Sezon ogórkowy w pełni, tzn. kanikuła, dlatego, korzystając z ciszy przed kolejną burzą, która nadchodzi, postanowiłem przypomnieć kilka wydarzeń z wójtem/burmistrzem Wacławem Ligęzą w roli głównej. Sięgnąłem przede wszystkim do archiwum strony bobowaodnowa.eu, bo wydaje mi się, że niektóre moje felietony mógł pokryć – niestety – kurz zapomnienia. Można także odnieść wrażenie, że ostatnie mega-afery, opisane już na portalu „Gorlice i Okolice“, a mianowicie przegrane procesy i postępowania administracyjne, z piszącym te słowa, przez urzędującego burmistrza Bobowej, siekierezada przy kościele pw. św. Stanisława Biskupa i Męczennika w Wilczyskach, koszty koncertu zespołu ENEJ, obelisk dla dyrektora Stecha, ukrywanie licznych informacji publicznych, czy kupno dworu po rodzinie Długoszowskich, mogły zepchnąć w niebyt historie sprzed lat, tak dokładnie dokumentowane przez mnie od 2007 roku. Włos się jeży na głowie, ile krzywdy i zła wszelkiego może wyrządzić jedna, najprawdziwsza, według koncernu Ringier Axel Springer, albo jakoś tak, „perła samorządu”.
Oto mój autorski przegląd własnej felietonistyki! Nie ostatni, „perło samorządu”, nie ostatni…
Ps. Napis RANCZO na asfalcie, przed domem burmistrza Ligęzy w Wilczyskach, ostatecznie zmyły deszcze, ale zdjęcie pozostało… i straszy… „perłę samorządu”. Jeśli nie po nocach, to na pewno w dzień!
17 sierpnia 2007 roku
SPRAWA DZIAŁKI 508/1 KRZYSZTOFA TARASKA Z JANKOWEJ
I KOLEJNA KOMPROMITACJA WÓJTA WACŁAWA LIGĘZY
Krzysztof Tarasek odziedziczył po swoich Ojcach nieruchomość we wsi Jankowa. Święte prawo własności nie zostało jednak urzędowo zadekretowane. Jak mówią prawnicy stan prawny działki nr 508/1 nie został uregulowany. Jednak tę nieruchomość posiadał w latach 50. i 60. Stanisław Tarasek, ojciec Krzysztofa. A jeszcze wcześniej Jan Tarasek, dziadek Krzysztofa. Spór o działkę powstał w 2004 roku. Zbiegło się to z budową domu prywatnego na działce 506. I właśnie w październiku tego roku Gmina Bobowa dokonała pierwszych zaborczych działań wobec własności Krzysztofa Taraska. Na prośbę właścicielki domu z działki nr 506 dokonano utwardzenia działki 508/1. Jak podaje w uzasadnieniu Sąd Rejonowy w Gorlicach Krzysztof Tarasek na takie działania się nie godził, „choć nie mógł otwarcie zaprotestować z uwagi na stan zdrowia wywołany chorobą nowotworową” Także wtedy Krzysztof Tarasek dowiedział się, że działka 508/1 w ewidencji gruntów została zapisana jako droga gminna.
Sąd Rejonowy w Gorlicach w całości przyznał rację Krzysztofowi Taraskowi w sporze z Urzędem Gminy Bobowa, a Urząd Gminy reprezentował Wójt Wacław Ligęza. W dziale DOKUMENTY zamieszczam kluczowe i wiążące Postanowienie Sądu Rejonowego w Gorlicach z dnia 31 lipca 2006 roku (podtrzymane przez Sąd Apelacyjny w Nowym Sączu), apelację Wójta Gminy Bobowa z 25 września 2006 roku – znak RI i GK 6010-2/05 do Sądu Okręgowego w Nowym Sączu i odręczny list Krzysztofa i Andrzeja Tarasków do Sądu Okręgowego w Nowym Sączu i Wójta Gminy Bobowa. Wszelkie podkreślenia w tekstach pochodzą od Macieja Rysiewicza. Pozwolenie na publikację tych materiałów, po uprawomocnieniu się wyroków, otrzymałem od Andrzeja i Krzysztofa Tarasków (Jankowa nr 40).
Po lekturze apelacji Wójta Ligęzy można zadać sobie wiele pytań. Na przykład: jak to się stało, że cały aparat administracyjny gmina rzuca na front walki ze schorowanym człowiekiem o działkę o powierzchni zaledwie 0,0700 ha. Może warto było – po prostu – kupić ten pas gruntu od Tarasków (za pieniądze wydane na przewód sądowy)? Jak to jest, że Wójt Gminy Wacław Ligęza ma tak dużo czasu, żeby osobiście uczestniczyć (wiele razy) w przewlekłych rozprawach sądowych w tej sprawie? Dlaczego nasze publiczne pieniądze zostały zaangażowane w ten przegrany przez Wójta proces? Czy zezwolenie na budowę na działce 506 zostało wydane zgodnie z prawem? Czy ktokolwiek rozliczył Wójta Ligęzę z tego przegranego procesu? W całej tej wstydliwej sprawie pojawia się bardzo wiele znaków zapytania. Wypada zwrócić także uwagę, że w dowodach przedstawionych przez Wójta Wacława Ligęzę znajdują się listy kilku obywateli Jankowej pisanych ewidentnie pod dyktando organizatorów próby zawłaszczenia Krzysztofowi Taraskowi jego ojcowizny. We wszystkich tych „oświadczeniach” Krzysztof Tarasek nazywany jest „rzekomym właścicielem drogi”. Konia z rzędem temu, kto udowodni, że w 5 listach różnych autorów identyczna „definicja” pojawia się niezależnie i przypadkowo. Taka manipulacja przypomina mi jako żywo działania Rady Sołeckiej w Wilczyskach i jej sfałszowaną petycję do władz (tzw. List 56).
Na koniec wzywam Wójta Wacława Ligęzę i Radnych Gminy Bobowa do podjęcia działań w celu zadośćuczynienia Krzysztofowi Taraskowi krzywd oraz strat moralnych i finansowych, które zostały spowodowane tymi nieuprawnionymi i zaborczymi działaniami Wójta i Urzędu Gminy Bobowa. Zwykłe „przepraszam”, choć ważne i potrzebne już nie wystarczy!
23 października 2008
HISTORIA PEWNEJ KORESPONDENCJI Z KSIĄŻKĄ KAROLA MAJCHRA PT. „BOBOWA – HISTORIA, LUDZIE, ZABYTKI” W TLE
Redaktorowi Wojciechowi Molendowiczowi – ku przestrodze!
A zaczęło się wszystko bardzo niewinnie. Od początku 2008 roku trwały wytężone prace redakcyjne nad książką „Bobowa – historia, ludzie, zabytki”. Zaplanowany termin wydania był nieprzypadkowy. Początek października to przecież czas Międzynarodowego Festiwalu Koronek w Bobowej. Autor i Jego współpracownicy – wszyscy byliśmy pewni, że właśnie wtedy musimy pokazać tę książkę. Pod koniec czerwca 2008 roku zarząd Przedsiębiorstwa Wydawniczego „Rzeczpospolita” S.A. zdecydował się wysłać listy o jednobrzmiącej treści do Wójta Gminy Bobowa i Starosty Gorlickiego. Listy zostały wysłane do adresatów 2 lipca 2008 roku i informowały o naszym wydawniczym przedsięwzięciu (zob. DOKUMENTY – poz. 29). Nie było w tych pismach nic nadzwyczajnego. Ot, po prostu, Wydawca chciał bobowsko-gorlickim samorządowcom przedstawić ten szczytny pomysł – a dla każdego samorządu w Polsce byłaby to nie lada gratka, że PW „Rzeczpospolita” S.A. podejmuje się trudu wydania albumu o miejscowości i regionie. Na dodatek książka powstawała prawie wyłącznie przy udziale bobowskich rąk i umysłów: Karol Majcher, Barbara Kowalska, Bogdan Belcer, Maciej Rysiewicz, czy Adam Bartosz z nieodległego Tarnowa. Nie ma „spadochroniarzy”, którzy przyjeżdżają z Warszawy, czy ze Szczecina i mądrzą się na każdy temat. Promocja na cały kraj dla miejscowości murowana, a na dodatek bez żadnych kosztów własnych, bo przecież „Rzeczpospolita” nie prosi o pieniądze, nie prosi o sponsoring, nie stawia żadnych warunków. A więc wszędzie samorządowcy wzięliby takie karty „w ciemno”. Wszedzie, tylko nie w Radzie Gminy „dowodzonej” przez Wacława Ligęzę, Stanisława Siedlarza, Tomasza Taraska, Stanisława Tabisia i Tadeusza Gajczewskiego. Podczas Sesji Rady Gminy – 4 sierpnia 2008 roku – padają żenujące i kompromitujące słowa oraz deklaracje wyżej wymienionych Radnych. Przeczytajcie Państwo uważnie fragmenty protokołu z tej Sesji Rady Gminy (zob. DOKUMENTY – poz. 30). Powtórzę tutaj kilka, co smakowitszych wypowiedzi:
Stanisław Siedlarz – „…ogólnie wiadomo jakie jest działanie Pana Rysiewicza i dlatego też można sądzić, że ta książka nie będzie zawierała tego co powinna…”,
Wacław Ligęza – „…z tego co zdążył się zorientować wydawnictwo to („Rzeczpospolita” – przyp. M.R.) publikuje jakieś drobniejsze wydawnictwa, w tym jakieś pszczelarskie albumy i Pan Rysiewicz współpracuje z tym wydawnictwem i pewno jak gdyby wykorzystując tą sytuację chce pokazać jaki jest dobry i mądry…” (te „jakieś pszczelarskie albumy” dwa razy w historii otrzymały Zlote Medale na światowych Kongresach Apimondia w Republice Południowej Afryki i w Australii Panie Wójcie i w tej konkurencji nie mam sobie równych w całej długiej historii polskiego pszczelarstwa – przyp. M.R.),
Tomasz Tarasek – „…nie może być tak, że odwraca się uwagę opinii publicznej od tego ile się ma za swoimi „pazurami” różnych rzeczy…”,
Tadeusz Gajczewski – „…Pan Rysiewicz nie powinien redagować książki o Bobowej, z tego względu, że według mówcy jest osobą nieuczciwą…”,
Stanisław Tabiś – „…Pana Rysiewicza wszyscy obecni znają i dla niego osobiście byłoby to upokarzające, żeby ten człowiek się afiszował i był jakimś niby dobrym duchem uroczystości nadania Bobowej rangi miasta…”.
Nikt mnie na tej Sesji Rady Gminy nie bronił, nikt nie postawił nawet malutkiego znaku zapytania i nie zastanowił się, do czego zmierza ta, rodem z najgorszych stalinowskich czasów, nagonka. Pointa tego szaleństwa była jednak jeszcze bardziej zdumiewająca. Otóż przy milczącej aprobacie całej sali Rada Gminy Bobowa „uchwala” jednogłośnie list-odpowiedź do PW „Rzeczpospolita S.A. (zob. DOKUMENTY – poz. 31), w którym samorząd bobowski wyraża nadzieję, że Wydawca podejmie działania mające na celu odsunięcie Macieja Rysiewicza od książki „Bobowa – historia, ludzie, zabytki” – dodam, jako autora fragmentów książki, redaktora tekstu, inicjatora przedsięwzięcia etc. Kuriozum na skalę światową, co ja mówię, na skalę wszechświatową. Konstytucja, prawa człowieka, prawa autorskie wreszcie, to wszystko dla Radnych zgromadzonych w salach Urzędu Gminy Bobowa 4 sierpnia 2008 roku przestało mieć jakąkolwiek wartość! List „uchwalono” i jeszcze tego samego dnia wysłano do „Rzeczpospolitej”. Bez satysfakcji, wyłącznie dla porządku historycznego i kronikarskiego przypomnę, kto z Radnych Gminy Bobowa wziął na siebie tego dnia taki specyficzny bagaż odpowiedzialności: Stanisław Siedlarz, Tomasz Tarasek, Tadeusz Gajczewski, Stanisław Tabiś – to grupa pierwsza, główni „rozgrywający”, Janina Feliks, Stanisław Gniadek, Barbara Baran, Ryszard Forczek, Wiesław Janota, Teresa Magiera, Marek Podobiński, Teresa Pres, Andrzej Semla – to grupa druga, milcząca większość. Wójt Wacław Ligęza, choć nie jest radnym, to jednak stoi w pierwszym szeregu. Taki los!
(Godzi się koniecznie przypomnieć w tym miejscu, że Radni: Paweł Popardowski i Andrzej Żegleń byli tego dnia nieobecni i z nie wzięli udziału w tej farsie!
List zaadresowany do Pani Redaktor Joanny Czarkowskiej (zupełnie nie wiem dlaczego zlekceważono Prezesa PW „R” S.A. Andrzeja Filipowicza), podpisany przez Wójta Wacława Ligęzę i Przewodniczącego Rady Gminy Stanisława Siedlarza wywołuje w „Rzeczpospolitej” początkowo konsternację, potem śmiech, a na końcu poirytowanie i ubolewanie. Możecie mi Państwo nie uwierzyć, ale zawstydziłem się za „moich” bobowskich samorządowców. „Moich”, bo przecież to moja Gmina i Radni zostali – czy mi się to podoba, czy nie – wybrani w demokratycznych wyborach przez nas wszystkich. Ludzie chodzili przez kilka dni po korytarzach „Rzeczpospolitej” i nie tylko stukali się w czoło w reakcji na lekturę tej nieszczęsnej korespondencji „wysmażonej” przez bobowskich Radnych. O wszystkim poinformowałem oczywiście Karola Majchra, a Karol, dobroć i szczerość w stanie czystym, wysłał natychmiast swój list do redakcji Joasi Czarkowskiej (zob. DOKUMENTY – poz. 32). Przeczytajcie Państwo i ten dokument – bo warto. Dowiecie się z niego wielu interesujących rzeczy. Oto krótki fragment z listu Karola Majchra:
„Nadmienię w tym miejscu że z propozycją udostępnienia swojego opracowania w celu jego wydania pod auspicjami samorządu Bobowej zwracałem się do Rady Gminy Bobowa i Wójta Gminy Bobowa osobiście, referując temat na posiedzeniu Rady Gminy, zanim sprawą zainteresował się Maciej Rysiewicz. Moja propozycja została całkowicie zignorowana. Dyktowanie przez władze Bobowej, co ma robić Przedsiębiorstwo Wydawnicze Rzeczpospolita odbieram jako zwykły szantaż, a stawianie swojego wsparcia, którego nigdy nie było, jako warunku uległości owemu szantażowi jest żałosne”.
I co Wy na to Panie i Panowie Radni? Co Pan na to Panie Wójcie? Co Pan na to Panie Przewodniczący Rady?
List Karola Majchra był dla mnie przykładem prawdziwej, autentycznej solidarności, jakiej od dawna w polskim życiu publicznym nie obserwowałem. Karol zrobił dokładnie odwrotnie niż milcząca większość Rady Gminy Bobowa, niemiłosiernie manipulowana przez „Grupę Trzymającą Władzę”. Dał świadectwo prawdzie. Dziękuję Ci Karolu!
