do użycia i do picia. Na co pan czeka? Przecież to pana, tzw. „psi obowiązek” i tyle. Czy zdaje pan sobie sprawę, że woda z tej studni długo, a może już nigdy, nie będzie nadawała się do użycia? Może trzeba będzie wiercić kolejną studnię. W miejscu, gdzie stoi dzisiaj blaszany kontener, opowiadają ludzie, była sobie kloaka, jak mówili starzy Polacy tzw. sławojka. Samo pompowanie wody i jej chlorowanie nie usunie przyczyn zatrucia wody. Trzeba znaleźć przyczynę!
Na pewno także nie można stać z założonymi rękami, a w wolnych chwilach bezczelnie wypisywać urzędowe androny do Heleny Gawlik, żeby zwróciła się do Macieja Rysiewicza o pomoc w tej sprawie.
Wygląda na to, że to pan potrzebuje pomocy, wszechstronnej pomocy! Czarne chmury nad panem, panie burmistrzu Ligęza!
Maciej Rysiewicz
27 czerwca 2012
WODA ŻYCIA
Po moich felietonach, które wywołały burzę nie tylko w studni w Jankowej, ale także, trzeba to bezstronnie przyznać, po analizach wody wykonanych przez Sanepid Gorlice, burmistrz Wacław Ligęza zlitował się nad rodzina Gawlików i 22 czerwca 2012 roku podesłał im do blaszaka w Jankowej ok. 25 litrów wody zdatnej do picia – w 5 bidonach po 5 litrów. Dzisiaj, kiedy piszę te słowa, mamy 26 dzień czerwca, a więc od dostawy wody życia upłynęło 5 dni. Liczmy dalej: 25 litrów wody zdatnej do picia dla 3 osób w blaszanym kontenerze na 5 dni, to oznacza, że na 1 dzień dla 3 osób wypada 5 litrów wody życia. Bierzemy kalkulator do ręki i wykonujemy następujące działanie: 5 dzielimy na 3. Wychodzi, że na 1 osobę wypada 1,66… litra wody dziennie. Za mało, żeby godnie żyć, za dużo, żeby umrzeć.
Łaskawco, Dobroczyńco, Słońce Bobowej, skąd u pana tyle dobrej woli? Fontanna w Bobowej pompuje hektolitry wody każdego dnia, ale Gawlikom wystarczy od 22 do 26 czerwca 2012 r. niewiele ponad półtora litra na 1 osobę na 1 dzień, ale tylko do picia, bo przecież nadal muszą korzystać ze skażonej wody w celach sanitarno-higienicznych.
Niestety to nie koniec tego skandalu. Przecież z zatrutej studni na posesji Jankowa 227 korzysta także rodzina Agaty Wojtaczki (Jankowa 171 – posesja i dom dodajmy należy do POLSKICH KOLEI PAŃSTWOWYCH). Tej rodzinie (9 osób w tym troje dzieci) burmistrz Wacław Ligęza w ogóle nie dostarczył wody zdatnej do picia w 5-litrowych bidonach – nawet po 1,66… litra wody dziennie na 1 osobę. Pracownica Urzędu Miejskiego w Bobowej Renata Ziomek oświadczyła w ostatnich dniach (w rozmowie z Agatą Wojtaczką), że rodzina Agaty Wojtaczki nielegalnie korzysta z wody ze skażonej studni na „blaszakowej” działce w Jankowej. Można zatem zapytać, dlaczego Polskie Koleje Państwowe refundowały Wojtaczkom część kosztów związanych z podłączeniem się do studni na „blaszakowej” działce? Też nielegalnie? Można nawet zapytać, dlaczego burmistrz Wacław Ligęza od tylu lat toleruje nielegalny proceder pobierania wody z komunalnej studni przez Polskie Koleje Państwowe, bo przecież to ta instytucja wynajmuje lokum rodzinie Agaty Wojtaczki. Pracownica Urzędu Miejskiego w Bobowej (w rozmowie z Maciejem Rysiewiczem 27 czerwca 2012 r.) Renata Ziomek potwierdza, że Agata Wojtaczka złożyła wniosek z prośbą o podłączenie się do studni na działce komunalnej – dzisiaj Jankowa 227. Mało tego! Agata Wojtaczka otrzymała zgodę na takie podłączenie, ale pracownica Urzędu Miejskiego Renata Ziomek twierdzi, że Agata Wojtaczka nie podpisała umowy na pobieranie w/w wody. Oto polskie realia! A gdzie jest PKP, które jest właścicielem działki i domu – posesja Jankowa nr 171, zamieszkałej z woli PKP przez rodzinę Wojtaczków. Urzędniczka Renata Ziomek i burmistrz Wacław Ligęza tego nie wiedzą? Jeśli PKP i UM w Bobowej nie potrafią się dogadać, albo nie chcą, albo nie dopełniły formalności, to dlaczego ma na tym cierpieć rodzina Wojtaczków – dodajmy, że rodzina Wojtaczków została wcześniej pomówiona przez burmistrza Ligęzę o zanieczyszczenie wody w komunalnej studni na posesji Jankowa 227.
Pani Renato Ziomek proszę udać się do swojego burmistrza i wyjaśnić mu te niezbyt zawiłe kwestie. Może jednak Wacław Ligęza coś zrozumie. Pani będzie łatwiej rozmawiać z burmistrzem, zwłaszcza, że odniosłem wrażenie, z naszej dzisiejszej rozmowy telefonicznej, że krzywda ludzka panią boli, także krzywda Wojtaczków, tylko czasem obowiązki urzędowe, groźba zwolnienia i takie tam „duperele” przeszkadzają w mówieniu prawdy. Odwagi Pani Renato, burmistrz Wacław Ligęza nie gryzie, a jeśli gryzie, zawsze Pani pomoże Rzecznik Praw Obywatelskich… i paru innych dobroczyńców – czytaj pisma Wacława Ligęzy.
Rodzinie Agaty Wojtaczki należy się woda zdatna do picia. Rodzinie Gawlików także i nie po 1, 66… litra na 1 dzień. Próbowałem burmistrzowi Ligęzie wytłumaczyć, że trzeba tym ludziom pomóc, ale ten Łaskawca, Dobroczyńca, Słońce Bobowej nie chce ludziom pomóc. Wygląda na to, że trzeba zrobić na złość Maciejowi Rysiewiczowi – wystarczy przeczytać na tej stronie słynny list Wacława Ligęzy do Heleny Gawlik z 1 czerwca 2012 roku!
Że Wacław Ligęza staje się coraz większym pośmiewiskiem na terenie naszej gminy, nie stanowi dla niego większego problemu. Ale to jest już zwyczajna pycha władzy? Nic nowego w dziejach świata…
Maciej Rysiewicz
P.S. Jeśli dobrze rozumiem Józef „Akumulator” Zięba został wybrany radnym w Jankowej. I co, i nic, żadnej reakcji! Czy Gawlikowie i Wojtaczkowie to nie są ludzie i sąsiedzi „Akumulatora” i mogą sobie pić skażoną wodę? Józef „Akumulator” Zięba przegwizdał sobie swoje samorządowanie. Ale skoro dobrze się z tym czuje… Niech się czuje…
Artykuły, za które zostałem skazany – dotyczy wyroku syg. akt II K 64/14
22 czerwca 2012
ANATOMIA URZĘDOWEGO (I SĄDOWEGO) PRZESTĘPSTWA,
CZYLI O KOKO BOBOWA SPOKO!
ALE GRAMY DALEJ!
Wygląda na to, że szczęście i fałszywi poplecznicy, a poplecznicy zawsze są fałszywi, (tzw. lizipupcy, żeby powiedzieć jak najłagodniej) powoli opuszczają Wacława Ligęzę. Już się wydawało, że dzięki skorumpowanym prokuratorom i sędziom, albo inaczej, prokuratorom i sędziom, którzy z definicji wypracowanej za PRL-u, a ugruntowanej w III RP muszą popierać władzę przeciwko słusznym roszczeniom obywateli, udało się zamknąć sprawę znaku B-18 w Wilczyskach. Przedpole wyczyszczone. Termin dzierżawy minął, zezwolenie wodno-prawne takoż. Wymiar sprawiedliwości, „sprawiedliwie” – a jakże – orzekł, że jak na jedynej drodze do działki 70/1 postawiono ograniczenie dla ruchu pojazdów o tonażu powyżej 10 ton, to przecież można ziemię i kruszywo wywozić na taczkach, albo w plecaku wynosić. Do wyniesienia pozostało w 2006 roku jakieś 70 000 m3 urobku, to jest ok. 126 000 ton. Wacław Ligęza z plecakiem, na przykład 50. kilogramowym, mam nadzieję, że dałby radę udźwignąć, bo chłop ostatnio pracom biurowym się poświęca, musiałby wynosić urobek z działki 70/1 w Wilczyskach (powiedzmy, że dziennie zrobiłby 10 kursów do Korzennej na jakąś drogę gminną), od świtu do zmroku, nie ma uproś, przez 252 000 dni, tj. przez jakieś 690 lat. I właśnie tak należy czytać (symbolicznie) wyrok wydany przez arogancką, a najgorsze, że pozbawioną zasad i „uczuć sprawiedliwych” Sędzinę Sądu Okręgowego (SSO) w Nowym Sączu Monikę Świerad. Nazwisko podaję dla porządku historycznego, co by Sędzina Sądu Okręgowego (SSO) Monika Świerad wzięła sobie do serca kuriozalny wyrok, który wydała na okoliczność mojego powództwa cywilnego przeciwko Gminie Bobowa i Zarządowi Dróg Wojewódzkich w Krakowie o odszkodowanie za poniesione straty w związku z posadowieniem znaku B-18. Słowem przegrałem, tzn. przegraliśmy, oczywiście razem z moim przyjacielem Wiesławem Snopkiem. Apelacja nie pomogła.
Wacław Ligęza był cały w skowronkach, co było widać na zebraniu wiejskim w Wilczyskach w lutym tego roku. Klamka zapadła, nie dość, że Wacław Ligęza razem z Grzegorzem Stechem (dyrektor ZDW w Krakowie) skutecznie zamknęli mi dojazd do działki 70/1 i uniemożliwili uczciwe zarabianie pieniędzy, to wyszło na to, że trzeba im jeszcze zapłacić (tzn. ich urzędom, kilkadziesiąt tysięcy złotych tzw. kosztów sądowych!!!). I to też jest sprawiedliwość. Najpierw Państwo pozwoliło mi zapłacić za decyzję administracyjną, potem ściągało opłaty dzierżawne, podatkowe i koncesyjne, potem przyszedł wójt Ligęza z dyrektorem Stechem i postawili znak B-18, potem przyjechała Policja Państwowa i wlepiła mandaty przewoźnikom za łamanie zasad ruchu drogowego, potem przewoźnicy powiedzieli, że nie będą jeździć na działkę 70/1 w Wilczyskach, bo nie mają zamiaru dokładać do interesu, a potem SSO (Sędzina Sądu Okręgowego) w Nowym Sączu Monika Świerad ostatecznie złupiła naiwniaków Rysiewicza i Snopka. Sąd Apelacyjny w Krakowie stwierdził co prawda, że znak postawiono właściwie nielegalnie, ale nie ma to żadnego znaczenia dla sprawy, bo dla sprawy mają znaczenie Grzegorz Stech i Wacław Ligęza i bez względu na fakty, tylko oni mają rację. Bo pierwszy z nich jest dyrektorem u Marszałka Województwa Małopolskiego, a drugi został wybrany na wójta/burmistrza przez lud i nie odpowiada już przed ludem, ani przed Bogiem, ani przed Historią. Po prostu, jak już go wybrali, to przed nikim i niczym nie odpowiada. A kto ma jakiekolwiek wątpliwości, to niech sobie przeczyta ustawy tzw. samorządowe. Tam, ta zasada została zapisana expresis verbis! Wbrew Konstytucji RP, ale kto by się tam Konstytucją przejmował…
Ale dość na tym, bo mecz jak każdy mecz nie kończy się po pierwszej połowie. Po pierwszej połowie następuje przerwa, w szatni awantura, albo burza mózgów, a potem zawodnicy wybiegają na plac, żeby dokończyć pojedynek. W krzyżowym ogniu podań, czytaj pytań (tak gra Barcelona), przeciwnik może w końcu się pomylić, popełnić błąd, a sędzia nie odgwiżdże spalonego, bo nie zawsze chce zrobić z siebie idiotę, albo powiedzmy, kompletnego idiotę, bo kto go potem wynajmie do sędziowania. I właśnie rozpoczęła się druga połowa meczu Klubu „Obywatele” – Rysiewicz-Snopek kontra Klub „Władza” – Ligęza-Stech. Do przerwy niestety 0-1. Ciągle sędziuje marszałek małopolski Ciepiela, choć to przecież konflikt interesów, ale wygląda na to, że pękła mu gumka od majtek i jedną ręką musi trzymać gacie, co by mu nie opadły i wstydu nie narobiły, dlatego czuje się na boisku jakby mniej pewnie. Nawet radca prawny marszałka, tzn. obserwator z ramienia organizatora tych rozgrywek „Polskiej Korupcyjnej Partii Zjednoczonej” (PKPZ) uznał chyba, że nie warto umierać za B-18. No, ale mówiliśmy o krzyżowym ogniu podań, tzn. pytań. Klub „Obywatele” postanowił w przerwie, że w drugiej połowie będzie grał tylko z pierwszej piłki, tzn. z tzw. klepki. To trudna gra, wymaga dobrego wyszkolenia technicznego, ale gdy się chce wygrać mecz… to walczymy do upadłego, pod flagą „Wacek matole, twój urząd obalą kibole”. Bo przecież kibiców Klub „Obywatele” ma oddanych, ale nie będę wymieniał z imienia i nazwiska, bo jeszcze nieznani sprawcy zatrują im np. studnię, przepraszam chciałem powiedzieć życie. W sumie na jedno wychodzi!