Na list Wójta i Przewodniczącego Rady, jak zwykle spokojnie odpowiedział Prezes Andrzej Filipowicz (zob. DOKUMENTY – poz. 33) i, nie wdając się w rozbudowane rozważania, stanowczo dał władzom Gminy Bobowa do zrozumienia, żeby nie dyktowały Zarządowi PW „R” S.A., kto ma być redaktorem wydawanych przez wydawnictwo książek, a kogo należałoby zwolnić z tych obowiązków. Równolegle Pan Prezes Andrzej Filipowicz wystosował pismo (zob. DOKUMENTY – poz. 34) do Dyrektora Centrum Kultury i Promocji Gminy Bobowa Bogdana Kroka, prosząc uprzejmie o wynajęcie powierzchni na stoisko wystawiennicze na Miedzynarodowym Festiwalu Koronki Klockowej w Bobowej od 1 do 5 października 2008 roku. Na stoisku mieliśmy zamiar promować i sprzedawać książkę Karola Majchra jeszcze przed – z dzisiejszego punktu widzenia – słynną już promocją albumu, która odbyła się w Zespole Szkół Zawodowych w sobotę 4 października 2008 roku. Jakież było kolejne zdziwienie w „Rzeczpospolitej”, gdy Dyrektor Bogdan Krok odpowiedział bezceremonialnie (zob. DOKUMENTY – poz. 35), że nie może „zgodzić się aby na stoisku promocyjnym były pozycje książkowe pod redakcją Pana Macieja Rysiewicza”. Oznaczało to faktycznie odmowę wynajęcia stoiska i było brutalną, ale skuteczną próbą wymierzoną w swobodę prowadzenia działalności gospodarczej przez PW „R” S.A. Godziło także w zasadę równości szans i konkurencji w gospodarce. Tym razem pismo Prezesa Andrzeja Filipowicza do Wójta Ligęzy i Dyrektora Kroka było dużo ostrzejsze w formie (zob. DOKUMENTY – poz. 36) i zwracało nie tylko uwagę, że stanowisko władz Gminy Bobowa godzi bezpośrednio w dobra osobiste Macieja Rysiewicza, ale podkreślało stanowczo, że „organy administracji powinny wspierać rozwój przedsiębiorczości i udzielać przedsiebiorcom niezbędnej pomocy, a jakiekolwiek odmienne działania są niezgodne nie tylko z ustawą o swobodzie działalności gospodarczej, lecz przede wszystkim z Konstytucja”. Wójt Wacław Ligęza nigdy nie odpowiedział na to pismo, a Dyrektor Bogdan Krok wysłał odpowiedź 29 września 2008 roku, która dotarła już po promocji albumu i… miejsca na stoisko nie wydzierżawił (zob. DOKUMENTY – poz. 37). Jak widać dużo łatwiej wydzierżawić garaż OSP w Wilczyskach i sprzedawać w nim piwo podczas II Dożynek Powiatowych, niż epokowe (i nie boję się tego tak określić) wydanie książki o Bobowej w salach „Koronki” w Bobowej. O czasy, o obyczaje! I kto to powiedział Panie Starosto? Przywołuję Pana Starostę Gorlickiego w tym miejscu nie bez kozery. Bo przecież Pan Starosta Mirosław Wędrychowicz także dorzucił swój kamyczek do tego zachwaszczonego ogródka (zob. DOKUMENTY – poz. 38). Kto przeczyta uważnie Jego pismo z dnia 12 września 2008 roku do Joanny Czarkowskiej („Ki pieron”? Dlaczego z uporem godnym lepszej sprawy także Starosta zlekceważył Pana Prezesa Andrzeja Filipowicza, od którego przypadkowo przecież cała ta historia korespondencyjna się zaczęła?), ten natknie się na nastepujący passus:
„Z ubolewaniem przyjmujemy fakt, że to właśnie pan Maciej Rysiewicz firmuje tego rodzaju przedsięwzięcie i jest także bardzo mocno zaangażowany w akcję promocyjną książki, wykorzystując w tym celu placówki pedagogiczne prowadzone przez Powiat Gorlicki”.
Panie Starosto; że mnie Pan nie lubi, bo Pana zdaniem „anarchizuję” życie publiczne, to mogę jeszcze zrozumieć – choć z trudnością, bo ja właściwie tylko „zasłaniam się wykonywaniem obowiązków dziennikarskich”, ale że oskarża mnie Pan o niecne – mam rozumieć – wykorzystywanie placówek pedagogicznych prowadzonych przez Powiat Gorlicki? Proszę zapytać Panią Dyrektor Barbarę Wołkowicz z Zespołu Szkół Zawodowych, proszę zapytać Dyrektora Tadeusza Raka jak było naprawdę. I proszę ich zapytać, a także tych wszystkich, którzy zaszczycili nas, twórców tej książki swoją obecnością podczas promocji 4 października, czy są dumni, że pierwsze czytanie książki Karola Majchra miało tak piękną oprawę i atmosferę. Wiem, że dla wielu było to przeżycie, które na zawsze pozostanie w ich sercach i umysłach. Patos? Tak patos!
I na koniec! Jeśli ktoś ma wątpliwości, to chciałbym je rozwiać! Wszyscy samorządowcy z Gminy Bobowa i Starostwa Gorlickiego, a także pracownicy obu Wysokich Urzędów zostali zaproszeni na promocję albumu Karola Majchra. Wydawca nie zapomniał o parlamentarzystach z regionu. Mieliśmy zaszczyt wystosować zaproszenia do Marszałka Województwa Małopolskiego Marka Nawary i Wojewody Małopolskiego Jerzego Millera. Na sali zjawiły się tłumy, ale „wybrańców” narodu prawie wśród nas nie było. Nie było Wójta Wacława Ligęzy, choć do Bobowej przyjechał (i jakie dostał oklaski!) Wójt Gminy Klucze z miejsca dzisiejszego zamieszkania Karola Majchra, nie było Starosty Gorlickiego Mirosława Wędrychowicza. Nie było Przewodniczącego Rady Stanisława Siedlarza, nie było Radnych Tomasza Taraska, Tadeusza Gajczewskiego, Stanisława Tabisia. Nie było Dyrektora Centrum Kultury i Promocji Gminy Bobowa Bogdana Kroka. I te nieobecności były bardzo symboliczne. Co tu dużo mówić. Bojkotując promocję książki Karola Majchra wyraziliście Panowie swoją dezaprobatę nie dla Macieja Rysiewicza, ale dla Bobowej. I mam nadzieję, że „wyborcza” Bobowa Wam tego nie wybaczy!
Maciej Rysiewicz
- „Historia pewnej korespondencji z książką Karola Majchra pt. „Bobowa – historia, ludzie, zabytki” w tle” byłaby niepełna gdybym nie napisał o jeszcze jednej znamiennej sprawie. Otóż gazeta „Dziennik Polski” odmówiła patronatu medialnego nad albumem Karola Majchra. Nie byłoby może w tym nic szczególnego, gdyby nie fakt, że prominentnym redaktorem i dziennikarzem tej gazety, szefem jej regionalnego nowosądeckiego wydania, jest Pan Wojciech Molendowicz, mieszkaniec Bobowej!!! Powiem więcej, gazeta „Dziennik Polski” nie wysłała na promocję naszej książki żadnego dziennikarza. A mógł przyjechać np. redaktor Paweł Szeliga. Niemożliwe, żebyście Koledzy zapomnieli, ale może Wy też, tak jak ja, „zasłaniacie się tylko wykonywaniem obowiązków dziennikarskich”.
10 października 2009 roku
AFERA WODOCIĄGOWA W BRZANIE
Mój felieton o nielegalnym wodociągu we wsi Brzana, zamieszczony na łamach bobowaodnowa.eu i „Bobowej Od-Nowa” (nr 1(3)/2009) nie wymaga korekty i poprawek. Wszystko, co w nim napisałem pozostaje niestety aktualne. A zwłaszcza wezwanie do prokuratury, żeby dokonała formalno-prawnej oceny działań licznej grupy funkcjonariuszy publicznych odpowiedzialnych nie tylko za tolerowanie bezprawia, ale to bezprawie faktycznie kreujących. Ciekawe jak długo jeszcze będzie zwlekał Prokurator Rejonowy Tadeusz Cebo z podjęciem śledztwa w tej sprawie, będąc w posiadaniu wiedzy o prawomocnym orzeczeniu Naczelnego Sądu Administracyjnego z 6 lutego 2009 roku, które definitywnie oznacza, że wodociąg we wsi Brzana, wybudowany samowolnie i niezgodnie z prawem, musi został zdemontowany. Dla porządku przypomnę głównych negatywnych bohaterów tej ponurej historii:
- Tadeusz Gajczewski (radny i sołtys z Brzany, szef wodociągowej Spółki Wodnej)
- Aleksander Górski (Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego z Gorlic)
- Janusz Żbik (Wojewódzki Inspektor Nadzoru Budowlanego z Krakowa)
- Mirosław Wędrychowicz (Starosta Gorlicki)
- Wacław Ligęza ( Burmistrz Bobowej)
Do odpowiedzialności za zaistniały stan rzeczy powinni poczuwać się także byli wójtowie, starostowie oraz byli i teraźniejsi radni za milczenie i bierność, co faktycznie oznaczało prześladowanie i działanie na szkodę obywatela. Jak to możliwe – można zadać kolejne pytanie – że nikt, w tym posłowie i senatorowie RP Witold Kochan (PO) i Stanisław Kogut (PiS), nie ujęli się za pokrzywdzonymi Teresą i Tadeuszem Nowakami, a także za pokrzywdzonymi właścicielami 42. gospodarstw, którzy przez tyle lat, łożyli na samowolny proceder Tadeusza Gajczewskiego? I jak to możliwe, że tak długo tolerowano ten nielegalny „wodociągowy układ”. Dzisiaj feralnym wodociągiem nie płynie już woda do 42. gospodarstw. Tadeusz Gajczewski dostał nakaz rozbiórki tej budowli wodnej. Konsekwentnie twierdzi, że tego nie uczyni. Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego Aleksander Górski, sam tkwiący po uszy w tej aferze, odwrócił się oczywiście od brzańskiego sołtysa i radnego i rozpoczął karanie go mandatami. Ostatnio wymierzył Tadeuszowi Gajczewskiemu grzywnę 7000 zł (słownie siedem tysięcy złotych). I jak twierdzi to jest dopiero początek. „Nie ma zmiłuj” – administracyjna gilotyna tnie bezlitośnie i Tadeusz Gajczewski nie może liczyć na pobłażliwość władz – władz, które będą od teraz bronić własnej…(niewymownej). Zwłaszcza, że ta władza zdaje sobie sprawę ze swojej jednoznacznie bezprawnej roli w całej aferze.
Po latach milczenia „obudził się” niedawno burmistrz Wacław Ligęza i wystosował 25 września 2009 roku skrajnie arogancki list do Teresy i Tadeusza Nowaków. Cytuję:
Zapraszam do Urzędu Miejskiego w Bobowej w dniu 1 października 2009 r. na godz. 8.30 celem omówienia oczekiwań Państwa, które doprowadziłyby do rozwiązania konfliktu i zakończenia sprawy wodociągu w Brzanie w sposób odpowiadający wymaganiom obowiązującego prawa.
Jak to możliwe, po tym wszystkim co się wydarzyło, i po uprawomocnieniu się wyroku stwierdzającego samowolę budowlaną i nakazującego rozbiórkę wodociągu, że burmistrz Ligęza, w wyjątkowo perfidny sposób, dopuszcza się przypuszczenia, że oczekiwania Teresy i Tadeusza Nowaków mogą być niezgodne z obowiązującym prawem. Nadto burmistrz Ligęza sugeruje, że te „oczekiwania” stały się zarzewiem konfliktu. Dlaczego nie dostrzega swojej destrukcyjnej roli w tej sprawie? Dlaczego burmistrz Ligęza nie zadaje sobie i publicznie pytania o rolę sołtysa i radnego Tadeusza Gajczewskiego w tym „przedsięwzięciu”. Pytania mogę mnożyć! Na przykład, kto rozliczy wieloletni budżet Spółki Wodnej w Brzanie? Chcielibyśmy się dowiedzieć, skoro Starosta Mirosław Wędrychowicz, Urząd Skarbowy i Prokuratura Rejonowa w Gorlicach nie zadają tego pytania, w jaki sposób rozliczono wpłaty pieniężne użytkowników wodociągu. Powiedzcie nam, jaka była ich wysokość i co stało się z tymi pieniędzmi?
Obowiązkiem burmistrza Wacława Ligęzy jest dbałość o zaopatrzenie mieszkańców naszej gminy w wodę. Już nie pytam, dlaczego wójt i burmistrz Ligęza dopuścił do tej gigantycznej afery? Ale pytam, dlaczego z uporem godnym lepszej sprawy zapomina dzisiaj o 42. gospodarstwach domowych korzystających jeszcze niedawno z budowli wodnej Tadeusza Gajczewskiego, a w ich zastępstwie wzywa na rozmowy do Urzędu Miasta Teresę i Tadeusza Nowaków? A podobno interes publiczny stanowi dla burmistrza Ligęzy jedyny i niepodważalny drogowskaz w działalności publicznej. Takie deklaracje, to jednak jedynie puste frazesy wypowiadane wszem i wobec przez samorządowca Wacława Ligęzę.
Dzisiaj, po wyroku NSA w Warszawie, nie pomoże, budząca najwyższą wątpliwość interwencja, niewiarygodnego senatora RP Stanisława Koguta, działającego w cieniu korupcyjnej afery swojego syna Grzegorza K. w Kolejarzu Stróże.
Szanowny Panie Senatorze! Niech Pańskie biuro nie wydzwania do Teresy i Tadeusza Nowaków, zapraszając na spotkanie. Niech pańskie biuro uda się do burmistrza Wacława Ligęzy, do Powiatowego Inspektora Nadzoru Budowlanego Aleksandra Górskiego, czy do Starosty Mirosława Wędrychowicza. Niech Pańskie biuro powoła sztab kryzysowy w miejscowości Brzana, żeby ulżyć 42. „akcjonariuszom”, pokrzywdzonym przez Spółkę Wodną Tadeusza Gajczewskiego. I niech Pańskie biuro złoży wreszcie doniesienie do Prokuratora Rejonowego w Gorlicach, wskazując winnych gigantycznych zaniedbań.
17 września 2009 roku
RACHUNEK ZA 10 TON, CZYLI PROCES STULECIA
Czytelników gazety „Bobowa Od-Nowa” od samego początku obszernie informowałem o aferze związanej z posadowieniem znaku „10 TON” w Wilczyskach. Moje felietony na ten temat mogą jednak ginąć już w zalewie innych spraw i wątków, o których próbowałem opowiadać i zaświadczać w moim czasopiśmie. Dlatego spróbuję zrekapitulować fakty i przypomnieć te brzemienne w skutki wydarzenia.