Wróćmy jednak do meczu. Oto niespodziewanie w 1. minucie drugiej połowy Klub „Władza” strzela sobie samobójczego gola. Naipierw, naciskany przez napastnika Klubu „Obywatele” Macieja Rysiewicza (z „Bobowej Od-Nowa”) lewy łącznik Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego podał piłkę/pismo do bramkarza Wojewódzkiego Inspektora Nadzoru Budowlanego, a ten przepuścił ją do siatki. Gwoli prawdy trzeba dodać, że fatalnie zachował się w tej sytuacji obrońca, tj. Komendant Wojewódzki Policji w Krakowie, który mógł przeciąć to niefortunne podanie, ale potknął się na kępie trawy, bo przecież nie gramy na Narodowym w Warszawie tylko na boisku LZS Bobowa. I okazało się, że działka ewidencyjna nr 437 w Wilczyskach, na której napastnik Grzegorz Stech (z Zarządu Dróg Wojewódzkich) posadowił w lipcu 2006 roku znak B-18, blokujący przejazd do działki 70/1 w Wilczyskach nie była drogą publiczną aż do 22 września 2011 roku. A skoro nie była drogą publiczną, to Klub „Władza” Ligęza-Stech nie miał prawa posadowić tam w lipcu 2006 roku znaku B-18. I sprawa trafiła do komisji dyscyplinarnej, tj. do Sejmiku Województwa Małopolskiego. I teraz pozostaje zadać sobie pytanie, czy komisja dyscyplinarna (czytaj Komisja Rewizyjna Sejmiku Województwa Małopolskiego) poświęci znak B-18 w Wilczyskach, czytaj Ligęzę, Stecha i Ciepielę w imię korporacyjnej, samorządowej solidarności i biorąc pod uwagę, na przykład błędy reprezentantów Klubu „Władza”: Powiatowego Inspektora Nadzoru Budowlanego, Wojewódzkiego Inspektora Nadzoru Budowlanego i Komendanta Wojewódzkiego Policji w Krakowie uzna, że nie warto umierać za Stecha, Ligęzę i Ciepielę? Przecież ci „piłkarze” mogą skończyć karierę i nikt nie będzie po nich płakał. Ot, zwykła sportowa emerytura. Po nich przyjdą młodzi, prężni, wyszkoleni na boiskach pierwszoligowych. Trzeba im zrobić miejsce. Jednak, starzy wyjadacze, tandem Stech-Ligęza ciągle się nie poddaje i brnie w matactwa coraz bardziej. Otóż w marcu, a może w kwietniu 2012 roku duo „komunistycznych gitar klasycznych” Stech-Ligęza przedłożyło Komisji Rewizyjnej Sejmiku Województwa Małopolskiego kolejne fałszywe dokumenty. Jak mnie prokurator zapyta, to oczywiście je okażę, ale przecież Komisja Rewizyjna wszczęła kontrolę problemową w ZDW w Krakowie. To powinna być ostatnia krótka piłka z… klepki… i bramka…
Maciej Rysiewicz
7 lipca 2012
HISTORYCZNA CHWILA, CZYLI O LIŚCIE OD URZĘDNICZKI RENATY ZIOMEK I O CYWILNEJ ODWADZE!
Szanowni Państwo, Moi Drodzy Czytelnicy, Wrogowie, Przyjaciele, Adwersarze, Pochlebcy i Informatorzy, panie i panowie z peerelowskich służb specjalnych i niespecjalnych z „sb” i „wsi” (wybaczcie, że piszę was małą literą, ale powinniście to zrozumieć, jako szubrawcy i zdrajcy Narodu), kibice Kolejarza Stróże, LZS Wojnarowa i LZS Bobowa, dziennikarze: Piotrze Rutka, Bogdanie Krok, Agnieszko Nigbor-Chmura, Regionalna Telewizjo Gorlice Macieja Trybusa, dyspozycyjna (jak Monika Olejnik) dziennikarko Ywetto Walecka, portale: pogórze24.pl, bobowa24.pl i gorlice24.pl, „Dzienniku Polski” i „Gazeto Krakowska”, Wojciechu Molendowiczu, burmistrzu Ligęza, starosto Wędrychowiczu, wojewodo małopolski Miller – druhu Tatiany Anodiny, ale także niemy uczestniku afery ze znakiem B-18 na dz. ew. 437 w Wilczyskach. Jeśli o kimś zapomniałem, proszę o wybaczenie!
A więc stało się! Strona bobowaodnowa.eu, po 5 latach działalności i usilnych starań, trafiła na salony gorlicko-bobowskiej władzy.
Wreszcie ktoś zauważył publicznie, że Maciej Rysiewicz i bobowaodnowa.eu, to nie jest MATRIX i „wirtualny świat”, i że Maciej Rysiewicz i bobowaodnowa.eu naprawdę istnieją, i że trzeba podjąć z Maciejem Rysiewiczem rozmowę i polemikę! Tyle razy zwracałem się do władz i wybrańców ludu (burmistrzów, starostów, marszałków, posłów, prokuratorów i sędziów) o komentarz do moich doniesień, przedstawionych faktów i felietonów. I była cisza!!! Cisza jak makiem zasiał! Tak zwana cisza grobowa! Jakby władza i dziennikarze z Gorlic, Nowego Sącza i Bobowej chcieli wyłącznie przeczekać tę nawałnicę.
Bo oczywiście nie ma nic lepszego, jak gra na zwłokę! Zapytajcie w tej sprawie prokuratora Cebo z Gorlic, albo starostę Wędrychowicza z Gorlic, albo burmistrza Gorlic Kochana, albo sędziego Sądu Rejonowego w Gorlicach Augustyna, albo sekretarza Starostwa Powiatowego, też Augustyna, a potem… kilku szarych eminencji, każdy może wpisać tutaj kogo chce. Tylko ostrożnie, bo na krzywdę ludzką władza III RP nie zważa… i może się zemścić…
A więc stało się i to za sprawą skromnej urzędniczki Urzędu Miejskiego w Bobowej Pani Renaty Ziomek. Otóż w/w Urzędniczka poruszona moim felietonem z 27 czerwca 2012 roku pt. „Woda życia”, skierowała do mojej redakcji pismo następującej treści:
I dlatego od razu odpowiadam na ten list, żeby nie iść śladem Ligęzy, Wędrychowicza, Siedlarza, Podobińskiego, Zięby i innych notabli spod samorządowej, dość ciemnej, gwiazdy III RP:
Szanowna Pani Renato Ziomek!
Składam Pani serdeczne podziękowanie za w/w list. Żaden samorządowiec, ani urzędnik, ani polityk, a także dziennikarz i redakcja, przed Panią, nie odważył się wystosować (choć o to wnioskowałem wielokrotnie) jakiegokolwiek pisma i jakiegokolwiek oficjalnego komentarza do redakcji „Bobowa Od-Nowa” Macieja Rysiewicza w związku, z bardzo poważnymi zarzutami (lub insynuacjami – jak twierdzą niektórzy?!), dotyczącymi prac samorządu terytorialnego i administracji państwowej w naszym (gorlickim) Starostwie i (małopolskim) Województwie.
Była Pani Pierwsza, jest Pani „Numero Uno”, jakby zaśpiewał Drupi, „Numer 1”, jakby powiedzieli nad Wisłą; historia Bobowej Pani tego nie zapomni!!! Zadbam o to na stronie www.bobowaodnowa.eu!
I naprawdę doceniam Pani kompetencje urzędnicze, ale przede wszystkim cywilną odwagę. Wiem, że nie jest łatwo pracować w atmosferze tej szczególnej presji, którą poznałem i odczułem, chociażby podczas ostatniego (w lutym 2012 r.) Zebrania Wiejskiego w Wilczyskach. Przeżyłem na własnej skórze, co to znaczy zaszczucie człowieka i obywatela przez ludzi władzy (wykonawcy – burmistrz Ligęza, radny i sołtys Tarasek), przy aplauzie, albo, urągającej godności ludzkiej, ciszy zebranych, a moich sąsiadów i znajomych.
Było niemiło, ale jeszcze się nie skończyło! Znam tę socjotechnikę z czasów tzw. komuny, może dlatego nie robi to na mnie jednak większego wrażenia.
Dlatego chylę przed Panią, Pani Renato Ziomek czoło. Już sam fakt wystosowania do mojej redakcji listu, choć kontrowersyjnego (i z którym się nie zgadzam!!!), ale oficjalnego i urzędowego, nawet, jeśli nasze opinie, opis rzeczywistości i sugestie należy uznać za kompletnie odmienne, każe mi ukłonić się Pani z wielkim szacunkiem. Zaskoczyła mnie Pani; nie myślałem, że ktoś w Urzędzie Miejskim w Bobowej podejmie z gazetą „Bobowa Od-Nowa” Macieja Rysiewicza jakiekolwiek rozmowy, zwłaszcza korespondencyjne! Pani przywróciła mi nadzieję, że jednak nie wszystko stracone!!!
Na koniec mam do Pani, Pani Renato Ziomek, tylko jedno pytanie (jeśli zaboli, proszę wybaczyć, ale przestrzeń informacji publicznej rządzi się swoimi prawami); bo w całości podtrzymuję moje tezy z felietonu „Woda życia”.
Czy gdyby spotkała Pani na pustyni spragnionego człowieka, a podanie mu „wody życia” było urzędowo uwarunkowane ustaleniem na przykład jego tożsamości (a Pani była odpowiedzialna jako urzędnik za tę weryfikację), a ten spragniony człowiek nie miał przy sobie dowodu osobistego, a zatem, czy podałaby Pani spragnionemu bidon z wodą, będący w Pani posiadaniu, czy, raczej, pozwoliłaby Pani spragnionemu umrzeć z pragnienia, bo nie miał „jakiegoś tam” dowodu osobistego, stwierdzającego tożsamość?
I właściwie tylko tyle mam do zapytania i powiedzenia w sprawie komentarza do Pani pisma. A na koniec proszę o interwencję w przedsiębiorstwie Polskie Koleje Państwowe w przedmiotowej sprawie, tj. sprawie rodziny Wojtaczków! Oni potrzebują wody życia!!! Wiem, że wrażliwość osobista nie pozwoli Pani milczeć. Tylko Pani może mieć wpływ na burmistrza Ligęzę!
Czy jeśli szef urzędu od lat, z uporem godnym lepszej sprawy, świadomie buduje swój wizerunek jako bezwzględnego i bezdusznego aparatczyka, to znaczy, że należy kroczyć jego śladem?
Łączę wyrazy szacunku,
Maciej Rysiewicz
P.s. Panie wojewodo Miller, panie starosto Wędrychowicz, panie burmistrzu Ligęza, weźcie proszę przykład ze skromnej urzędniczki Urzędu Miejskiego w Bobowej Pani Renaty Ziomek. To Ona pierwsza wystosowała pismo do redakcji bobowaodnowa.eu, zaniepokojona zarzutami stawianymi przez Macieja Rysiewicza. Idźcie w Jej ślady… Pytań i problemów było bardzo dużo… Czekam na pisma!!!!!!!!!!
10 września 2012
JAR IM. WACŁAWA LIGĘZY I TOMASZA TARASKA
To jest nie tylko felieton o zmartwieniach i troskach Obywatelki Leokadii Musiał i jej dzieci. To jest niestety także opowieść o totalitarnej bobowskiej władzy. Powiedziałem za mocno? Przeczytajcie i oceńcie sami! Możecie także udać się w teren i przekonać się czy zamieszczone zdjęcia mówią prawdę!
Bobowska władza działa z pozycji siły od wielu lat. I jak panowie Ligęza i Tarasek upatrzą sobie jakąś ofiarę, to z uporem godnym lepszej sprawy starają się tej ofierze, mówiąc bardzo oględnie, uprzykrzyć życie.
(Historie tych nieszczęśników staram się dokumentować (m. in.) na stronie bobowaodnowa.eu od 2007 już roku. Archiwum nieustannie do wglądu!)
Tym razem padło na panią Leokadię Musiał, mieszkającą wraz z dziećmi na jeżowskiej równi nad granicą Wilczysk i Jankowej. Teren tutaj zalewowy, bo Biała Tarnowska blisko, a miejscami trwale podmokły, szczególnie po obu stronach nieodległego toru kolejowego. To jasne, że nikt nie lubi być zalewany, wiem coś o tym, bo sam przeżywam od czasu do czasu powodziowe katusze. Nikt nie lubi także sąsiedztwa terenów, na których nawet w upalne lato nie wysychają wodne zastoiska.
Granicę Wilczysk i Jankowej wyznaczał od wielu, wielu lat niezbyt głęboki rów. Jak powstał? Dzisiaj opowieści bywają sprzeczne. Mówiono, że w stanie wojennym przeorano w tym miejscu bruzdę, ale brak więcej konkretów na ten temat. Fakt pozostaje faktem, że nie ma tego rowu na mapach i nikt nie wie, czy biegnie dokładnie w tej granicy, którą pokazują mapy, czy może jednak obok. Formalnie (to znaczy – geodezyjnie) rów nie istnieje, a już na pewno nie był nigdy uznany, jako tzw. rów melioracyjny, tj. urządzenie wodne! Rowy melioracyjne zostały zaprojektowane nieco wyżej (to są działki nr 666 i nr 667 znajdujące się już po stronie Jankowej) i są uwzględnione w mapach katastralnych.
Rów nas interesujący, jest jednak w terenie widoczny – to nie ulega kwestii. Jego bieg kończy się wraz z niewielkim spadkiem terenu, który znajduje się w tzw. szerokim korycie rzeki Białej. W tym miejscu, gdzie rów powoli zanika, pole należy w całości do Leokadii Musiał.
Rozmowy władzy bobowskiej, szumnie nazywanej samorządem, i zainteresowanych mieszkańców, w sprawie przedłużenia rowu w kierunku rzeki Białej (jeszcze całkiem długi odcinek) nie przyniosły porozumienia. Leokadia Musiał, jak opowiada, proponowała, żeby nowy rów poprowadzić dokładnie w granicy jej posiadłości i działek sąsiadów. Niestety nie było na to zgody.
Z upoważnienia burmistrza Wacława Ligęzy, inspektor mgr inż. Barbara Falisz, nie bacząc chyba na nic, a już na pewno nie bacząc na tak zwaną sprawiedliwość społeczną, wydała decyzję administracyjną (dnia 2 sierpnia 2012 r,), powołując się na ustawę Prawo wodne (i Kodeks postępowania administracyjnego), i nakazała:
„Pani Leokadii Musiał, Pani Marcie Musiał, Pani Wioletcie Łukasik – współwłaścicielom działek nr 73/2, nr 73/1 położonych w Wilczyskach i działki nr 612 położonej w Jankowej przywrócenie stanu poprzedniego rowu odpływowego poprzez udrożnienie i wyczyszczenie w taki sposób, aby umożliwić swobodny przepływ wody”.
Działka 73/2 należąca do Leokadii Musiał, Marty Musiał i Wioletty Łukasik graniczy bezpośrednio z działką nr 636/2, należącą do Pani Marty Połeć i z działką nr 613/3, należącą do rodziny Ptaszków. Dlaczego inspektor Barbara Falisz nie nakazała, wszystkim wysokim graniczącym ze sobą stronom, „przywrócenie stanu poprzedniego rowu odpływowego poprzez udrożnienie i wyczyszczenie w taki sposób, aby umożliwić swobodny przepływ wody”, tylko scedowała ten nakaz wyłącznie na rodzinę Musiałów, pozostanie tajemnicą urzędniczki Barbary Falisz (a może nawet samego burmistrza Ligęzy). Urzędniczka Barbara Falisz, znana jest z tego, że burmistrz Ligęzę wysyła ją często tam, gdzie absurd działań bobowskiej administracji samorządowej sięga zenitu. W takich chwilach burmistrza nie ma, pełni inne zaszczytne funkcje, np. reprezentacyjne, a „do boju” rusza Inspektor Referatu Inwestycji i Gospodarki Komunalnej mgr inż. Barbara Falisz. Nie jestem gołosłowny, bo pamiętam, że tak bywało przy okazji (mnie dotyczącego) znaku B-18 w Wilczyskach, a nawet podczas kompromitujących (wówczas chyba jeszcze wójta) Wacława Ligęzę posiedzeń Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Krakowie, gdy nagle ni stąd, ni zowąd, jak rozumiem, na podstawie tzw. delegacji z Bobowej do Krakowa, na którą także i Ty łożyłeś, Szanowny Czytelniku, Mieszkańcu Gminy Bobowa, pojawiła się Inspektor mgr inż. Barbara Falisz, wyglądająca na zadowoloną (bo uśmiechnięta), że wypełnia polecenie „najwyższej wagi ligęzowej” i samorządowej.