RESÚME
Pod koniec lipca 2006 roku na wniosek wójta Wacława Ligęzy, Zarząd Dróg Wojewódzkich w Krakowie stawia na wlocie drogi gminnej nr 437 w kierunku drogi gminnej nr K 270214 w Wilczyskach znak ograniczający wjazd samochodom o tonażu przekraczającym 10 ton. Okoliczność ta stanowi o faktycznym zablokowaniu działalności gospodarczej na działce nr 70/1. Nie ma bowiem innych dróg, którymi Maciej Rysiewicz i Wiesław Snopek mogliby dojechać do dzierżawionej przez siebie działki i miejsca gospodarczej i rolniczej działalności. Trzeba także podkreślić, że waga samochodów ciężarowych wywożących do tej pory urobek z działki 70/1, oczywiście znacznie przekraczała dozwolony znakiem tonaż. W pierwszych tygodniach i miesiącach po posadowieniu znaku do akcji wkracza policja i karze mandatami łamiących zakaz kierowców. Kontrahenci stopniowo odstępują od umów i działalność na działce zaczyna powoli wygasać. Autor tego felietonu podejmuje „administracyjną krucjatę”, żeby uratować projekt gospodarczy na działce 70/1. Już od sierpniu 2006 roku wysyła pisma, początkowo do władz gminnych, a później coraz wyżej i wyżej. Wszystkie te działania okazują się nieskuteczne. Wójt Wacław Ligęza kłamie i mataczy, odpychając od siebie odpowiedzialność za całe zdarzenie. I oczywiście odmawia pomocy! Przewodniczący Rady Gminy Stanisław Siedlarz proponuje dzierżawcom zbudowanie własnej drogi do działki 70/1 (miał chyba na myśli przestworza). Starosta Mirosław Wędrychowicz udaje, że nie jest zarządzającym ruchem na drogach gminnych i z pozycji niewiniątka, rozkładając ręce, oświadcza, że nic nie może pomóc (biedactwo). Urzędnicy wojewody małopolskiego bredzą coś o braku interesu publicznego w przedmiotowej sprawie, ale proponują wystąpienie z powództwem cywilnym do sądu powszechnego. Dyrektor Grzegorz Stech z ZDW w Krakowie, zadufany w sobie, bezkarny i pewny swojej władzy urzędnik pozwala sobie nawet, w rozmowie telefonicznej, na skrajnie aroganckie zachowanie wobec natręta Macieja Rysiewicza, który z niewiadomych powodów zakłóca jego urzędniczy spokój. Czas płynie. Wreszcie Ministerstwo Transportu, do którego trafia Maciej Rysiewicz, jako pierwsze udziela rzetelnej i uczciwej informacji i wyjaśnia stan prawny całego zdarzenia. Powoli puzzle zaczynają się układać i wszystko wskazuje na to, że znak został postawiony bezprawnie. Dzierżawcy, jak po nitce do kłębka, trafiają ponownie do Starostwa Powiatowego w Gorlicach, ale nie bezpośrednio do „centrali”, ale do Wydziału Komunikacji i Dróg Starostwa Powiatowego w Gorlicach na ulicy Słonecznej 7. Ten szczegół wydaje się być nie bez znaczenia. Z dala od gabinetów bezdusznych notabli z ulicy Bieckiej łatwiej było o zdrowy rozsądek i zwykłą ludzką uczciwość. Po krótkich deliberacjach urzędowo-korespondencyjnych, z upoważnienia Starosty Gorlickiego, drogowcy ze Słonecznej 7 wzywają we wrześniu 2007 roku wójta Wacława Ligęzę do zdemontowania znaku jako postawionego niezgodnie z procedurami ustawy prawo o ruchu drogowym. Wójt ignoruje wezwanie czynnie wspierany przez dyrektora Stecha z ZDW w Krakowie. „Słoneczna 7” jeszcze dwukrotnie ponawia podobne wezwania na początku 2008 roku. Jednak wójt Ligęza pozostaje nieugięty. Policja wbrew prawu nie podejmuje żadnej interwencji, a Prokurator Rejonowy z uporem godnym lepszej sprawy udowadnia, że jego największym marzeniem byłoby bezterminowe odosobnienie w zakładzie dla umysłowo chorych. Wójt Wacław Ligęza triumfuje! Bo wójt potęgą jest i basta!
POZEW
Minęły miesiące i lata. A znak jak stał, tak i stoi do dzisiaj (już 3 lata i 2 miesiące). Z każdym rokiem dzierżawcy i tzw. Skarb Państwa, a więc także i Ty Drogi Czytelniku, ponoszą kilkusettysięczne straty. Ale przecież to tylko drobnostka dla urzędników: Ligęzy z Bobowej i Stecha z Krakowa. To nic, że w międzyczasie fundamentalne zastrzeżenia dotyczące procedury zatwierdzenia znaku w Wilczyskach, przedłożone wcześniej przez Wydział Komunikacji i Dróg z Gorlic, potwierdził Sąd Rejonowy dla Krakowa – Krowodrzy. Uporu i solidarności, od burmistrza Ligęzy, dyrektora Stecha, gorlickich policjantów i prokuratorów, mógłby uczyć się sam Pan Prezydent Lech Wałęsa. Ale czyż to nie Lech Wałęsa przyłożył rękę do budowy tej Republiki Kolesiów?
Ostatecznie w połowie 2008 roku Maciej Rysiewicz i Wiesław Snopek występują do Urzędu Gminy Bobowa i ZDW w Krakowie z konkretnym roszczeniem finansowym za utracone korzyści w związku z zablokowaniem działalności gospodarczej na działce 70/1 w Wilczyskach. Odmowa wypłacenia odszkodowania była pewna i po niedługim czasie sprawa trafiła do Sądu Okręgowego w Nowym Sączu. Proces z powództwa cywilnego Macieja Rysiewicza i Wiesława Snopka przeciwko (dzisiaj) Urzędowi Miasta w Bobowej i Zarządowi Dróg Wojewódzkich w Krakowie ruszył, choć pierwsza rozprawa odbyła się dopiero 5 sierpnia 2009 roku. Następna odsłona tego „procesu stulecia” już za chwilę, bo 25 września 2009 roku. Ten proces to nie tylko zwykłe starcie obywatela z urzędnikiem. Bo wymiar całego wydarzenia znacznie wykracza poza standardowe ramy sporu o miedzę. Ten proces to sprawa publiczna. To sąd nad układami administracyjnymi, politycznymi i gospodarczymi nie tylko w Małopolsce. Ten sąd, to próba rozliczenia bezkarnej, bezdusznej i bezlitosnej sitwy. To sąd nad samowolą władzy. Dziennikarze Agnieszka Nigbor z „Gazety Gorlickiej” i Wojciech Molendowicz z „Dziennika Polskiego” będą próbowali jak najdłużej ukrywać przed opinią publiczną wszystko to, co działo się w tej sprawie lub wkrótce nastąpi na sali rozpraw sądeckiego sądu. Mam jednak nadzieję, że „Bobowej Od-Nowa” nie zabraknie odwagi i determinacji i będziecie Państwo mogli śledzić rozwój wydarzeń, a ciekawych, czy wręcz sensacyjnych faktów w tej historii nie brakuje.
UMOWA ZLECENIE
Poniżej publikuję bardzo ciekawy dokument, w którego posiadanie wszedłem drogą całkowicie oficjalną. Udostępnił mi go w łaskawości swojej burmistrz Wacław Ligęza na mój wniosek złożony zgodnie z ustawą o dostępie do informacji publicznej.
UMOWA ZLECENIE
Zawarta w Nowym Sączu dnia 10 marca 2009 r. pomiędzy: Gminą Bobowa reprezentowaną przez Burmistrza mgr inż. Wacława Ligęzę, zwaną dalej Zleceniodawcą, a Kancelarią Prawniczą Cabała Mazur Grochowska s. c., reprezentowaną przez wspólnika adwokata Pawła Mazura, zwaną dalej CMG
1. Zleceniodawca zleca CMG do prowadzenia sprawę o odszkodowanie z powództwa Panów M. Rysiewicza i W. Snopka, zawisłą przed Sądem Okręgowym w Nowym Sączu do sygn. akt IC 1145/08.
2. CMG zobowiązuje się do prowadzenia sprawy z dołożeniem należytej profesjonalnej staranności i przy zachowaniu dbałości o interes reprezentowanej Gminy.
3. Z uwagi na stopień skomplikowania sprawy i wartość przedmiotu sporu wynagrodzenie adwokackie w pierwszej instancji strony zgodnie określają na kwotę 20 000 zł + VAT, płatne na podstawie faktury w terminie 14 dni od jej wystawienia. Dopuszcza się wypłatę zaliczek za wykonaną usługę.
4. Strony zobowiązują się do zachowania w poufności treści niniejszej umowy.
5. W sprawach nieuregulowanych zastosowanie mają przepisy Kodeksu cywilnego.
Tę krótką, a właściwie lakoniczną umowę podpisali w imieniu Zleceniodawcy, tj. Gminy Bobowa burmistrz Wacław Ligęza i skarbnik gminy Danuta Żarnowska, a w imieniu Kancelarii CMG adwokat Paweł Mazur.
Prawda, że to bardzo ciekawy dokument. Ale po jego wnikliwej lekturze nasuwa się jednak kilka pytań. Mianowicie, czy radni bobowscy zostali o całej sprawie dokładnie poinformowani? Albo, dlaczego tandem Ligęza-Żarnowska wynajmuje adwokatów z zewnątrz za 20 000 zł + VAT (razem 24 440 zł), skoro na etacie w urzędzie mamy do dyspozycji radcę prawnego, który do sądu przyszedłby w ramach swoich obowiązków służbowych. Pytajmy dalej! Czy ustalona kwota została wcześniej zabezpieczona w budżecie Urzędu Miasta i czy radni podjęli uchwałę na okoliczność tak wysokiego honorarium (tylko w pierwszej instancji) dla adwokata z CMG. Wójt Ligęza od lat bagatelizuje sprawę znaku „10 TON”, czy wręcz uważa, że nie ma z tym nic wspólnego, a tak w ogóle, to wszystko odbyło się przecież zgodnie z prawem. Zatem dlaczego nagle sprawa stała się tak skomplikowana? Bardzo ciekawie brzmi nakaz zachowania poufności, dotyczący treści niniejszej umowy. Przecież pozew ma wymiar na wskroś publiczny. Maciej Rysiewicz i Wiesław Snopek skarżą urzędy publiczne i robią to w świetle reflektorów. Burmistrz Wacław Ligęza wyciąga 24 440 zł z publicznej kasy, „podpierając się” skarbnikiem gminy Danutą Żarnowską i… zobowiązuje się do poufności? Przed kim? Przed radnymi, czy przed Wami Drodzy Czytelnicy i wyborcy? A może burmistrz powinien był opublikować na stronie Urzędu Miasta pismo Macieja Rysiewicza i Wiesława Snopka, będące wezwaniem do zapłaty odszkodowania za bezprawnie postawiony znak i zablokowanie legalnej działalności gospodarczej? A może go zapytacie, dlaczego tak nie uczynił? Adwokatowi z CMG Pawłowi Mazurowi klauzula poufności też nie przeszkadzała, chociaż doskonale wiedział, że taki urząd z definicji musi działać jawnie! Adwokat Mazur drwi sobie jednak z jawności. I nic to, że siedzi przed nim funkcjonariusz publiczny, który powinien być przejrzysty jak górski strumień. Wygląda na to, że czasami wstyd zarobić 24 440 zł z publicznej kasy? Kopia „umowy- zlecenia”, którą udostępnił mi burmistrz Wacław Ligęza nie posiada podstawowych znamion rejestracji jej w zasobie dokumentów Urzędu Miasta w Bobowej. Widnieją na niej tylko pieczęcie burmistrza i skarbnika gminy oraz pieczątka pt. „Gmina Bobowa woj.małopolskie”, brak jednak sygnatury porządkowej i tzw. „wpływówki” tj. daty wciągnięcia przedmiotowego dokumentu do archiwum akt miejskich. A wiec tajne przez poufne – zgodnie z umową!
KANCELARIA PRAWNICZA CABAŁA, MAZUR, GROCHOWSKA (CMG)
Pełnomocnikiem procesowym pozwanego, tj. Urzędu Miejskiego w Bobowej w toczącym się postępowaniu przed Sądem Okręgowym w Nowym Sączu jest Kancelaria Prawnicza Cabała, Mazur, Grochowska posiadająca swoje biura w Nowym Sączu, Krakowie i Gorlicach. Na swojej stronie internetowej prawnicy z CMG (Cabała, Mazur, Grochowska) chwalą się ze współpracy z takimi potentatami gospodarczymi jak Coca-Cola, Koral, Konspol, czy Fakro. Referencje bez zarzutu. Kancelaria z najwyższej prawniczej półki. CMG, to nie jest zupełnie nowa formacja na arenie zmagań o znak „10 TON”. Bodaj w 2008 roku sekretarz powiatowy Krzysztof Augustyn, zwrócił się do CMG o wydanie opinii prawnej dotyczącej legalności posadowienia przedmiotowego znaku oraz o stwierdzenie czy działania zarządzającego ruchem na drogach gminnych, tj. Starosty Gorlickiego, wnoszącego o zdemontowanie „straszydła” były zgodne z prawem. Wtedy, w imieniu CMG wypowiedziała się mecenas Grochowska i była to opinia druzgocąca dla wójta Wacława Ligęzy i ZDW w Krakowie. Mało kto przejął się oczywiście tą opinią, a najmniej Komendant Powiatowy Policji w Gorlicach Michał Gawlik, który co i rusz udowadniał, wraz ze swoimi podwładnymi, że nic nie rozumie z ustawy prawo o ruchu drogowym.
Minął rok i Kancelaria CMG powróciła do gry, tym razem w osobie adwokata Pawła Mazura i stanęła po drugiej stronie barykady, proponując Maciejowi Rysiewiczowi i Wiesławowi Snopkowi, żeby urobek (skoro postawiono znak „10 TON”) z działki wywozili pojazdami o mniejszej niż 10 ton wadze (tzn. najlepiej taczkami – przyp. M.R.) na wynajęty plac i dopiero tam przeładowywali go na właściwe samochody ciężarowe. Brawo panie mecenasie. Widzę, że na zajęcia z logiki uczęszczał pan razem z PRG Stanisławem Siedlarzem – przypominam, że to ten „łaskawca” od budowy nowych dróg dojazdowych do działki 70/1.
A na koniec konstatacja natury ogólniejszej. Jestem pewien, że już niedługo w ramach nie tylko oszczędności, na przykład w sprawach rozwodowych, wyznaczany będzie tylko jeden pełnomocnik, wspólny dla obu ścierających się stron. Przecież prawda to zjawisko dialektyczne, jak w „Misiu” Stanisława Barei: raz bywa prawdą czasu, a raz ekranu. I Kancelaria Prawnicza Cabała, Mazur, Grochowska pławi się w takich prawdach z lubością, za 24 440 zł.
2 września 2009 roku
JESZCZE O MOŚCIE W SĘDZISZOWEJ
Wszyscy już wiemy, że most w Sędziszowej doczekał się gruntownego remontu. Chciałoby się powiedzieć: nareszcie! Po tylu latach, kiedy zagrażał bezpieczeństwu i straszył swoim wyglądem, to wiadomość o jego renowacji musi cieszyć. Kto nie pamięta już w jakim był stanie, powinien wrócić do moich ilustrowanych felietonów na ten temat, zamieszczonych 3 września i 7 października 2008 roku na stronie bobowaodnowa.eu. Czy krzyk, jaki wówczas podniosłem, przyspieszył działania bobowskich władz? Burmistrz Wacław Ligęza i radny Stanisław Tabiś mają na pewno „wyrobione” zdanie na ten temat. Niech zatem przy owym zdaniu pozostaną i nadal żyją w jego jakże błogiej niepewności.
Ale ja o trochę innej sprawie, choć z mostem w Sędziszowej w tle. Otóż, 11 sierpnia 2009 roku ukazał się na łamach „Gazety Gorlickiej” artykuł Lidii Łaś pt. „Rośnie nowy most. Budowa w Sędziszowej zakończy się we wrześniu”. Artykuł jak artykuł, trochę logicznych błędów i językowych uchybień; kto by się tym zresztą przejmował. Gorzej, że stwierdzenie wyjściowe tego tekstu w jawny sposób rozmija się z prawdą. Otóż pani Lidia Łaś już na samym początku pisze dość bezceremonialnie: „Trzeba zaznaczyć, że stary most był w całkiem dobrym stanie”. I po przeczytaniu tego zdania uświadomiłem sobie, że artykuł w „Gazecie Gorlickiej” był w gruncie rzeczy odpowiedzią na moje felietony. Trzeba było dać im odpór, odsunąć w niebyt te wszystkie lata, kiedy spróchniały most zagrażał zdrowiu i życiu jego użytkowników, wreszcie pokazać „troskliwe” oblicze władzy i szerzyć – skąd my to znamy – propagandę sukcesu. Że zdjęcia zdewastowanego mostu na bobowaodnowa.eu straszą? Przecież „Gazeta Gorlicka” nawet ich nie zauważyła! A nawet jeśli redaktorce Agnieszce Nigbor z „Gorlickiej” coś się obiło o oczy i uszy, to przecież nie jest to powód do prasowej interwencji, zwłaszcza, że na nazwisko Maciej Rysiewicz mamy w wielkonakładowej prasie powiatu gorlickiego najzwyklejszy zapis cenzorski. Czyż nie tak Pani Redaktor?
Aż wreszcie „przyszedł (propagandowy) walec i wyrównał”! Aktorka Joanna Szczepkowska troszkę się pośpieszyła, odstawiając 20 lat temu komunizm do lamusa historii. Oj bardzo się pośpieszyła!