Inspektor Barbara Falisz, to jest urzędnik naprawdę do specjalnych poruczeń. I oczyma wyobraźni widzę, gdy Pani Inspektor, zjawiając się gdzieś w terenie „administracyjno-samorządowym” znienacka powie: – My name is Falisz, … Barbara Falisz… i wszystko będzie jasne, jak w historii z Jamesa Bonda.
Był taki dowcip o Chucku Norrisie, że Chuck mówi dzień dobry tam, gdzie diabeł mówi dobranoc – nie wiem dlaczego, ale tak jakoś mi się dzisiaj skojarzyło… a propos B.F. i W.L. Ten tandem „ma to samo…”, mówią dzień dobry tam, gdzie diabeł mówi dobranoc! To oczywiście tylko literacka przenośnia…
Inspektor Barbara Falisz w swojej decyzji administracyjnej – znak RIiGK.6332.4.1.2012, poszła bardzo daleko. Nakazała rodzinie Musiałów przywrócić do stanu poprzedniego rów odpływowy na działce (nr 612) poprzez jego udrożnienie i wyczyszczenie w taki sposób, aby umożliwić swobodny przepływ wody. Pojawiają się w tej administracyjnej deklaracji dwie kwestie. Formalno-prawna – bo na działce nr 612 nigdy nie było żadnego rowu odpływowego, a zatem trudno tam przywracać jakiś, z rowem związany stan poprzedni, i filozoficzo-logiczna, tzn. w jaki sposób można udrożnić i wyczyścić nieistniejący rów. Ponadto, mam nadzieję, że kiedyś, kiedyś, w świetlanej przyszłości, gdy w Polsce zapanuje ład i porządek (właśnie umieram ze śmiechu) Inspektor Barbara Falisz wystąpi na konferencji prasowej, zorganizowanej przez Wacława Ligęzę, a ja ją wtedy zapytam, co to znaczy „swobodny przepływ wody”? Woda, w przeciwieństwie do urzędników nie jest zniewolona i płynie sobie, gdzie chce! I nie pyta o swobodny przepływ. Chyba, że… ale o tym w dalszej części felietonu…
Ale tak zupełnie na poważnie, bo czasem sobie żartujemy – chociaż na zebraniu w Wilczyskach w lutym 2012 roku Wacław Ligęza był śmiertelnie poważny – szkoda, bo nie zna się chłopak na żartach! Ale kiedyś w pewnym garażu w Wilczyskach, nad swoim (własnym) fiatem Ritmo potrafił pić do upadłego…, ale to też był przecież tylko żart. Dzisiaj jak mu „rancho” jakiś młodociany Czerepach na drodze napisał, to szybko napis zamalował… chyba naprawdę już nie zna się na żartach ten nasz burmistrz! Starzejesz się burmistrzu… Pora na emeryturę?
Dlatego wróćmy do meritum sprawy! A więc odtworzenie urządzenia wodnego (czytaj rowu melioracyjnego) na działce nr 612 nie jest możliwe, dodajmy jeszcze raz, na tej działce takiego urządzenia nigdy nie było, a zatem nie ma co odtwarzać. Prawo wodne nie zezwala na samowolne wykonywanie urządzeń melioracji podstawowych. A więc w majestacie prawa, urzędująca Inspektor Referatu Inwestycji i Gospodarki Komunalnej mgr inż. Barbara Falisz, ale z upoważnienia burmistrza Wacława Ligęzy, nakazała obywatelom (Pani Leokadii Musiał i jej dzieciom) to prawo złamać. Trochę to nie dziwi, bo upoważniający Inspektora mgr. inż. Barbarę Falisz, burmistrz Wacław Ligęza, o łamaniu prawa ma całkiem, całkiem pokaźną wiedzę!
Leokadia Musiał, wraz z dziećmi 9 sierpnia 2012 roku (w terminie) odwołała się od tej skrajnie krzywdzącej (i niezgodnej z prawem) decyzji, tandemu Ligęza-Falisz, do Samorządowego Kolegium Odwoławczego w Nowym Sączu, a więc, zgodnie z Kodeksem postępowania administracyjnego, wykonanie decyzji zostało wstrzymane, a postępowanie administracyjne będzie nadal prowadzone, tym razem przez SKO w Nowym Sączu.
I kiedy wydawało się, że wreszcie „państwo zda kolejny egzamin” z praworządności, zadziałało jednak inne prawo, prawo samorządowej przemocy. Urząd Miejski w Bobowej, nie bacząc na przyszłe rozstrzygnięcia SKO w Nowym Sączu w tej sprawie, wysłał koparkę i pracownika oraz „nadzorcę” w osobie radnego i sołtysa z Wilczysk Tomasza Taraska do bezzwłocznego, a właściwie natychmiastowego wykonania prac ziemnych związanych z pogłębieniem rowu na granicy Wilczysk i Jankowej. W dniach 27-29 sierpnia 2012 r. rów na odcinku od torów kolejowych do granicy z działką Leokadii Musiał został znacznie, ale to znacznie pogłębiony, co widać na zdjęciach. Z wydobytej ziemi usypano skarpy.
W tym stanie rzeczy można mówić tylko o strategii tworzenia tzw. faktów dokonanych; bezprawnych i bezwzględnych. Głęboki na półtora metra, szeroki na ponad dwa metry oraz długi na ponad 100 metrów jar, bo to już nie jest rów, może zostać zwyczajnie, po prostu, zalegalizowany – bo taki jest ewidentnie pomysł bobowskich „ samorządowych oligarchów”. Na takich akcjach też znam się, co nieco; wystarczy, że przypomnę sprawę nielegalnie posadowionego znaku B-18 na drodze dojazdowej do mojego domu.
A więc sprawa administracyjna w toku, wykonanie decyzji administracyjnej wstrzymane, ale Wacław Ligęza z „nadzorcą” Tomaszem Taraskiem, jak taran, prą do przodu. Za chwilę zorganizują kolejną petycję i wystraszeni ludzie potwierdzą, że ów jar zbudowano już za Franciszka Józefa. Takie i inne petycje też już widziałem. A także filmy kręcone przez zaprzyjaźnionych z władzą przedsiębiorców, którzy na każde zawołanie złożą w sądzie wcześniej ustalone, kłamliwe zeznania. A zlecenia budowlane potem zapewnione… Kompromis i serwilizm zawsze był w cenie. Prawda panie „stuku-puku” krzywoprzysiężco?