Przyjemnie jest kadzić władzy, bo potem klepie cię ona po ramionach, albo gładzi dobrotliwie po głowie, daje premie i awanse. I zaprasza na akademie „ku czci” i uroczyste przecięcia wstęg. I takie to już podłe czasy, że jak Maciej Rysiewicz i Lidia Łaś patrzą na ten sam obiekt budowlany na rzece Białej, to Maciej Rysiewicz widzi w ruinie World Trade Center po ataku terrorystów, a Lidia Łaś Empire State Building w rozkwicie.
Ludziska przestańcie wreszcie czytać gazety, bo łgarstwo i matactwo wszędy. Ale może nie, bo trzeba w końcu w coś wierzyć (nawet w kłamstwa), ot choćby na przykład w to, że stary most w Sędziszowej był naprawdę w całkiem dobrym stanie! Sam już nie wiem, co Wam radzić!
30 maja 2009 roku
SIEKIEREZADA W WILCZYSKACH ALBO KRAJOBRAZ PO BITWIE
Dzisiaj publikuję fotoreportaż z bezprecedensowej wycinki drzew, której dokonano za wiedzą i zgodą burmistrza Wacława Ligęzy w Wilczyskach na przełomie marca i kwietnia bieżącego roku. W jednej chwili, wzdłuż drogi wojewódzkiej nr 981, na odcinku od przedszkola do Domu Ludowego, padło bodaj 12 okazałych lip, modrzewi, świerków i topól. Wiekszość tego drzewostanu była w znakomitej kondycji zdrowotnej. Przyjrzyjcie się Państwo zdjęciom. Powalone pnie i karpy tryskają zdrowiem. Także wiek wielu z wyciętych drzew nie kwalifikował ich do tak brutalnej eksterminacji. Prawo ochrony środowiska sobie, szumne ekologiczne frazesy sobie, a urzędnicy z burmistrzem Ligęzą… sobie. Ciekawe jak młodzież, faszerowana sloganami o ochronie przyrody, przyjęła siekierezedę w Wilczyskach? A mnie właściwie brak już słów do komentowania samowoli władz z Bobowej. Może komentarz do tej historii napisze już ktoś inny? A jeśli tak, bobowaodnowa.eu bezzwłocznie go opublikuje!
Maciej Rysiewicz
16 czerwca 2010 roku
OPIEKUN SPOŁECZNY WACŁAW LIGĘZA
Zła passa burmistrza Wacława Ligęzy trwa. Można by zapytać w tym miejscu, czy urzędnik ten i samorządowy watażka miał w ogóle kiedykolwiek dobra passę – no, ale zostawmy te rozważania na później. Bo blamaż – na razie – goni blamaż.
Kilka dni temu, z tzw. źródeł dobrze poinformowanych, bo zbliżonych do elity bobowskich samorządowładców, otrzymałem wiadomość, że powinienem skontaktować się z Wydziałem Polityki Społecznej Małopolskiego Urzędu Wojewódzkiego w Krakowie w sprawie tzw. kompleksowej kontroli, którą służby Wojewody Małopolskiego przeprowadziły w Ośrodku Pomocy Społecznej w Bobowej 26 i 29 czerwca i 1 lipca 2009 roku. No cóż, niechętnie, bo niechętnie, bo nie mam satysfakcji z grzebania w bobowskim samorządowym bagnie, a przeczuwając, co się święci, ruszyłem na poszukiwania. I dotarłem do trzech dokumentów, które stanowią kolejny dowód rzeczowy w procesie publicznym, który toczy się na łamach moich społecznych gazet przeciwko oskarżonemu o niekompetencję, złą wolę i notoryczne ukrywanie prawdy funkcjonariuszowi publicznemu Wacławowi Ligęzie.
Szanowni Państwo! To naprawdę nie są przelewki. Bo za naszym bohaterem ciągnie się w złowieszczym korowodzie całe pasmo uchybień, nadużyć, a nawet bezczelne łamanie prawa. Przypomnij sobie, Drogi Czytelniku, wyniki kontroli Regionalnej Izby Obrachunkowej w Urzędzie Gminy Bobowa w 2007 roku, a potem awantury o grunty z Bogu ducha winnymi obywatelami naszej gminy Panem Taraskiem z Jankowej, czy Panią Migacz ze Stróżnej, wstydliwe, wieloletnie zaniechania, które m. in. rozbuchały aferę wodociągową w Brzanie, wreszcie z pełnym rozmysłem i premedytacją wywołaną wojnę o działkę 70/1 w Wilczyskach (polder przeciwpowodziowy), której symbolem stał się nielegalnie posadowiony znak B-18 (!0 ton), a na koniec odpowiedzialność burmistrza za stan edukacji powszechnej w gminie Bobowa, którego egzemplifikację stanowią wyniki egzaminów w naszych szkołach. I jeśli macie już Państwo przed oczami fakty ujawnione przez Macieja Rysiewicza w powyższych sprawach, to posłuchajcie o kolejnej historii, która zaczęła ciągnąć karierę samorządową Wacława Ligęzy w dół i – kto wie – czy, razem z aferą edukacyjną, nie spowoduje zatopienia i ostatecznego unicestwienia tej kariery.
A więc jako się już rzekło – w połowie 2009 roku – doszło do kontroli w Ośrodku Pomocy Społecznej w Bobowej (OPS), a przeprowadził ją Zespół Kontrolny Wydziału Polityki Społecznej Małopolskiego Urzędu Wojewódzkiego w Krakowie. „Temat kontroli obejmował strukturę organizacyjną Ośrodka, kwalifikacje kadr i realizację zadań z zakresu administracji rządowej i zadań własnych gminy wynikających z ustawy o pomocy społecznej. Kontrolą objęto okres od 1 stycznia 2008 roku do 31 grudnia 2008 roku”. Po kontroli sporządzone zostały 3 dokumenty: Protokół pokontrolny z 13 sierpnia 2009 roku i dwa pisma z 21 sierpnia 2009 roku. Jedno z nich skierowano do kierowniczki OPS w Bobowej Agnieszki Wypych, a drugie do Burmistrza Wacława Ligęzy. Wszyscy Czytelnicy mogą zapoznać się z obszerną dokumentacją w tej sprawie na stronach BIP MUW w Krakowie – adres www.wrotamalopolski.pl w dziale „Ośrodki Pomocy Społecznej – kontrole kompleksowe”. A ja ograniczę się do zacytowania kilku „soczystych” fragmentów z pisma dyrektora Wydziału Polityki Społecznej MUW w Krakowie Małgorzaty Lechowicz do burmistrza Wacława Ligęzy z 21 sierpnia 2009 roku. No to zaczynamy!
CYTAT nr 1
W wyniku kontroli ustalono, że obowiązujący Statut Ośrodka zatwierdzony Uchwałą nr XXIV/157/05 Rady Gminy Bobowa z dnia 30 marca 2005 roku należy dostosować do aktualnie realizowanych przez jednostkę zadań. Również regulamin organizacyjny Ośrodka wymaga takiej zmiany.
CYTAT nr 2
Podczas czynności kontrolnych stwierdzono, że w wydanych przez Pana (tj. burmistrza Wacława Ligęzę – przyp. Maciej Rysiewicz) upoważnieniach nr 7/08 z dnia 1.08.2008 r. oraz nr 3/09 z dnia 2.01.2009 r. dla Kierownika OPS w Bobowej do prowadzenia postępowania w sprawach świadczeń z funduszu alimentacyjnego, a także do wydawania w tych sprawach decyzji w § 2 ww. upoważnień, w których na wniosek Kierownika upoważniono Panią Agnieszkę Zięba pracownika OPS do prowadzenia postępowania w sprawach świadczeń z funduszu alimentacyjnego – zadań organu dłużnika i wierzyciela alimentacyjnego, przekroczył Pan swoje uprawnienia wynikające z ustawy z dnia 7 września 2007 roku o pomocy osobom uprawnionym do alimentów (Dz. U. z 2007 roku, Nr 192, poz. 1378 z późn. zm.), a w szczególności z art. 4 ust. 3 i art. 12 ust. 2 cyt. wyżej ustawy.
CYTAT nr 3
Kontrola kwalifikacji kadr wykazała, że osoby zatrudnione na stanowisku opiekunek, wykonujące specjalistyczne usługi opiekuńcze dla osób z zaburzeniami psychicznymi, nie spełniają wymagań kwalifikacyjnych na zajmowanych stanowiskach (stwierdzenie dotyczy braku półrocznego stażu w specjalistycznych jednostkach, takich jak m. in. szpital psychiatryczny, czy zakład rehabilitacji – przyp. Maciej Rysiewicz).
CYTAT nr 4
Gmina Bobowa nie realizuje zadania wynikającego z art. 17 ust. 1 pkt 12 ustawy o pomocy społecznej dot. zapewnienia miejsc w placówkach opiekuńczo-wychowawczych wsparcia dziennego lub mieszkaniach chronionych. W związku z powyższym proszę Pana Burmistrza o podjęcie działań zmierzających do uruchomienia placówek opiekuńczo-wychowawczych wsparcia dziennego jako wyodrębnionych jednostek organizacyjnych pomocy społecznej, świadczących pomoc dzieciom i wsparcie ich rodzinom mieszkającym na terenie Gminy(…).
CYTAT nr 5
Stwierdzono także, że w Gminie Bobowa do dnia kontroli nie został stworzony system profilaktyki i opieki nad dzieckiem i rodziną. Przedłożony kontrolującym projekt Gminnego Systemu Profilaktyki i Opieki nad Dzieckiem i Rodziną jest dokumentem ogólnikowym(…)
CYTAT nr 6
Stwierdzono jednak, że pracownicy socjalni nadal nie dokładają starań przy sporządzaniu wywiadów środowiskowych. Nie dokonują oceny sytuacji rodzin i ustaleń z klientami.
CYTAT nr 7
…w aktach (…) osoby (Pan J.M.) pobierającej zasiłek stały pracownik socjalny nie uwzględnił zmiany dochodu w związku z opłaceniem składki (KRUS)(…) co miało wpływ na zaniżenie świadczenia w 3 miesiącach jego pobierania o kwotę ogółem 252, 35 pln
…w aktach (…) przyznających zasiłek okresowy, pracownik socjalny wliczył do dochodu rodziny świadczenie w naturze, co jest niezgodne z art. 8 pkt 4 ustawy o pomocy społecznej. Powyższe postępowanie miało wpływ na zaniżenie wysokości zasiłku okresowego o 250 zł miesięcznie.
W trakcie kontroli stwierdzono także nieprawidłowości związane z wysokością świadczenia w formie zasiłku stałego w aktach Pani A. W., w których nie zmieniono kwoty zasiłku stałego w związku ze zmianą (obniżeniem) kwoty pobieranej renty rolniczej. (…) Ogółem do wyrównania stronie za 2 miesiące: 137, 86 zł.
Dość! Resztę można przeczytać na stronie www.wrotamalopolski.pl w dziale „Ośrodki Pomocy Społecznej – kontrole kompleksowe”.
Nie czas i miejsce na analizę tej ze wszech miar „wrażliwej” ustawy o pomocy społecznej. Ale właśnie dlatego, że materia tego aktu prawnego dotyczy ludzi słabych, odrzuconych, chorych, osób uzależnionych, czy dzieci z rodzin patologicznych, nieprzestrzeganie tego prawa musi rodzić nasz obywatelski sprzeciw i bunt. A jak widać Ośrodek Pomocy Społecznej w Bobowej działa źle, a odpowiedzialność za ten stan rzeczy spada na burmistrza Wacława Ligęzę i jego radnych. Statut i regulamin organizacyjny niedostosowany do rzeczywistości, burmistrz przekracza swoje uprawnienia, niektóre opiekunki nie spełniają wymagań kwalifikacyjnych, opieka nad dzieckiem i rodziną w gminie Bobowa w powijakach, a na dodatek (niechcący) zaniżane są zasiłki i gdyby nie „kontrola”, to nikt by się o tym nie dowiedział (aż strach pomyśleć, co by było, gdyby kontrola nie była wyrywkowa i dotyczyła nie tylko 2008 roku).
Od jakiegoś czasu mam wrażenie, że burmistrz Wacław Ligęza nie może sprostać zadaniom, które z własnej, nieprzymuszonej woli wziął na swoje barki. Może z lenistwa, a może z przeświadczenia, że nikt nie może go i tak zastąpić (pycha władzy – nic nowego). Ciarki po skórze mi przechodzą, gdy pomyślę, co by było, gdybym miał czas (choćby przez 8 godzin na dobę) monitorować działania urzędowe burmistrza Wacława Ligęzy i jego popleczników na czele z ekspertem od dopłat unijnych do hektara Stanisławem Siedlarzem i strażakiem Tomaszem Taraskiem, który wspiera sprzedaż dożynkowego piwa w garażu OSP w Wilczyskach.
Po ujawnieniu tylu afer na stronie www.bobowaodnowa.eu, ktoś inny stanąłby twarzą w twarz z rzeczywistością i próbował się bronić, uzasadniać, polemizować. Nie dotyczy to burmistrza z Bobowej. Jemu wstyd niegroźny. Bo kiedy RIO wyliczało w 2007 roku nadużycia w działaniach bobowskiego Urzędu, to burmistrz i bobowscy samorządowładcy podnieśli swoje apanaże i do dzisiaj śmieją się nam w twarz, że nie raczyli słowem odezwać się na ten temat. Trudno się potem dziwić, że przy takim bezhołowiu i prywacie jakiś pracownik socjalny może się pomylić na 100, 200 czy 500 złotych na niekorzyść biednych, upośledzonych i wypchniętych poza nawias. Kontrolerzy z Wydziału Polityki Społecznej i tak nie prześwietlą wszystkich spraw. Zwłaszcza, że ich celem nigdy nie będzie ostateczne rozliczenie takich jak burmistrz Ligęza. Bezkarność, to słodki stan! A tę gwarantuje ustawa o samorządzie terytorialnym. Właśnie dlatego radny, sołtys, strażak i sumienie Regionalnej Telewizji Gorlice Tomasz Tarasek może udawać „Prawo i Sprawiedliwość”, choć z ideą IV RP nigdy nie było mu po drodze, bo optował za korporacyjnymi interesami własnej, gminnej władzy. Wiem, że to ściema, dlatego proponuje panu wsparcie komitetu wyborczego Myśliwego w wyborach na Gajowego – będzie odrobinę uczciwiej, a piąta kolumna w szeregach Jarosława Kaczyńskiego – to naprawdę nie może się udać!!!
I kończąc tę dygresję, „opiekunowi społecznemu” Wacławowi Ligęzie jeszcze raz oświadczę. To wstyd i hańba wykorzystywać najsłabszych! Mam nadzieję, że „sumienie RTV Gorlice” przeczyta ten felieton do ostatniej kropki i… wreszcie doradzi coś sensownego. Przecież „Bobowa Od-Nowa” nie może panu ciągle podpowiadać, co wypadałoby zrobić!
Maciej Rysiewicz
P.S. Burmistrz Wacław Ligęza nigdy nie miał zamiaru ujawniać faktów, dotyczących m. in. kontroli Regionalnej Izby Obrachunkowej i Wydziału Polityki Społecznej, czyli spraw nie tylko wstydliwych, ale i kompromitujących jego urzędowanie. „Nasza Gmina” i strona internetowa Urzędu Miasta przemilczy każde wydarzenie, które mogłoby nadszarpnąć wizerunek burmistrza i jego świty. Tylko czy dalej mamy tolerować taki samorząd? Czy dalej mamy tolerować atmosferę strachu w Urzędzie, którą zbudował wokół siebie burmistrz Ligęza by efektywniej dzielić i rządzić? Czy dalej mamy tolerować oportunizm i niekompetencję samorządowców?
Pytań miałem więcej, dlatego postanowiłem zatelefonować do dziennikarki obywatelskiej Ywetty Waleckiej, ale szybko zrezygnowałem, bo uświadomiłem sobie, że ta rozmowa będzie nagrywana, a ja też, od jakiegoś czasu, zacząłem bać się burmistrza Wacława Ligęzy, chociaż nie boję się IV RP! Dlaczego? O tym w następnych felietonach.