Czy są jacyś mieszkańców równi jeżowskiej, których można uznać za beneficjentów tej budowli wodnej? Nie mam pojęcia. Na razie wszystko zmierza do odprowadzenia ogromnej, czasami, masy wody przede wszystkim na działkę Leokadii Musiał i jej dzieci. Mam jednak wrażenie, że mogą ucierpieć także rodziny Liszków, Połciów i Ptaszków. Wszyscy tutejsi mieszkańcy ucierpią także z powodu zupełnie bezsensownego, nienaturalnego odgrodzenia w tym miejscu Wilczysk od Jankowej. Już dzisiaj tutejsi mieszkańcy starają się budować kładki nad jarem, czyli mosty. Teraz trzeba wynająć architektów od mostów, bo jar, jak rozumiem, będzie coraz głębszy…
Jakże przyjemnie buduje się dobrobyt jednych na krzywdzie innych – czyż nie jest tak, panie burmistrzu? Mam wymienić z imienia i nazwiska pańskie ofiary; od pięciu lat strona bobowaodnowa staje w ich obronie. I tak będzie dalej! Nic nie pomogą pańskie krzyki na zebraniach wiejskich i oszczerstwa kierowane pod adresem Macieja Rysiewicza.
Myślę, że nagranie z zebrania wiejskiego (luty 2012) już dawno skasowaliście. Tak, tak, trzeba zacierać ślady. Dobra robota! Ale spać nie będziecie spokojnie, bo słowa zawsze staną przeciwko przemocy!
A gdy tak przyglądałem się kilka dni temu dziełu koparki i jej nadzorcy, sołtysa i radnego w jednej osobie Tomasza Taraska, działającego z ramienia i „przedramienia” Urzędu Miejskiego w Bobowej, w sprawie wykonania jaru na granicy Wilczysk i Jankowej, to sobie pomyślałem, że sołtys z Wilczysk, oczywiście razem ze swoim kompanem burmistrzem, stanęli wreszcie przed niepowtarzalną szansą zawrócenia kijem Białej. Oni, tj. Ligęza i Tarasek mają teraz wszystkie instrumenty w ręku; po pierwsze działkę 70/1 – pamiętacie Państwo kajaki, rowery wodne – te rzeczy. Po drugie – teraz przekopią się przez działkę nr 612 należącą do Pani Leokadii Musiałowej, wcześniej spiętrzą wodę na wysokości Zamczyska, użyją pomp i baterii słonecznych dużej mocy oraz pomp ciepła i pchną Białą na Koczankę, a potem z góry już kaskadami, woda (wreszcie naturalnie) spłynie na Rynek w Bobowej. Koronczarka będzie wniebowzięta, bo takiej fontanny świat nigdy nie widział, zwłaszcza, że to jest „trzecia w Polsce, a pierwsza w Europie” albo odwrotnie, fontanna na miejskim rynku – jako rzekł burmistrz przy jakiejś oficjalnej okazji.
Na koniec mam prośbę do was: chłopaki-samorządowcy. Zwróćcie się do Grzegorza Stecha z Zarządu Jarów Wojewódzkich, bo słyszałem, że dla Grzegorza Stecha tzw. marszałek, a może słynny kłamca smoleński, zwany tymczasem wojewodą małopolskim (a już niedługo Jerzym M.), utworzyli taką „jednostkę pomocniczą”, żeby wam klepnął tablicę z napisem „Jar im. Wacława Ligęzy i Tomasza Taraska” i koniecznie postawcie na działce 70/1 drogowskazy jak tam trafić. Dla Grzegorza Stecha z Zarządu Jarów Wojewódzkich (ZJW), to pestka, a wam przydałoby się jeszcze trochę szacunku i aplauzu gawiedzi.
Urzędowa dyscyplina i bezgraniczna bezinteresowność urzędniczek Barbary Falisz, Marii Barylak, Agaty Wrony może nie wystarczyć, oj, może nie wystarczyć. Szukajcie poparcia wyżej! Stowarzyszenie GRYF to też za mało…
Maciej Rysiewicz
P.s. I Skoro padło nazwisko Pani Marii Barylak, to żeby już załatwić wszystkie bieżące sprawy, jeszcze raz zwracam się do Pani z uprzejmą prośbą o przesłanie na adres mojej redakcji dokumentacji fotograficznej, dotyczącej budowy ogrodzenia przed szkołą w Wilczyskach. To przecież Pani ujawniła istnienie takich materiałów. Proszę nie zwlekać, to też jest informacja publiczna. Czekam cierpliwie!
P.s. II Chłopcy-samorządowcy, dlaczego ciągle nie widzę oświadczeń majątkowych Ligęzy i Siedlarza za 2011 rok na stronach BIP – Bobowa. Już nawet Jerzy M., tymczasem wojewoda małopolski, a przyszły – mam nadzieję więzień IV RP, wystosował w tej sprawie pismo do mojej redakcji. Nie napiszę do prokuratora gorlickiego, bo nie chce mi się już rozmawiać z „capo di tutti capi”!
P.s. III Burmistrzu Ligęza: kajaki i rowery wodne! Proszę nie zapominać! Mam nadzieję, że już zostały kupione. Czy mogę zamówić abonament na przyszły sezon?
6 października 2012
BOBOWSKA SITWA
PROLOG
Do sitwy nie wypada nie należeć. Z sitwą opłaca się współżyć. Bez wsparcia sitwy od razu wypadamy poza nawias życia zawodowego, społecznego i siadamy na kanapie dla frustratów. Z sitwą żyje się lżej, bo sitwa za nas myśli i niewiele od nas oczekuje – wystarczy, że kiedy trzeba złożymy dłonie do oklasków lub podniesiemy rękę „za” w słusznej przecież sprawie. Niekiedy wystarczy po prostu pomilczeć. Czasem trzeba zdobyć się na jakieś niewinne pochlebstwo wobec „ojca chrzestnego” sitwy lub najbliższych członków jego świty. Nie, broń Boże, tutaj nie ma żadnych poufnych, pisanych dyrektyw. Tutaj obowiązują prawa niepisane, znane jeszcze z soc-epoki minionej, a właściwie wypracowane w soc-epoce minionej, czyli słynne „wicie-rozumicie”. Spoiwem sitwy są głównie ekonomiczne interesy jej członków, podlane niejednokrotnie rządzą władzy politycznej lub korporacyjnych interesów. Sitwa trwa i rozwija swoje wpływy, bo wzbudza strach, bo żeruje na ludzkiej bezsilności lub niewiedzy, a także na głupocie, i rozdaje lojalnym i oportunistom mniejsze lub większe przywileje. To dzięki sitwie można dostać zamówienie z wolnej ręki na budowę chodnika, wygrać przegrany przetarg, znaleźć zatrudnienie w szkole, w urzędzie, wyjechać na tanią wycieczkę, np. na Ukrainę. Bo sitwa dyktuje reguły gry. Może na przykład zakazać intendentowi szkolnemu dokonywania zakupów w sklepie A na korzyść sklepu B, którego właściciel został członkiem sitwy.