23 maja 2010 roku
TAKIE BĘDĄ RZECZYPOSPOLITE, JAKIE ICH MŁODZIEŻY CHOWANIE
I niechże cytat z księgi pt. „O szkole” z dzieła Andrzeja Frycza Modrzewskiego pt. „O poprawie Rzeczypospolitej” pozostanie tytułem i mottem mojego kolejnego felietonu. Sprawa, bowiem, jest najpoważniejsza z poważnych. I choć początkowo wywołała moje niedowierzanie, to bardzo szybko przeobraziło się ono w przerażenie. Zacznijmy jednak od początku. A więc do mojej redakcji nadszedł list. Nadawca nie wstydził się swojego imienia i nazwiska, ale ze zrozumiałych względów te dane osobowe nie zostaną przeze mnie ujawnione. Po za tym liczą się teraz inne fakty!!!
Szanowny Panie Redaktorze!
Od jakiegoś czasu śledzę Pana głos w sprawie absurdów życia w gminie Bobowa i z wieloma Pana wnioskami zgadzam się w 100%. Niestety myślę, że jasność umysłu, w rozpoznawaniu bobowskich patologii, cechuje głównie ludzi spoza tego specyficznego środowiska. Musi chyba wymrzeć kilka pokoleń, aby doczekano się widocznych zmian w mentalności szeroko rozumianych „elit” Bobowej. Mam na myśli, nie tylko władze, ale również osoby związane z systemem edukacji. Ciekawym wątkiem do poruszenia na forum publicznym, może być zatrważająco niski poziom szkół w całej gminie. Dziwi mnie, że rodzice nie widzą tego problemu, wszak chodzi o przyszłość ich dzieci. Na potwierdzenie moich słów, odsyłam Pana do zapoznania się z wynikami badań opracowanymi przez Instytut Analiz Regionalnych z Kielc (jako gmina, Bobowa jest na szarym końcu w Małopolsce) oraz „Edukacyjną Wartością Dodaną”, dostępną na stronie Kuratorium Oświaty w Krakowie. Mam nadzieję, że zainteresuje Pana ten temat.
Z poważaniem
(imię i nazwisko znane redakcji)
Zachęcony wagą tematu i, nie ukrywam, jasnością wywodu i jakością językową listu, „wyklikałem” w sieci stronę www.iar.pl Instytutu Analiz Regionalnych z Kielc. Moim oczom roztoczył się obraz, którego ani się nie spodziewałem, ani nie sądzę, że mógłby dopaść mnie, jako nocny koszmar, w tzw. najczarniejszym śnie.
Instytut Analiz Regionalnych z Kielc, z grubsza rzecz ujmując, zajmuje się badaniami statystycznymi dotyczącymi wyników oświatowych (kompetencyjnych) osiąganych przez polskie szkoły. Do jego archiwum spływają m.in. rezultaty wszystkich egzaminów w szkołach podstawowych, w gimnazjach a także egzaminów maturalnych. Pracownicy Instytutu na tej podstawie przedstawiają ranking szkół, gmin, powiatów, województw; gdzie jest najlepiej, a gdzie najgorzej i jakie są średnie egzaminacyjne z testów. Każdy z was, Drodzy Czytelnicy, może swobodnie pożeglować po stronie Instytutu (www.iar.pl). Porzućcie jednak nadzieję, że znajdziecie jakąkolwiek szkołę z terenu naszej gminy w czołówkach rankingów, a zbiorcze dane gminne na czele danych z całego województwa. O zgrozo, jak napisał autor zacytowanego wcześniej listu, we wszystkich klasyfikacjach plasujemy się na szarym końcu w Małopolsce. I żeby nie być gołosłownym podam kilka informacji szczegółowych. Ostatnie kompletnie opracowane dane dotyczą 2008 roku, a więc należy uznać je za najświeższe z najświeższych. I jeśli jeszcze nie siedzicie, Moi Drodzy Czytelnicy, to uczyńcie to bezzwłocznie, bo wiedza ta ma siłę nokautującego ciosu Tomasza Adamka.
- Wyniki ze sprawdzianu końcowego w szkołach podstawowych w 2008 roku. W województwie małopolskim mamy 182 gminy. Gmina Bobowa w tym rankingu, według wyników uzyskanych przez uczniów, znalazła się na ostatnim 182 miejscu! W powiecie gorlickim mamy 56 szkół podstawowych. Podaję miejsca zajmowane przez nasze szkoły podstawowe w powiatowym rankingu: SP w Wilczyskach – 45 miejsce, SP w Jankowej – 50 miejsce, SP w Sędziszowej – 53 miejsce, SP w Stróżnej – 54 miejsce, SP w Bobowej – 55 miejsce, SP w Siedliskach – 56 miejsce. (I tylko 15. miejsce SP w Brzanie należy uznać za przyzwoite).
- Wyniki ze sprawdzianu końcowego w gimnazjach w 2008 roku. W województwie małopolskim mamy 182 gminy. Gmina Bobowa w tym rankingu, według wyników uzyskanych przez uczniów z egzaminu gimnazjalnego, znalazła się na przedostatnim 181 miejscu! W powiecie gorlickim mamy 35 gimnazjów. Podaję miejsca zajęte przez nasze gimnazja w powiatowym rankingu: Gimnazjum w Bobowej – 33 miejsce, Gimnazjum w Brzanie – 35 miejsce.
Oszczędzę Państwu na tej stronie kolejnych przykładów, bo nie ma powodu przepisywać wszystkich danych ze strony www.iar.pl. Myszka Waszego komputera powinna obowiązkowo skierować Wasze myśli i wzrok na pozostałą część dossier Instytutu z Kielc.
Bo jak napisał Autor listu chodzi o przyszłość Waszych dzieci!
Bobową rządzi klika niekompetentnych i (urzędowo) głęboko zdeprawowanych, jak ich nazywam samorządowładców. Puszą się pozornymi sukcesami budowlanymi, dla których symbolem stała się koronczarka Zosia z bobowskiej fontanny. Ale w tym samym czasie doprowadzono poziom nauczania w bobowskich szkołach do, nie bójmy się tego powiedzieć, skrajnej zapaści. Spróbujcie Państwo uświadomić sobie, że Bobową władają właściwie byli i obecni nauczyciele. Jak to możliwe, że doprowadzono nasze szkoły do takiej degrengolady. Ale Szanowny Czytelniku, to również Twoja wina, bo najczęściej przyglądasz się tym i innym wydarzeniom w milczeniu.
Zbliżają się wybory samorządowe. I za ten bezprzykładny gwałt na szkolnictwie w naszej gminie, dokonany za zgodą i przyzwoleniem wszystkich radnych i burmistrza obecnej kadencji, vox populi powinien zmieść ich z powierzchni samorządowej ziemi i powiedzieć stanowczo „PRECZ!”. Przypomnę Wam, Drodzy Czytelnicy, jeszcze raz, tutaj naprawdę chodzi o przyszłość Waszych dzieci.
To już nie jest zabawa (choć brutalna, dramatyczna i niegodna żadnego Urzędu) w kotka myszkę ze znakiem 10 ton w Wilczyskach, czy wodociągiem w Brzanie, że o innych sprawach już nie wspomnę. Gdzie podziały się gminne autorytety, które nie potrafią wykrztusić jednego słowa na temat tej katastrofy edukacyjnej. Co robi dziennikarz Wojciech Molendowicz, co robi radny powiatowy Adam Urbanek, co robią partie polityczne z PSL-em na czele? Posłowie Barbara Bartuś (PiS) i Witold Kochan (PO) z wielką pompą otwierali swoje biura poselskie w Bobowej – tylko pytam się po co? No, ale oni nie są z Bobowej i tylko udają, że widzą nasze troski! A miejscowe media? Od dawna wiadomo, że nie ma co liczyć na Ywettę Walecką z Regionalnej Telewizji Gorlice, Agnieszkę Nigbor z Gazety Gorlickiej, czy Bogdana Kroka z Naszej Gminy, którzy nie raz udowodnili, że służalczość wobec grup trzymających władzę stanowi wyłączny wyznacznik ich dziennikarskiego rzemiosła.
Kilkakrotnie na tej stronie odwoływałem się do poczucia obywatelskiej odpowiedzialności bobowskich samorządowców. Radziłem, prosiłem, czasem drwiłem, żeby poruszyć serca i umysły! Ale po ich stronie były głównie inwektywy pod moim adresem, groźby, procesy sądowe albo lekceważące milczenie. Odnoszę wrażenie, że większość wybrańców ludu, choć należałoby właściwie napisać, że wszyscy, pozbawieni są zwykłego ludzkiego wstydu, a także instynktu samozachowawczego i pójdą nawet choćby na rzeź za swoim burmistrzem. Bo to już od dawna nie jest NASZ BURMISTRZ i mówię to dzisiaj otwarcie i bez przenośni.
Mam nadzieję, że już niedługo zostaniecie państwo radni i pan, panie burmistrzu, odwołani ze swoich lukratywnych stanowisk. I że dotknie was ostracyzm środowiska, bo na nic więcej nie zasługujecie. Ten głos odmowy, to powinna być sprawa honoru wszystkich Bobowian i reakcja za próbę upodlenia nas, obywateli, oświatowymi represjami ćwiczonymi na najbardziej bezbronnych, bo na dzieciach.
Zwracam się z apelem do wszystkich bobowskich Duszpasterzy, do wszystkich Sióstr Zakonnych. Proszę stańcie murem za dziećmi i młodzieżą, bo to jest racja stanu Rzeczpospolitej (nie tylko Bobowskiej), Jej przyszłość i dobrobyt. Pomóżcie Rodzicom, którzy najczęściej zagubieni i zmanipulowani nie mają siły walczyć z lenistwem, głupotą, nepotyzmem, korupcją i jawnym bezprawiem, które ofiarowano nam, maskując je koronczarką Zosią, czy „pozycją” Bary i Jaśkowca. Kościół Katolicki nie raz dawał dowody swojego męstwa i stawał murem za rzeszą wiernych. Katastrofalna zapaść bobowskiej oświaty wymaga środków nadzwyczajnych i natychmiastowych. Jeszcze raz proszę: – Nie zwlekajcie!
Niniejszym „Bobowa Od-Nowa” ujawniła kolejną bobowską aferę, tym razem o niespotykanym ciężarze gatunkowym. Czy znowu jedynym odzewem na mój felieton będzie milczenie elit lub brednie o podważaniu autorytetów funkcjonariuszy publicznych? Co Pan powie, panie radny Tarasek, o wynikach egzaminów w „swojej” szkole w Stróżnej? Czy radni Teresa Pres i Paweł Popardowski zażądają jakichkolwiek wyjaśnień na forum Rady Miasta i Gminy albo udzielą nam publicznie wyjaśnień na ten temat? Czy radny powiatowy Adam Urbanek zainicjuje program naprawczy dla ratowania szkolnictwa w naszej Gminie? To nie jest mecz siatkówki, który można przegrać i świat się nie zawali…
Ale o tych sprawach trzeba mówić głośno i dobitnie. Niestety jedno pozostaje pewne. Ekipa Wacława Ligęzy nigdy nie miała zamiaru traktować społeczeństwa jako partnera w rozmowie, bo ekipa Wacława Ligęzy nigdy nie rozumiała, że ma służyć obywatelom. Ekipa Wacława Ligezy, przy pomocy urzędowego dyktatu i różnych wyrafinowanych sztuczek socjotechnicznych, dążyła wyłącznie do umacniania swojej władzy, a wiedzą coś na ten temat nie tylko dyrektorzy Płaziński ze Stróżnej i Wiesław Tarasek z Wilczysk A gdzie królują autorytarne metody, nie liczą się kompetencje i wiedza tylko służalczy dwór i jego „majordomus” Stanisław Siedlarz (ekspert od dopłat unijnych), którego Siedliska mają najniżej notowaną w rankingu szkołę podstawową w powiecie gorlickim. A kiedy edukacja umiera, to oczywiście klika zaciera ręce. Bo niewykształconymi i zaszczutymi zawsze łatwiej rządzić.
Maciej Rysiewicz
- Ten artykuł znajdzie się za chwilę oczywiście na mojej stronie www.bobowaodnowa.eu. Ale ten artykuł zostanie również rozesłany do mediów, biur poselskich oraz wszelakich polskich instytucji publicznych, które powinny dowiedzieć się o jego treści. Na stronie Urzędu Miasta i Gminy Bobowa pojawił się tzw. baner, na którego kliknięcie powoduje, że oddajemy swój głos na Bobową w konkursie „Trzy Korony Małopolski”. Polski samorząd terytorialny i media karmią się takimi akcjami, których główne zadanie polega na odciąganiu uwagi obywateli od rzeczywistych problemów społecznych. Tej farsie przyświeca idea, że ma być pięknie i „cacy”, a nasz wójt i burmistrz, to swój chłop i nawet trawę pomaluje na zielono i każdą dotację Schetynie z gardła wyciągnie. A regulamin tego konkursu dowodzi, że pomysłodawcy tej akcji karmią się fałszerstwami na co dzień, bo to jest ich chleb powszedni. Każdy uczestnik bowiem ma prawo raz na 24 godziny oddać swój głos podczas trwania całego głosowania. A więc każdy może wielokrotnie oddawać swój głos w tej, czy na tę samą sprawę. Mam propozycję. Zmieńmy ordynację wyborczą i w lokalach wyborczych każdemu wyborcy w Bobowej raz na godzinę pozwólmy oddać głos na Wacława Ligęzę. Słowo daję właśnie do takiego modelu demokracji dążymy! I jak już go zbudujemy, to „Trzy Korony Małopolski” za ostatnie miejsce w rankingach egzaminacyjnych wreszcie trafią do Bobowej. Bo burmistrz Wacław Ligęza bez wysiłku Wam, Moi Czytelnicy, udowodni, że ostatni, już tutaj na tym łez padole, są pierwszymi – oczywiście z punktu widzenia logiki samorządowego folwarku pana burmistrza.
15 października 2011
BIAŁA, JAKO NATURA 2000, W BOBOWEJ
O tym, że burmistrz Wacław Ligęza kpi sobie w żywe oczy z ochrony środowiska naturalnego wiadomo od dawna. Wystarczy przypomnieć tylko historię działki 384/1 w Bobowej, która nie doczekała się obiecanej rekultywacji, po zdewastowaniu jej przez przedsiębiorcę górniczego z Wilczysk. Jakiś czas temu pisałem o siekierezadzie w Wilczyskach i o miododajnych lipach, które padły pod naporem bezdusznego samorządowładcy. Ostatnio bobowaodnowa.eu donosiła o zezwoleniach na wywóz żwiru z koryta rzeki Biała Tarnowska, które burmistrz Ligęza hojnie wydaje każdemu, kto mu się pod rękę podwinie. Dzisiaj przedstawiam Czytelnikom mojej gazety kilka zdjęć poglądowych, wykonanych 10 października 2011 roku w Bobowej i w Wilczyskach. Setki a może tysiące metrów sześciennych żwiru z koryta rzeki Biała Tarnowska zdeponowano obok „Ostoi” w Bobowej i na skrzyżowaniu w Wilczyskach.
Pytam, kto wydał zezwolenie na tę grabież i dlaczego burmistrz Wacław Ligęza spokojnie przejeżdża obok tych żwirowych hałd codziennie rano. Dlaczego nie protestuje? Dlaczego radni Urzędu Miasta milczą, a przecież obszarem Natura 2000 objęta została cała rzeka Biała Tarnowska… Kto jeszcze o tym nic nie wiedział, polecam krótka charakterystykę obszaru Białej Tarnowskiej w ramach sieci NATURA 2000. Czytajcie i wyciągajcie wnioski i… głosujcie na Wacława Ligęzę, bo to jest prawdziwy heros!
Biała Tarnowska
Kod obszaru:
PLH120090
Forma ochrony w ramach sieci Natura 2000:
specjalny obszar ochrony siedlisk (Dyrektywa Siedliskowa)
Obszar biogeograficzny:
kontynentalny
Powierzchnia:
957,5 ha
Opis przyrodniczy:
Obszar obejmuje wąską dolinę rzeki Białej na odcinku od Śnietnicy do okolic Tarnowa (most w Bistuszowej). Rzeka w górnym biegu (do Florynki) płynie naturalnym korytem, meandrując w obrębie, szerokiego średnio na kilkadziesiąt metrów, kamieniska. Brzegi porośnięte są zaroślami wierzbowymi, w których dominuje wierzba siwa, obok kapturnicy purpurowej i wierzby kruchej. Przylegają do nich pastwiska i łąki, a gdzie niegdzie fragmenty łęgów. Wzdłuż doliny biegnie szosa, wzdłuż której ciągnie się rozproszona zabudowa wsi. Z ustalonych kamieńców prowadzony jest pobór materiału skalnego. Na kamieńcach dobrze rozsiewa się wierzba siwa. Pospolicie występuje tu września, tworząc płaty o powierzchni ok. kilkudziesięciu metrów, rozproszone na całej długości tego odcinka rzeki. Poniżej Florynki koryto jest odcinkami uregulowane. W otoczeniu dominują pola uprawne i łąki oraz fragmenty łęgów i zarośli nadrzecznych. W Grybowie i Tuchowie rzeka przepływa przez środek miejscowości, gdzie ujęta jest w betonowy żłób lub obwałowana. Biała Tarnowska – największy dopływ Dunajca – bierze początek w Beskidzie Niskim na wysokości 900 m npm. Jej zlewnia zbudowana głównie z utworów fliszowych – piaskowców i łupków. Spadki jednostkowe Białej wahają się od około 6‰ w górnym biegu rzeki do około 1‰ w dolnym biegu. Rzeka charakteryzuje się dużą ilością miejsc prądowych (bystrz) ułożonych naprzemiennie ze stosunkowo długimi odcinkami bezprądowymi (plosa). Biała jest mocno ocieniona, brzegi częściowo naturalne porośnięte krzewami i drzewami, miejscami umocnione opaskami lub narzutem kamiennym. Dno o granulacji zmiennej malejącej z biegiem rzeki, od grubego żwiru i nielicznych głazów, poprzez drobny żwir, aż po piasek, muł i glinę (na wysokości Tarnowa). Biała charakteryzuje się znaczną zmiennością przepływów i szybkim mętnieniem wody, wywołanymi opadami o charakterze nawalnym. Koryto rzeki jest głęboko wcięte w ciasną dolinę górskiej rzeki. Poniżej Tuchowa dolina Białej rozszerza się do 2-3 km, a następnie rzeka tworzy przełom przez wzgórza zbudowane z inoceramowych łupków piaskowca. Poniżej ujścia dopływu Spod Ostrej Góry Biała wypływa z Karpat do Kotliny Sandomierskiej. Zlewnia Białej w górnym i środkowym biegu rzeki ma charakter rolniczo-rekreacyjny, natomiast w dolnym biegu – charakter przemysłowy.
Obszar obejmuje znaczącą część zasobów 3 typów siedlisk z Załącznika I Dyrektywy Rady 92/43/EWG w regionie alpejskim. Są one tutaj dobrze wykształcone i zachowane. Jest istotna dla ochrony ryb, zwłaszcza brzanki i restytuowanego łososia atlantyckiego. Ogółem w Białej Tarnowskiej stwierdzono występowanie 16 gatunków ryb należących do pięciu rodzin. Pod względem liczebności dominują: strzebla potokowa, kleń i brzanka oraz w górnych partiach rzeki pstrąg potokowy. W dolnym odcinku rzeki największy udział mają kleń, brzana i świnka. W dopływach Białej dominują śliz i strzebla potokowa, licznie występują też jelec kleń oraz pstrąg potokowy. Rzeka Biała Tarnowska, ze względu na swe walory środowiskowe, uznawana jest za jedno z najważniejszych tarlisk anadromicznych ryb wędrownych w karpackiej części dorzecza Wisły. Obszar stanowi cenny zasób zróżnicowanych siedlisk dla gatunków zwierząt rzadkich i poddanych ochronie związanych ze środowiskiem wodnym – występuje tu 5 gatunków ryb z załącznika II Dyrektywy Siedliskowej. Górny odcinek „Biała” to jeden z najważniejszych w Polsce obszarów dla wszystkich trzech typów siedlisk „kamieńcowych”.
Mam nadzieję, że burmistrz jednak czyta uważnie moje felietony. Hej, Panie burmistrzu, czyta Pan, czy nie? Niech się Pan odezwie… Mowę Panu odebrało… Natura 2000, Biała Tarnowska, ochrona środowiska, hej, mówi to Panu coś?
30 września 2011
JAK WACŁAW LIGĘZA WYBORY WYGRYWAŁ
Motto:
Donald matole, twój rząd obalą kibole!
To nie jest bajka, tylko rzeczywistość. To jest opowieść o tym, jak można zostać burmistrzem miasta za nędzne grosze, tzn. za 1474, 44 zł.. To jest opowieść jak hartuje się sitwa i dlaczego trwa przy poklasku gawiedzi. To jest historia o skorumpowanych samorządowcach, którzy piją wódkę na pohybel „bobowejodnowa” i udają, że ruszają ciężko zbrojni pod Grunwald, chociaż do Wojnarowej, po kilku głębszych, nie byliby w stanie dojść nawet na czworakach. To jest opowieść o tzw. przedsiębiorcach, którzy uważnie przyglądają się humorom władzy i wiedzą, że lewa kieszeń to jest opłata z kamizelki, a potem otwieramy z pompą kolejnego Orlika albo stoisko monopolowe w delikatesach. A jeśli wtedy nie przyjedzie tuskobus, to pojawi się Schetyna albo inna Pitera. A burmistrz Kochan z Gorlic zaduma się, filozoficznie, nad marnością egzystencji ludzkiej… Wreszcie, to jest historia o tzw. komisarzach wyborczych, którzy potrafią sfałszować każde wybory…
Zostawmy jednak wszystkie aluzje w spokoju i wróćmy do wyborczego konkretu.
Komitet Wyborczy Wyborców „Przyszłość” Wacława Ligęzy ma piękną nazwę. Nic nie oddaje tak życiowego optymizmu jak słowo „przyszłość”. Tak pozytywnego emocjonalnie ładunku, semantycznie na rzecz patrząc, nie ma chyba żaden rzeczownik. Bo „przyszłość”, to jest zawsze obietnica czegoś lepszego. W przyszłości świat na pewno zmieni się na lepszy. I w tym sensie Wacław Ligęza został bezwiednie nauczycielem Donalda Tuska. Ucz się Donek od Wacka! Bo to Wacław Ligęza pierwszy wymyślił, że w życiu politycznym liczy się wyłącznie ‘public relation”, czyli „pijar”. I obietnica: będzie lepiej, będzie przyjemniej, będzie fajniej – tyle, że w przyszłości. Ale pod jednym warunkiem: to my musimy rządzić, to nas trzeba wybrać. Nam trzeba zaufać. Przyszłość to my! A reszta to oszołomy, anarchiści i przestępcy…
Przed wyborami samorządowymi w 2010 roku (21 listopada i 5 grudnia) mieszkańcy gminy Bobowa otrzymali list (rycina nr 1). Na kopercie listu nie było adnotacji dotyczącej nadawcy. Ale adresat był jasno nazwany – „Szanowni Mieszkańcy Gminy Bobowa”. Nadawca był bardzo źle wychowany, bo wysyłając list do tak licznej grupy osób nie poinformował odbiorców (adresatów) o swoich danych personalnych i teleadresowych. Może wstydził się swojego imienia i nazwiska. Ale to możliwe! Też bym się wstydził!
W kopercie zaadresowanej do „Szanownych Mieszkańców Gminy Bobowa” znalazły się dwa druki: pierwszy (rycina nr 2), to była ulotka KWW „Przyszłość” pt. „Rodowity Bobowianin”, a drugi (rycina nr 3) „Informacja Burmistrza Bobowej o realizacji zadań inwestycyjnych w latach 2006-2010”. I jak na złość burmistrzowi Wacławowi Ligęzie, listonosz, w/w korespondencję, doręczył w Wilczyskach-Jeżowie także Waszemu Samozwańczemu Bobowskiemu Rzecznikowi Praw Obywatelskich, ale także przestępcy, który, nie wiadomo dlaczego, nie gnije w kazamatach sądeckiego więzienia i znanemu anarchiście (według starosty Wędrychowicza) w jednej osobie, czyli Maciejowi Rysiewiczowi. A SBRPO (Samozwańczy Bobowski Rzecznik Praw Obywatelskich) Maciej Rysiewicz udał się z powyższym anonimowym listem do Krajowego Biura Wyborczego w Nowym Sączu.
Od razu powiem, że nie dostąpiłem zaszczytu spotkania z sędzią Tadeuszem Piesowiczem Komisarzem Wyborczym w Nowym Sączu. Za wysokie progi. „Kudy” tam nędznemu skrybie z Jeżowa do audiencji u NIEZAWISŁEGO. Trudno, życie toczy się dalej.
Ale, jednak, u NIEZAWISŁEGO, tj. sędziego Tadeusza Piesowicza Komisarza Wyborczego w Nowym Sączu, uzyskałem następujące informacje: po pierwsze wpłaty na KWW „Przyszłość” Wacława Ligęzy wyniosły – 1300 zł Jerzy Rogala z Ciężkowic i 174,44 (co za aptekarska dokładność) Lucyna Broniek z Bobowej, po drugie wydatki KWW „Przyszłość” wyniosły – plakaty 597,80, ulotki, plakietki, reklamówki 563,64, inne 300,00, pozostałe 13,00.
Zwróćcie uwagę jak się to wszystko zgadza. Co do grosza! Niesamowite! Wpływy 1474, 44 i wydatki 1474, 44. Tak jakby Lucyna B. i Jerzy R., wpłacając do kasy KWW „Przyszłość” 1474, 44 zl wiedzieli zawczasu, ile będzie kosztował druk plakatów, ulotek, plakietek, reklamówek, innych i pozostałych. Czapki z głów! R. i B. powinni startować w przyszłych wyborach jako wszechwiedzący sponsorzy-czarodzieje. Niniejszym powołuję Komitet Wyborczy Wyborców „Czarodzieje Brogala”. Rozumiem, że radny Józef Zięba zgłosi akces do w/w KWW jako pierwszy. I wpłaci akumulator na konto KWW „Czarodzieje Brogala” – ciekawe jak BS Bobowa zaksięguje taką wpłatę, ale myślę, że Pani Dyrektor BS w Bobowej udostępni nam tę informacje publiczną – co ja gadam, przecież to jest tajemnica bankowa.
Nie gniewajcie się, ale to nie jest koniec tej historii. Bo przyglądając się wpływom i wydatkom KWW „Przyszłość” miałem prawo uznać, że wysyłka listu do „Szanownych Mieszkańców Gminy Bobowa” nie została uwzględniona w rozliczeniu finansowym tego komitetu. No i nie myliłem się. Przeczytajcie Moi Drodzy Czytelnicy pismo NIEZAWISŁEGO sędziego Tadeusza Piesowicza do Macieja Rysiewicza z dnia 9 września 2011 roku (rycina nr 4). W tym dokumencie wyraźnie napisano, że za doręczenie listu (rycina nr 1) zapłacił „z własnych środków” Wacław Ligęza jak osoba prywatna. Poczta Polska wystawiła w/w obywatelowi fakturę za tę usługę. I teraz dopiero rodzi się wiele wątpliwości.
Po pierwsze: jak to możliwe, żeby osoba prywatna (tj. Wacław Ligęza) weszła w posiadanie i kolportowała (za własne pieniądze) pisma/dokumenty urzędowe sygnowane podpisami i pieczęciami przez burmistrza Miasta i Gminy (zob. rycina nr 3) nawet, jeśli jest to ta sama osoba.
Po drugie: czy kandydat na burmistrza wydając prywatne pieniądze na kampanię wyborczą (zob. ulotkę „Rodowity obowianin” dołączoną do dokumentu „Informacja Burmistrza Bobowej o realizacji zadań inwestycyjnych w latach 2006-2010” ) nie powinien ich zaksięgować w sprawozdaniu finansowym swojego KWW „Przyszłość”.
Po trzecie: kto zapłacił za druk dokumentu „Informacja Burmistrza Bobowej o realizacji zadań inwestycyjnych w latach 2006-2010”? Może Wacław Ligęza, a może Urząd Miasta i Gminy Bobowa. W kontekście całego wydarzenia sprawa nabiera specjalnego znaczenia.
Po czwarte: kto sygnował pieczęciami dokument o treści „BURMISTRZ BOBOWEJ 38-350 Bobowa, Rynek 21” i „BURMISTRZ mgr inż. Wacław Ligęza” „Informacja Burmistrza Bobowej o realizacji zadań inwestycyjnych w latach 2006-2010”?
A po piąte, czy wyborów z 21 listopada 2010 roku w Bobowej nie należałoby, tak po prostu, unieważnić? PKW i NIEZAWISŁY Piesowicz powiedzą, że termin protestów już minął. A co może nie?
WW tej sprawie, tak czy siak, ciąg dalszy nastąpi!
A w Bobowej zaczynają rządzić kibole! Ha, ha, ha……..
Rycina nr 1
Rycina nr 2
Rycina nr 3 Rycina nr 4
1 lipca 2011
PRZYZWOLENIE NA KRADZIEŻ ŻWIRU
Chciałbym podziękować Staroście Mirosławowi Wędrychowiczowi i Burmistrzowi Wacławowi Ligęzie, że w ogóle nie zareagowali na moje felietony (na stronie www.bobowaodnowa.eu) w sprawie procederu kontrolowanej urzędowo kradzieży żwiru z koryta rzeki Biała Tarnowska (Dunajecka). Daliście Panowie tym samym kolejne przyzwolenie na bestialskie dewastowanie środowiska naturalnego. Brak waszej reakcji spowodował, że teraz kto żyw, dojeżdża drogą gminną K 270214 w Wilczyskach do działki 70/1 i do koryta Białej, i kradnie, ile chce pospółki rzecznej. Wszyscy dookoła już wiedzą, że termin dzierżawy działki 70/1 upłynął 31 grudnia 2010 roku i byli dzierżawcy Maciej Rysiewicz i Wiesław Snopek mogą tylko bezsilnie obserwować tabuny furmanek, ciągników i ciężkiego sprzętu budowlanego (wielotonowe samochody i koparki), które swobodnie wywożą tysiące metrów sześciennych rzecznego urobku. A rzeka Biała, po kolejnych deszczach, swoimi wezbranymi wodami, wyrównuje kompromitujące wyrobiska. Szkoda tylko, że zniszczono przy okazji część nasadzeń wikliny na dz. 70/1, wykonanych przez Macieja Rysiewicza i Wiesława Snopka
To wszystko wasza zasługa Panie Starosto i Panie Burmistrzu! Nagroda Mosty Starosty powinna trafić w godne ręce! Ustalcie to między sobą, kto pierwszy powinien ją otrzymać – tak będzie najprościej! Ale nie liczcie na moją obecność podczas jej wręczenia!
Trzy dni temu, tj. 28 czerwca 2011 roku, kradzież żwiru trwała w najlepsze. Koparka w rzece i na działce 70/1 nie nadążała chyba z załadunkiem. Padał deszcz. Droga gminna K270214 (dojazdowa) została dosłownie zmasakrowana. Na dodatek, z niewiadomych powodów, samochody ciężarowe „zakopały się” w przydrożnych polach uprawnych. Zdjęcia ilustrują totalną dewastację majątku prywatnego i publicznego. Dlaczego nie wezwał Pan, Panie Burmistrzu Policji do znaku „B-18 – 10 ton”? Bywało, że nie sprawiało to Panu większego problemu! A wręcz, miał Pan chyba z tego tytułu nieziemską przyjemność?