ZEBRANIE, KTÓREGO NIE BYŁO
A jak to wygląda w praktyce. Oto garść przykładów. Na przykład wierchuszka sitwy przychodzi na zebranie wiejskie, powiedzmy 28 września 2012 roku, powiedzmy w Wilczyskach. Siada, wstaje, wstaje i siada, bo spektakl musi być dynamiczny. Wszystko jest umowne, tzn. takie, jak umówiła się sitwa. Pierwszy termin zebrania staje się natychmiast drugim terminem, a drugi termin pierwszym. Protokolant udaje, że protokołuje. Na przewodniczącego zebrania wybiera się sam przewodniczący przy poparciu sali. Zebrani w liczbie ok. 40 osób, udają, że reprezentują całą wieś, albo żyją w przeświadczeniu, że ją reprezentują. Nikt z sitwy nie zadaje sobie nawet trudu, żeby w jednym choćby egzemplarzu powielić wytyczne do wiejskiego budżetu i kartkę puścić w obieg. Po co! Wszystko jest jasne, wszystko dla dobra wspólnego, im mniej wątpliwości, tym lepiej. Łubu-dubu, łubu-dubu niech nam żyje prezes naszego Bobowskiego Klubu Sportowego SITWA… Głosowania? Wszystkie ręce w górę, wszystkie ręce na pokład… nie będzie warszawiak pluł nam w twarz. Herszt sitwy, to człowiek odważny. Rzucić jednym kłamstwem, a potem dołożyć drugim, to dla niego pestka i tak protokołu z zebrania nie będzie, tzn. będzie, ale z zupełnie innego zebrania. Oskarżenia padają jedno za drugim. W uszach zebranych błony bębenkowe muszą wchłonąć parszywe słowo „donos”. A donosy pisze przecież donosiciel, a donosiciel, to przecież ktoś z rynsztoka. Herszt stopniowo podgrzewa atmosferę i zadaje cios ostateczny, gdy mówi, o donosach na Księdza Proboszcza. A sala pławi się w rozkoszy, bo przecież herszt, według własnego oświadczenia, nie czyta strony bobowaodnowa. Herszt nie może przecież zniżyć się do poziomu donosów. I chwała mu za to! Kogo zresztą obchodzi, że kaplica Majchrowiczów w Wilczyskach została rozebrana bez wiedzy i zgody konserwatora zabytków. „Puszczamy” petycję po wsi i „ruki swabodnyje”; vox populi – vox dei… Konserwator kładzie uszy po sobie.
Prawo sitwy działa dalej i do ataku przystępuje teraz przyboczny herszta (tzw. radny), który między wierszami swojego wystąpienia dowodzi, że dla herszta, to nawet napiłby się wody, normalnie niezdatnej do picia ani do mycia, ze studni przy blaszanym kontenerze w Jankowej. Po twarzy herszta przechodzi uśmiech zadowolenia. Radny siada w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. Do głowy mu nie przychodzi, że w sporze władza – obywatel, on samorządowiec, powinien bezwzględnie stać po stronie obywatela.
Od radnego nie mógł być gorszy dyrektor, który w krótkich żołnierskich słowach wypomniał donosicielowi, że poważył się ujawnić poziom nauczania w szkołach w Gminie Bobowa. Z wystąpienia właściwie wynikało, że dane opublikowane w tej sprawie na stronie bobowaodnowa należałoby wyrzucić do kosza, a najlepiej zabetonować. Same kłamstwa i szalbierstwa. Rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. Sitwa i w tej sprawie musiała sobie dodać animuszu. Chociaż muszę powiedzieć, że ten artykuł o bobowskich szkołach musiał być bolesnym ciosem dla władzy, skoro dyrektor odważył się tę sprawę przypomnieć. Ale to był błąd propagandowy i wizerunkowy. Czeka dyrektora dywanik u herszta! Uważaj dyrektorze, bo możesz stracić stanowisko. Znasz się przecież na konkursach…, każdy można przegrać. Bo o konkursie nie decyduje konkurs, tylko zacisze gabinetu…
Na koniec padło z sali sakramentalne pytanie, które miało ostatecznie pogrążyć donosiciela. Cóż takiego zrobiłeś dla Wilczysk, dla Bobowej, że ośmielasz się zabierać głos i jątrzyć – bo donosiciel może tylko jątrzyć. Sitwa nie bierze innej ewentualności pod uwagę, bo sitwa nie zna definicji rzeczownika „donos”. Zadumałem się nad taką nieznośną lekkością bytu i pomyślałem, że jeśli nic nie zrobiłem, nic a nic, to dlaczego sitwa ma do mnie pretensje, że stanąłem w obronie Nowaków, Gawlików, Musiałów, młodzieży szkolnej, bezpieczeństwa ruchu drogowego, czy zasad państwa prawa łamanych nagminnie przez bobowską sitwę w Urzędzie Gminy, a teraz w Urzędzie Miejskim. A co nie wolno napisać, że mosty bobowskie są lub były w ruinie albo, że rowy melioracyjne trzeba zaprojektować zanim wyda się decyzję administracyjną? Nie mogę na przykład doprosić się u Pani Marii Barylak o zdjęcia dokumentalne z budowy ogrodzenia przed szkołą w Wilczyskach. Komu ma być wstyd w tej sprawie; mnie, czy urzędniczce Barylak?
Ale to są donosy, zwykłe „brudne” donosy!
KOMU PRZYWILEJE, KOMU, BO IDĘ DO DOMU?
Słyszałem, że herszt sitwy chadza łaskawie, zapraszany na weseliska pracowników Urzędu Miejskiego. To musi być dopiero zaszczyt dla nowożeńców, a jaka polisa ubezpieczeniowa na przyszłość… fiu, fiu… Może następnym razem załapią się na wycieczkę z hersztem tu lub tam (na Ukrainę wyprawa już była) za pieniądze publiczne. O przepraszam nie wszystkie pieniądze publiczne, to są pieniądze publiczne, bo może być na przykład jakiś fundusz socjalny dla wybranych pracowników i ich współmałżonków – oczywiście współmałżonkowie, gdy trzeba, wnoszą opłatę bez zniżki, oczywiście – taka jest oficjalna wersja. Na wycieczkę dla urzędników mogą się także załapać obywatele w urzędzie niepracujący; jak się ma oczywiście tzw. „chody” u herszta. To taka nowa świecka tradycja; herszt sitwy i jego świta (przepraszam sitwa) wojażują sobie, ale oświadczenia majątkowego jakoś herszt nie chce zamieścić na stronie UM bobowa.pl. Czy oświadczenie majątkowe herszta sitwy może mieć coś wspólnego z wycieczką na Ukrainę? Niemożliwe…, chociaż gdyby tak się bliżej przyjrzeć?
A MIAŁO BYĆ TAK PIĘKNIE… I TYLKO PRZEDSZKOLAKÓW ŻAL
Fundamentem III RP miała być wolność i demokracja. Ojcowie założyciele Bolek i Jaruzel obiecywali nie tylko złote góry, ale drugą Japonię, trzysta, albo więcej, milionów dla każdego, akcje, udziały i emeryturę pod palmami. Polska miała stać samorządem, prawo miało znaczyć prawo, a w małych ojczyznach jak grzyby po deszczu miały rosnąć niezależne inicjatywy obywatelskie dla dobra wspólnego. Przekonywano nas, że w tradycji należy upatrywać siły społeczności lokalnej. I każda szkoła, każde nawet najmniejsze przedszkole miało być oczkiem w głowie światłej władzy i troskliwych mieszkańców. Dzisiaj już wiadomo, że ten piękny projekt okazał się zwykłym oszustwem. Rozkradziono majątek narodowy, pozamykano wiele szkół, zdewastowano do reszty służbę zdrowia i Polskie Koleje Państwowe, zadłużono państwo na blisko 1 bilion złotych, a na dodatek zamordowano w Smoleńsku Prezydenta, który próbował upominać się o Polskę suwerenną i sprawiedliwą. Doprawdy włos jeży się na głowie, gdy człowiek uświadomi sobie ilu Polaków bezwolnie uczestniczy w tym akcie agresji przeciwko własnej ojczyźnie.