Szanowny Panie Burmistrzu! Zwracam sie do Pana z uprzejmą prośbą o wydanie mi zezwolenia (za 17 zł i z terminem ważności 1 miesiąc) na wywóz 10 m3 żwiru z koryta rzeki Biała Tarnowska. Mam taczki i łopatę. Chciałbym bezinteresownie naprawić szkody na drodze gminnej K 270214. Jeśli Pan oczywiście łaskawie zezwoli, bo przecież to nie jest moja droga. W przeciwnym razie musi Pan sam sobie wydać takie zezwolenie i drogę oraz przyległości własnoręcznie odbudować. Tylko proszę wystąpić do Starosty Gorlickiego o zezwolenie na przejazd „na znaku 10Ton”!
A nie mówiłem (19 sierpnia 2010 roku), że warto na K270214 położyć asfalt? Złodzieje przejechaliby niezauważeni, a Pański autorytet, powiedzmy szczerze, tak sfatygowany w ostatnich latach, miałby szansę na niewielką odbudowę. Nikt nie wytykałby Panu zezwoleń za 17 złotych, a i romantyczni kochankowie, szukający intymnego zbliżenia w krzakach, pozostawiliby Pana w swojej wdzięcznej pamięci. Ideę prokreacji trzeba popierać, nawet „asfaltowo”.
Mam jeszcze kilka innych spostrzeżeń. Może znajdzie Pan dla mnie etat doradcy Burmistrza w Urzędzie Miasta? Wiem, że radny Tomasz Tarasek posiada niekwestionowane walory w sprawach „public relations”, ale pluralizm poglądów jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodził, nawet Donaldowi Tuskowi, którego tak bardzo, jako „premier Bobowej” Pan przypomina! Porównanie do Donalda Tuska proszę traktować bez urazy. Senator Kogut nie pociągnie Pana za to do odpowiedzialności!
16 czerwca 2012
ZAGROŻENIE ZDROWIA I ŻYCIA…
Niestety, na komunalnej posesji (Jankowa 227) spełnia się najczarniejszy z możliwych scenariuszy. Od 14 czerwca 2012 roku wiadomo już bowiem, że woda w studni nie odpowiada normom sanitarnym. Poniżej przedstawiam dokument wystosowany w tej sprawie przez Powiatową Stację Sanitarno-Epidemiologiczną w Gorlicach do Heleny Gawlik.
Czy dostrzegasz Czytelniku grozę tej sytuacji? Oto, urzędujący burmistrz, w bezprecedensowy i, nie boję się napisać, brutalny sposób, łamiąc normy współżycia społecznego, wykorzystując psychologiczną i urzędową agresję, korzystając z nieludzkiej właściwie bezkarności, jaką czerpie z władzy, którą daje mu sprawowany urząd, nakazuje trzem osobom zamieszkać w miejscu, w którym nie ma wody nie tylko zdatnej do picia, ale jak stwierdzają czynniki sanitarno-epidemiologiczne, woda ta „nie odpowiada normom sanitarnym”. To znaczy, że do tej wody nie wolno w ogóle się zbliżać, bo inaczej nie można przecież tego rozumieć. Powiedzmy więcej; burmistrz Wacław Ligęza przesiedlając w trybie przymusowym do blaszanego kontenera rodzinę Gawlików nie sprawdza, czy woda w studni na działce komunalnej może być bezpiecznie wykorzystywana przez przyszłych mieszkańców. Oświadczenie w tej sprawie uzyskałem 5 czerwca 2012 roku pocztą elektroniczną i zostało złożone przez pracownika (Irena Szpakowska) PPIS w Gorlicach i brzmi:
PPIS w Gorlicach informuje, że od miesiąca listopad 2011 do maj 2012, do tutejszego Inspektora nie wpłynęło zlecenie z Urzędu Miasta Bobowa na przeprowadzenie badania laboratoryjnego wody do spożycia ze studni przydomowej w miejscowości Jankowa 227.
Można zatem stwierdzić, że burmistrz Wacław Ligęza ponosi odpowiedzialność za zagrożenie zdrowia, a nawet życia osób, którym winien zapewnić bezpieczeństwo w lokalu socjalnym. Kontener blaszany, to wszak własność komunalna, działka, na której został posadowiony także. Zanim ktokolwiek zajął pomieszczenie socjalne powinno być bezpośrednio wcześniej stwierdzone, czy woda, do pomieszczenia doprowadzona, nie stanowi zagrożenia dla zdrowia i życia ludzi. Gawlikowie wprowadzają się do blaszanego kontenera bodaj w lutym 2012 roku, a, wiedząc przecież o tym, Urząd Miasta nie zleca badania wody? To jakaś ponura i dramatyczna historia! Przypomnijmy, że z tej studni korzysta jeszcze posesją Jankowa 171 – czyli razem od lutego 2012 roku, jak już wcześniej o tym pisałem – 9 osób, w tym troje dzieci. Uff, wziął sobie na swoje barki burmistrz Wacław Ligęza wielką odpowiedzialność.
31 maja 2012 roku wystosowałem do burmistrza Bobowej Wacława Ligęzy wniosek o udostępnienie mi informacji publicznej, w którym wyszczególniłem wszystkie stosowne zezwolenia, które powinien posiadać, jak uważam, każdy budynek przeznaczony na stały pobyt ludzi. Nie jestem wielkim znawca w tych sprawach, ale przeczucie zawodowe podpowiadało mi, że Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego, służby energetyczne, kominiarskie, może Straż Pożarna, a także Sanepid, etc. muszą wypowiadać się na taką okoliczność. Do dnia dzisiejszego, tj. do 16 czerwca 2012 roku, nie otrzymałem od burmistrza Wacława Ligęzy żadnej odpowiedzi. Poczekam jeszcze kilka dni. Zwłaszcza, że Powiatowa Stacja Sanitarno-Epidemiologiczna w Gorlicach uprzedziła niejako działania burmistrza i już wiadomo, że zlecenia na przeprowadzenie badania laboratoryjnego wody do spożycia ze studni przydomowej w miejscowości Jankowa 227 nie było (przed wprowadzeniem się do blaszaka rodziny Gawlików).
Niestety, ale to jeszcze nie koniec tego artykułu. Bo przecież o tym, że woda dla posesji Jankowa 171 i 227 śmierdzi i organoleptycznie nie nadaje się do użycia burmistrz Bobowej Wacław Ligęza i urzędnicy miejscy wiedzieli już, co najmniej, od czterech tygodni. Przecież w pewnym momencie przedsięwzięto nawet pompowanie wody i próbowano uzdatnić ją chlorem (stało się to zaraz po opublikowaniu mojego pierwszego tekstu na ten temat, bo jak rozumiem burmistrz Ligęza wpadł wówczas w panikę). No, to mam jeszcze jedno pytanie do burmistrza. Dlaczego do dzisiaj, tj. do 16 czerwca, a mamy już przecież od 14 czerwca koncesjonowane badanie wody, nie dostarczył pan na posesję Jankowa 171 i 227 w beczkowozie wody zdatnej do użycia i do picia. Na co pan czeka? Przecież to pana, tzw. „psi obowiązek” i tyle. Czy zdaje pan sobie sprawę, że woda z tej studni długo, a może już nigdy, nie będzie nadawała się do użycia? Może trzeba będzie wiercić kolejną studnię. W miejscu, gdzie stoi dzisiaj blaszany kontener, opowiadają ludzie, była sobie kloaka, jak mówili starzy Polacy tzw. sławojka. Samo pompowanie wody i jej chlorowanie nie usunie przyczyn zatrucia wody. Trzeba znaleźć przyczynę!
Na pewno także nie można stać z założonymi rękami, a w wolnych chwilach bezczelnie wypisywać urzędowe androny do Heleny Gawlik, żeby zwróciła się do Macieja Rysiewicza o pomoc w tej sprawie.
Wygląda na to, że to pan potrzebuje pomocy, wszechstronnej pomocy! Czarne chmury nad panem, panie burmistrzu Ligęza!
10 września 2012
JAR IM. WACŁAWA LIGĘZY I TOMASZA TARASKA
To jest nie tylko felieton o zmartwieniach i troskach Obywatelki Leokadii Musiał i jej dzieci. To jest niestety także opowieść o totalitarnej bobowskiej władzy. Powiedziałem za mocno? Przeczytajcie i oceńcie sami! Możecie także udać się w teren i przekonać się czy zamieszczone zdjęcia mówią prawdę!
Bobowska władza działa z pozycji siły od wielu lat. I jak panowie Ligęza i Tarasek upatrzą sobie jakąś ofiarę, to z uporem godnym lepszej sprawy starają się tej ofierze, mówiąc bardzo oględnie, uprzykrzyć życie.
(Historie tych nieszczęśników staram się dokumentować (m. in.) na stronie bobowaodnowa.eu od 2007 już roku. Archiwum nieustannie do wglądu!)
Tym razem padło na panią Leokadię Musiał, mieszkającą wraz z dziećmi na jeżowskiej równi nad granicą Wilczysk i Jankowej. Teren tutaj zalewowy, bo Biała Tarnowska blisko, a miejscami trwale podmokły, szczególnie po obu stronach nieodległego toru kolejowego. To jasne, że nikt nie lubi być zalewany, wiem coś o tym, bo sam przeżywam od czasu do czasu powodziowe katusze. Nikt nie lubi także sąsiedztwa terenów, na których nawet w upalne lato nie wysychają wodne zastoiska.
Granicę Wilczysk i Jankowej wyznaczał od wielu, wielu lat niezbyt głęboki rów. Jak powstał? Dzisiaj opowieści bywają sprzeczne. Mówiono, że w stanie wojennym przeorano w tym miejscu bruzdę, ale brak więcej konkretów na ten temat. Fakt pozostaje faktem, że nie ma tego rowu na mapach i nikt nie wie, czy biegnie dokładnie w tej granicy, którą pokazują mapy, czy może jednak obok. Formalnie (to znaczy – geodezyjnie) rów nie istnieje, a już na pewno nie był nigdy uznany, jako tzw. rów melioracyjny, tj. urządzenie wodne! Rowy melioracyjne zostały zaprojektowane nieco wyżej (to są działki nr 666 i nr 667 znajdujące się już po stronie Jankowej) i są uwzględnione w mapach katastralnych.
Rów nas interesujący, jest jednak w terenie widoczny – to nie ulega kwestii. Jego bieg kończy się wraz z niewielkim spadkiem terenu, który znajduje się w tzw. szerokim korycie rzeki Białej. W tym miejscu, gdzie rów powoli zanika, pole należy w całości do Leokadii Musiał.
Rozmowy władzy bobowskiej, szumnie nazywanej samorządem, i zainteresowanych mieszkańców, w sprawie przedłużenia rowu w kierunku rzeki Białej (jeszcze całkiem długi odcinek) nie przyniosły porozumienia. Leokadia Musiał, jak opowiada, proponowała, żeby nowy rów poprowadzić dokładnie w granicy jej posiadłości i działek sąsiadów. Niestety nie było na to zgody.
Z upoważnienia burmistrza Wacława Ligęzy, inspektor mgr inż. Barbara Falisz, nie bacząc chyba na nic, a już na pewno nie bacząc na tak zwaną sprawiedliwość społeczną, wydała decyzję administracyjną (dnia 2 sierpnia 2012 r,), powołując się na ustawę Prawo wodne (i Kodeks postępowania administracyjnego), i nakazała:
„Pani Leokadii Musiał, Pani Marcie Musiał, Pani Wioletcie Łukasik – współwłaścicielom działek nr 73/2, nr 73/1 położonych w Wilczyskach i działki nr 612 położonej w Jankowej przywrócenie stanu poprzedniego rowu odpływowego poprzez udrożnienie i wyczyszczenie w taki sposób, aby umożliwić swobodny przepływ wody”.
Działka 73/2 należąca do Leokadii Musiał, Marty Musiał i Wioletty Łukasik graniczy bezpośrednio z działką nr 636/2, należącą do Pani Marty Połeć i z działką nr 613/3, należącą do rodziny Ptaszków. Dlaczego inspektor Barbara Falisz nie nakazała, wszystkim wysokim graniczącym ze sobą stronom, „przywrócenie stanu poprzedniego rowu odpływowego poprzez udrożnienie i wyczyszczenie w taki sposób, aby umożliwić swobodny przepływ wody”, tylko scedowała ten nakaz wyłącznie na rodzinę Musiałów, pozostanie tajemnicą urzędniczki Barbary Falisz (a może nawet samego burmistrza Ligęzy). Urzędniczka Barbara Falisz, znana jest z tego, że burmistrz Ligęzę wysyła ją często tam, gdzie absurd działań bobowskiej administracji samorządowej sięga zenitu. W takich chwilach burmistrza nie ma, pełni inne zaszczytne funkcje, np. reprezentacyjne, a „do boju” rusza Inspektor Referatu Inwestycji i Gospodarki Komunalnej mgr inż. Barbara Falisz. Nie jestem gołosłowny, bo pamiętam, że tak bywało przy okazji (mnie dotyczącego) znaku B-18 w Wilczyskach, a nawet podczas kompromitujących (wówczas chyba jeszcze wójta) Wacława Ligęzę posiedzeń Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Krakowie, gdy nagle ni stąd, ni zowąd, jak rozumiem, na podstawie tzw. delegacji z Bobowej do Krakowa, na którą także i Ty łożyłeś, Szanowny Czytelniku, Mieszkańcu Gminy Bobowa, pojawiła się Inspektor mgr inż. Barbara Falisz, wyglądająca na zadowoloną (bo uśmiechnięta), że wypełnia polecenie „najwyższej wagi ligęzowej” i samorządowej.
Inspektor Barbara Falisz, to jest urzędnik naprawdę do specjalnych poruczeń. I oczyma wyobraźni widzę, gdy Pani Inspektor, zjawiając się gdzieś w terenie „administracyjno-samorządowym” znienacka powie: – My name is Falisz, … Barbara Falisz… i wszystko będzie jasne, jak w historii z Jamesa Bonda.
Był taki dowcip o Chucku Norrisie, że Chuck mówi dzień dobry tam, gdzie diabeł mówi dobranoc – nie wiem dlaczego, ale tak jakoś mi się dzisiaj skojarzyło… a propos B.F. i W.L. Ten tandem „ma to samo…”, mówią dzień dobry tam, gdzie diabeł mówi dobranoc! To oczywiście tylko literacka przenośnia…
Inspektor Barbara Falisz w swojej decyzji administracyjnej – znak RIiGK.6332.4.1.2012, poszła bardzo daleko. Nakazała rodzinie Musiałów przywrócić do stanu poprzedniego rów odpływowy na działce (nr 612) poprzez jego udrożnienie i wyczyszczenie w taki sposób, aby umożliwić swobodny przepływ wody. Pojawiają się w tej administracyjnej deklaracji dwie kwestie. Formalno-prawna – bo na działce nr 612 nigdy nie było żadnego rowu odpływowego, a zatem trudno tam przywracać jakiś, z rowem związany stan poprzedni, i filozoficzo-logiczna, tzn. w jaki sposób można udrożnić i wyczyścić nieistniejący rów. Ponadto, mam nadzieję, że kiedyś, kiedyś, w świetlanej przyszłości, gdy w Polsce zapanuje ład i porządek (właśnie umieram ze śmiechu) Inspektor Barbara Falisz wystąpi na konferencji prasowej, zorganizowanej przez Wacława Ligęzę, a ja ją wtedy zapytam, co to znaczy „swobodny przepływ wody”? Woda, w przeciwieństwie do urzędników nie jest zniewolona i płynie sobie, gdzie chce! I nie pyta o swobodny przepływ. Chyba, że… ale o tym w dalszej części felietonu…
Ale tak zupełnie na poważnie, bo czasem sobie żartujemy – chociaż na zebraniu w Wilczyskach w lutym 2012 roku Wacław Ligęza był śmiertelnie poważny – szkoda, bo nie zna się chłopak na żartach! Ale kiedyś w pewnym garażu w Wilczyskach, nad swoim (własnym) fiatem Ritmo potrafił pić do upadłego…, ale to też był przecież tylko żart. Dzisiaj jak mu „rancho” jakiś młodociany Czerepach na drodze napisał, to szybko napis zamalował… chyba naprawdę już nie zna się na żartach ten nasz burmistrz! Starzejesz się burmistrzu… Pora na emeryturę?