Zacząłem bardzo poważnie, a chciałem odnieść się do sprawy, o znaczeniu w skali kraju może niedostrzegalnym, ale zapewniam Was, że to jest odnoga tej lawiny, którą funduje nam władza spod znaku Donalda Tuska i Milicji Obywatelskiej, przepraszam Platformy Obywatelskiej, która ostatecznie zniszczy już i tak nadszarpnięte lokalne więzi społeczne i ugruntuje w ludziach liberalną obojętność na otaczający ich świat. Otóż bodaj w piątek 31 września herszt sitwy zakomunikował rodzicom, że od 2 października Gmina Bobowa przechodzi na system jednej kuchni, zlokalizowanej w szkole w Bobowej i scentralizowaną dystrybucję posiłków do szkół i przedszkoli w Gminie. Nikt wcześniej z rodzicami tego nie uzgadniał, czytaj – nie pytał ich o zdanie. Po prostu, jak zwykle sitwa wszystko sobie ustaliła w zaciszu gabinetów i oświadczyła rodzicom, że wszędzie tak jest, a tak w ogóle, że unijne dyrektywy, a samochody do rozwożenia dostaliśmy za darmo i koniec. Cieszcie się ludzie, sitwa za Was myśli, sitwa jest najmądrzejsza. O rachunku ekonomicznym nikt nie mówił, ale herszt jak taran prze do przodu. I oto zlikwidowano w ten sposób dwie małe, ale profesjonalne kuchenki (z niezbędnym zapleczem i doświadczeniem) w dwóch gminnych przedszkolach. Mobilne, z personelem zaprzyjaźnionym z dziećmi i znającym ich gusta. Posiłki były dla maluchów przygotowywane dokładnie na czas: śniadanie, obiad, podwieczorek. Małe było piękne! Teraz przyjeżdżają termosy i czekają na otwarcie czasem kilka godzin. Nikt mi nie powie, że z punktu widzenia dzieci, to jest lepszy system. A jestem nawet pewien, że jest to system kosztowniejszy, bo związany na przykład z większym marnotrawieniem gotowych produktów. Już dzisiaj dochodzą słuchy, że przedszkolaki nie zawsze chcą w całości spożywać takie posiłki. I nie jest to wina pań pracujących w Bobowej, ale metody przymusowego przechowywania przygotowanego obiadu. Dlaczego hersztowi przeszkadzały małe, kameralne jadłodajnie w przedszkolach, pozostanie tajemnicą sitwy i jej ograniczenia umysłowego rodem ze szpitala dla nienormalnych w Kacapowie. Ale być może niedługo już wszystko się okaże. Na razie zainwestowano niemałe publiczne pieniądze w modernizację centralnej kuchni (według Bobowa24 grubo powyżej 500 tysięcy złotych), rozumiem, że zakupiono niezbędny sprzęt i naczynia do przewozu posiłków, zatrudniono kierowcę. Nie ulega wątpliwości, że problematyka sanitarno-higieniczna w tym systemie dystrybucji posiłków będzie dużo bardziej wrażliwa i skomplikowana. Po prostu droga ich ekspedycji znacznie się wydłużyła. Koszty dalej rosną! Podobno szefem tego kulinarnego przedsięwzięcia został dyrektor Centrum Kultury i Promocji Gminy Bobowa, rzutki menedżer teraz już od wszystkiego. Jak globalizacja, centralizacja i komuna, to pełną gębą. Wracamy do zarządzania kołchozowego. Na początku tzw. III RP obiecywano nam deregulację i decentralizację. Pusty śmiech człowieka ogarnia. Dzisiaj wracamy do źródeł gospodarki centralnie planowanej i sterowanej. Ale trudno się temu dziwić. Przecież herszt, to zwykły aparatczyk epoki realnego socjalizmu. „Nie zamienią się w kawior pędraki, bo układ taki” – jak śpiewał przed laty Wojciech Młynarski.
Zniszczenie przedszkolnych kuchni należy traktować jako akcje sabotażową samorządowej sitwy, wymierzoną przeciwko własnym sąsiadom, przeciwko rodzicom, których nikt nie zapytał o zdanie, którzy nie mieli szans właściwie wypowiedzieć się na ten temat, bo klamka zapadła dużo wcześniej. Herszt sitwy triumfuje. Jestem pewien, że jest dumny ze swojego dzieła. Udało mu się rozerwać bardzo ważne ogniwo w systemie edukacji. Bo najmniejsze dzieci w przedszkolach potraktowano instrumentalnie, tzn „z buta” i jestem pewien, że one wyciągną z tego wnioski, tylko niestety negatywne. Mała przedszkolna kuchnia i jadłodajnia, były nie tylko bezpieczniejsze, a posiłki smaczniejsze i dostosowane do gustów dzieci, ale stwarzała także atmosferę rodzinnego ciepła. Teraz trzeba zaprzyjaźnić się z termosem i posiłkiem drugiej świeżości.
OSOBY DRAMATU
Herszt – burmistrz Wacław Ligęza
Radny – radny Wiesław Janota
Przewodniczący zebrania – radny i sołtys Tomasz Tarasek
Protokolant – Elżbieta Krok
Dyrektor – dyrektor SP w Wilczyskach Wiesław Tarasek
Donosiciel – Maciej Rysiewicz
Bolek – Lech Wałęsa
Jaruzel – Wojciech Jaruzelski
Chór w składzie urzędowym: Maria Barylak, Barbara Falisz, Agata Wrona był niestety nieobecny!
Maciej Rysiewicz
7 października 2012
ŁUKASZENKA Z BOBOWEJ, CZYLI IMIENINY BURMISTRZA
Relacja z 25. Sesji Rady Miejskiej w Bobowej, zamieszczona na portalu Bobowa24 wymaga krótkiego komentarza. Otóż, Szanowni Moi Czytelnicy, nie ma już żadnych wątpliwości, że doczekaliśmy się tutaj i teraz, w Bobowej na początku XXI wieku najprawdziwszego kultu jednostki. Z reportażu pisanego i fotograficznego można by wysnuć wniosek, że tę Sesję zorganizowano przede wszystkim z okazji imienin urzędującego burmistrza. Bukiety kwiatów, owacja na stojąco i „tradycyjne sto lat” odśpiewane przez zebranych z okazji zwykłych, najzwyklejszych imienin pięćdziesięcioparoletniego faceta, pełniącego dość poślednią w końcu funkcję w strukturach samorządu terytorialnego. Na zdjęciach widać burmistrza w roli podstarzałego narcyza, odbierającego należne mu hołdy od zebranych „wazeliniarzy”. Strach pomyśleć, co będzie w dniu urodzin Wacława Ligęzy albo z okazji, np. rocznicy ślubu. Całość legitymizuje swoją obecnością Senator RP Stanisław Kogut – na Boga, Panie Senatorze, czy Pan jest pewien, że zbudujemy sprawiedliwą Polskę, chadzając na „sesyjne” imieniny do bobowskiego kacyka, za którym ciągnie się parę afer, dzisiaj (przynajmniej w jednym przypadku) z prokuratorem w tle, strukturalne konflikty w społeczności lokalnej i prześladowanie wielu mieszkańców, karygodnej jakości zarządzanie gminą wykazane wielokrotnie przez RIO, a na koniec zwykła obrzydliwa arogancja i autorytaryzm w sprawowaniu funkcji samorządowej? Jeśli Prawo i Sprawiedliwość ma się odróżniać od takiej władzy, nie powinno czapkować napuszonemu, z rozdętym do granic wytrzymałości ego, pozbawionemu skromności i pokory, o którym wiadomo, że ma wiele zła na sumieniu, burmistrzowi – na dodatek z powodu byle imienin. Szkoda, że nie odznaczono czcigodnego jubilata jakimś orderem, ale rozumiem, że wszystko przed nami!
Cała ta sytuacja była skrajnie groteskowa, ale właściwie tragiczna. Doczekaliśmy się Łukaszenki w Bobowej.
UZASADNIENIE DO WYROKU Z 8 GRUDNIA 2016 ROKU SSR W GORLICACH BOGUSŁAWA GAWLIKA
.