Dlatego wróćmy do meritum sprawy! A więc odtworzenie urządzenia wodnego (czytaj rowu melioracyjnego) na działce nr 612 nie jest możliwe, dodajmy jeszcze raz, na tej działce takiego urządzenia nigdy nie było, a zatem nie ma co odtwarzać. Prawo wodne nie zezwala na samowolne wykonywanie urządzeń melioracji podstawowych. A więc w majestacie prawa, urzędująca Inspektor Referatu Inwestycji i Gospodarki Komunalnej mgr inż. Barbara Falisz, ale z upoważnienia burmistrza Wacława Ligęzy, nakazała obywatelom (Pani Leokadii Musiał i jej dzieciom) to prawo złamać. Trochę to nie dziwi, bo upoważniający Inspektora mgr. inż. Barbarę Falisz, burmistrz Wacław Ligęza, o łamaniu prawa ma całkiem, całkiem pokaźną wiedzę!
Leokadia Musiał, wraz z dziećmi 9 sierpnia 2012 roku (w terminie) odwołała się od tej skrajnie krzywdzącej (i niezgodnej z prawem) decyzji, tandemu Ligęza-Falisz, do Samorządowego Kolegium Odwoławczego w Nowym Sączu, a więc, zgodnie z Kodeksem postępowania administracyjnego, wykonanie decyzji zostało wstrzymane, a postępowanie administracyjne będzie nadal prowadzone, tym razem przez SKO w Nowym Sączu.
I kiedy wydawało się, że wreszcie „państwo zda kolejny egzamin” z praworządności, zadziałało jednak inne prawo, prawo samorządowej przemocy. Urząd Miejski w Bobowej, nie bacząc na przyszłe rozstrzygnięcia SKO w Nowym Sączu w tej sprawie, wysłał koparkę i pracownika oraz „nadzorcę” w osobie radnego i sołtysa z Wilczysk Tomasza Taraska do bezzwłocznego, a właściwie natychmiastowego wykonania prac ziemnych związanych z pogłębieniem rowu na granicy Wilczysk i Jankowej. W dniach 27-29 sierpnia 2012 r. rów na odcinku od torów kolejowych do granicy z działką Leokadii Musiał został znacznie, ale to znacznie pogłębiony, co widać na zdjęciach. Z wydobytej ziemi usypano skarpy.
W tym stanie rzeczy można mówić tylko o strategii tworzenia tzw. faktów dokonanych; bezprawnych i bezwzględnych. Głęboki na półtora metra, szeroki na ponad dwa metry oraz długi na ponad 100 metrów jar, bo to już nie jest rów, może zostać zwyczajnie, po prostu, zalegalizowany – bo taki jest ewidentnie pomysł bobowskich „ samorządowych oligarchów”. Na takich akcjach też znam się, co nieco; wystarczy, że przypomnę sprawę nielegalnie posadowionego znaku B-18 na drodze dojazdowej do mojego domu.
A więc sprawa administracyjna w toku, wykonanie decyzji administracyjnej wstrzymane, ale Wacław Ligęza z „nadzorcą” Tomaszem Taraskiem, jak taran, prą do przodu. Za chwilę zorganizują kolejną petycję i wystraszeni ludzie potwierdzą, że ów jar zbudowano już za Franciszka Józefa. Takie i inne petycje też już widziałem. A także filmy kręcone przez zaprzyjaźnionych z władzą przedsiębiorców, którzy na każde zawołanie złożą w sądzie wcześniej ustalone, kłamliwe zeznania. A zlecenia budowlane potem zapewnione… Kompromis i serwilizm zawsze był w cenie. Prawda panie „stuku-puku” krzywoprzysiężco?
Czy są jacyś mieszkańców równi jeżowskiej, których można uznać za beneficjentów tej budowli wodnej? Nie mam pojęcia. Na razie wszystko zmierza do odprowadzenia ogromnej, czasami, masy wody przede wszystkim na działkę Leokadii Musiał i jej dzieci. Mam jednak wrażenie, że mogą ucierpieć także rodziny Liszków, Połciów i Ptaszków. Wszyscy tutejsi mieszkańcy ucierpią także z powodu zupełnie bezsensownego, nienaturalnego odgrodzenia w tym miejscu Wilczysk od Jankowej. Już dzisiaj tutejsi mieszkańcy starają się budować kładki nad jarem, czyli mosty. Teraz trzeba wynająć architektów od mostów, bo jar, jak rozumiem, będzie coraz głębszy…
Jakże przyjemnie buduje się dobrobyt jednych na krzywdzie innych – czyż nie jest tak, panie burmistrzu? Mam wymienić z imienia i nazwiska pańskie ofiary; od pięciu lat strona bobowaodnowa staje w ich obronie. I tak będzie dalej! Nic nie pomogą pańskie krzyki na zebraniach wiejskich i oszczerstwa kierowane pod adresem Macieja Rysiewicza.
Myślę, że nagranie z zebrania wiejskiego (luty 2012) już dawno skasowaliście. Tak, tak, trzeba zacierać ślady. Dobra robota! Ale spać nie będziecie spokojnie, bo słowa zawsze staną przeciwko przemocy!
A gdy tak przyglądałem się kilka dni temu dziełu koparki i jej nadzorcy, sołtysa i radnego w jednej osobie Tomasza Taraska, działającego z ramienia i „przedramienia” Urzędu Miejskiego w Bobowej, w sprawie wykonania jaru na granicy Wilczysk i Jankowej, to sobie pomyślałem, że sołtys z Wilczysk, oczywiście razem ze swoim kompanem burmistrzem, stanęli wreszcie przed niepowtarzalną szansą zawrócenia kijem Białej. Oni, tj. Ligęza i Tarasek mają teraz wszystkie instrumenty w ręku; po pierwsze działkę 70/1 – pamiętacie Państwo kajaki, rowery wodne – te rzeczy. Po drugie – teraz przekopią się przez działkę nr 612 należącą do Pani Leokadii Musiałowej, wcześniej spiętrzą wodę na wysokości Zamczyska, użyją pomp i baterii słonecznych dużej mocy oraz pomp ciepła i pchną Białą na Koczankę, a potem z góry już kaskadami, woda (wreszcie naturalnie) spłynie na Rynek w Bobowej. Koronczarka będzie wniebowzięta, bo takiej fontanny świat nigdy nie widział, zwłaszcza, że to jest „trzecia w Polsce, a pierwsza w Europie” albo odwrotnie, fontanna na miejskim rynku – jako rzekł burmistrz przy jakiejś oficjalnej okazji.
Na koniec mam prośbę do was: chłopaki-samorządowcy. Zwróćcie się do Grzegorza Stecha z Zarządu Jarów Wojewódzkich, bo słyszałem, że dla Grzegorza Stecha tzw. marszałek, a może słynny kłamca smoleński, zwany tymczasem wojewodą małopolskim (a już niedługo Jerzym M.), utworzyli taką „jednostkę pomocniczą”, żeby wam klepnął tablicę z napisem „Jar im. Wacława Ligęzy i Tomasza Taraska” i koniecznie postawcie na działce 70/1 drogowskazy jak tam trafić. Dla Grzegorza Stecha z Zarządu Jarów Wojewódzkich (ZJW), to pestka, a wam przydałoby się jeszcze trochę szacunku i aplauzu gawiedzi.
Urzędowa dyscyplina i bezgraniczna bezinteresowność urzędniczek Barbary Falisz, Marii Barylak, Agaty Wrony może nie wystarczyć, oj, może nie wystarczyć. Szukajcie poparcia wyżej! Stowarzyszenie GRYF to też za mało…
Maciej Rysiewicz
P.s. I Skoro padło nazwisko Pani Marii Barylak, to żeby już załatwić wszystkie bieżące sprawy, jeszcze raz zwracam się do Pani z uprzejmą prośbą o przesłanie na adres mojej redakcji dokumentacji fotograficznej, dotyczącej budowy ogrodzenia przed szkołą w Wilczyskach. To przecież Pani ujawniła istnienie takich materiałów. Proszę nie zwlekać, to też jest informacja publiczna. Czekam cierpliwie!
P.s. II Chłopcy-samorządowcy, dlaczego ciągle nie widzę oświadczeń majątkowych Ligęzy i Siedlarza za 2011 rok na stronach BIP – Bobowa. Już nawet Jerzy M., tymczasem wojewoda małopolski, a przyszły – mam nadzieję więzień IV RP, wystosował w tej sprawie pismo do mojej redakcji. Nie napiszę do prokuratora gorlickiego, bo nie chce mi się już rozmawiać z „capo di tutti capi”!
P.s. III Burmistrzu Ligęza: kajaki i rowery wodne! Proszę nie zapominać! Mam nadzieję, że już zostały kupione. Czy mogę zamówić abonament na przyszły sezon?
28 grudnia 2012
JESZCZE RAZ O ZALEWIE, KAJAKACH I ROWERACH WODNYCH
Radnym gminy Bobowa do sztambucha!
Zanim, Drogi Czytelniku, zagłębisz się w lekturze tego felietonu, przypomnij sobie mój artykuł z 27 listopada 2011 roku pt. „Grilujemy nad mini-zalewem” na stronie www.bobowaodnowa.eu! To właśnie w tym tekście znalazły się wiekopomne słowa burmistrza Wacława Ligęzy wypowiedziane w piśmie urzędowym do marszałka małopolskiego Marka Sowy:
W nawiązaniu do pisma z dnia 25 października 2010 r. (…) w sprawie nieodpłatnego przekazania działki nr 70/1 (…) położonej w Wilczyskach na rzecz Gminy Bobowa – Burmistrz Bobowej uprzejmie informuje, że w przypadku nabycia działki (…) Gmina Bobowa w ramach zadania własnego z udziałem środków pomocowych utworzy bazę rekreacyjno-turystyczną z „mini zalewem”, ścieżkami dla pieszych i rowerzystów. Jednocześnie informuję, że Gmina planuje zagospodarować teren w taki sposób, z którego mogłoby korzystać społeczeństwo wielopokoleniowe: dla dzieci place zabaw, dla młodzieży miejsca z możliwością rozpalenia grila, a dla ludzi starszych ścieżki z ławeczkami do odpoczynku. Ponadto istnieje możliwość wykonania małego zalewu z rowerkami wodnymi, czy kajakami.
Zwróćcie Państwo uwagę na dokonany, nie tylko z językowego punktu widzenia, charakter pisma Wacława Ligęzy; Gmina Bobowa (…) utworzy bazę rekreacyjno-turystyczną z „mini zalewem” – stwierdza bez najmniejszych wątpliwości bobowski burmistrz. Skąd ta pewność, nie wiadomo, ale wciskanie tzw. kitu, jak mawia młodzież, burmistrz Ligęza opracował do perfekcji. Dzisiaj „rura” burmistrzowi nieco zmiękła. Podczas sesji Rady Miejskiej 30 stycznia 2012 roku (protokół nr XVII/12, s. 16-17) budowa mini-zalewu nie była już taka oczywista. Wszak Wojewodzie może bardziej zależeć na polderach przeciwpowodziowych. A jeśli tak, to dlaczego burmistrz Wacław Ligęza wziął udział w akcji zablokowania budowy takiego polderu przeciwpowodziowego w 2006 roku i dołożył wszelkich starań, żeby na jedynej drodze dojazdowej do działki 70/1 posadowiono znak B-18 (ograniczenie ruchu pojazdów o masie do 10 ton), który de facto zablokował prace inwestycyjne nad Białą? Rysiewicz i Snopek budowali polder przeciwpowodziowy na blisko 20 ha w Wilczyskach, ale odsądzono ich wówczas od czci i wiary, strasząc mieszkańców prawie biblijnym potopem. Jak burmistrz Wacław Ligęza zbuduje mini-zalew, a w najgorszym razie polder przeciwpowodziowy, to mieszkańcy Wilczysk, Jankowej i Bobowej będą mogli spać spokojnie. Okay, niech śpią spokojnie, Wacław Ligęza nigdy nie kłamie, w przeciwieństwie do Macieja Rysiewicza, którego felietony na stronie bobowaodnowa.eu, to stek kłamstw i oszczerstw!
Ostatecznie radni bobowscy 30 stycznia 2012 roku podjęli uchwałę (nr XVII/111/12), wyrażając jednogłośnie zgodę na wydanie ze środków publicznych 205 370 zł, bo na tyle Marszałek Województwa Małopolskiego wycenił działkę 70/1.
O polderze przeciwpowodziowym już co nieco napisałem, dlatego teraz poświęcę trochę miejsca mini-zalewowi, bo burmistrzowi Ligęzie trzeba wierzyć. Wszak napisał, że utworzy bazę rekreacyjno-turystyczną z „mini zalewem”. Burmistrz nie napisał, że się postara, że być może, że taki plan weźmie pod uwagę, że rozważy budowę bazy rekreacyjno-turystycznej z „mini zalewem”. Burmistrz stanowczo stwierdził, że ją utworzy i koniec. Dlatego właśnie trzymam pana za słowo! A skoro tak, to „jednogłośnym” bobowskim radnym chciałbym przedstawić taką oto perspektywę przyszłej inwestycji. Na razie „lekką ręką” zgodziliście się wydać 205 tysięcy 370 zł z publicznej kasy na zakup działki 70/1. Ale teraz będziecie musieli przyłożyć rękę do budowy mini-zalewu; a to będzie dużo poważniejsza inwestycja.
Być może wiecie, być może nie, ale zupełnie niedaleko, we wsi Siołkowa, na potoku Grudna (wpada do Białej Tarnowskiej w Stróżach) władze gminy Grybów budują, tak, tak… mini-zalew. Jak podała „Gazeta Krakowska” (www.gazetakrakowska.pl), z łamów której czerpię te informacje, okolice Grybowa cierpią z powodu największego deficytu wody na Sądecczyźnie. Dlatego zalew Grudna w oka mgnieniu rozwiązałby problemy z wodą Siołkowej, Grybowa, Białej Niżnej i Stróż. Oby!
Zalew Grudna ma powstać na powierzchni ok. 10 ha. Działki zostały wykupione, przygotowano już także projekt i pełną dokumentację przyszłej budowy. Tama, która spiętrzy wodę ma mieć wysokość ok. 12 metrów i długość ok. 200 m. Dla porównania tama, która spiętrzyła Dunajec w Rożnowie ma prawie 32 m. Budowa zalewu, a także mini-zalewu, to wbrew pozorom bardzo skomplikowana inwestycja; prócz tamy trzeba zbudować m. in. tzw. przepławki i system sterujący wysokością lustra wody na czas suszy i powodzi. Warto pomyśleć także o sieci wodociągowej, filtrach i systemach melioracyjnych. Nie ma żartów. A dla inwestycji w Siołkowej przygotowano już nawet kosztorys. Przewidywane koszty budowy mini-zalewu na potoku Grudna, to 39 mln 694 tys. zł (słownie trzydzieści dziewięć milionów sześćset dziewięćdziesiąt cztery tysiące złotych) – zob. www.gazetakrakowska.pl.
Wróćmy teraz do działki 70/1 w Wilczyskach. Jej powierzchnia wynosi dokładnie 20, 64 ha, a więc prawie dwa razy więcej niż przyszły zalew w Siołkowej. Spokojnie zatem można przyjąć, że inwestycja będzie ok. 2 razy droższa, tzn. kosztorys może opiewać na ok. 80 mln złotych. Nie byłbym jednak taki pewny tych kosztów i tylko z jednego powodu. Otóż dopływem Białej Tarnowskiej, na wysokości działki 70/1, jest potok Jasienianka, zwany przez okolicznych mieszkańców Wojnarówką. I jeśli spiętrzymy wodę na Białej tamą o wysokości powiedzmy 12 m, to z Wojnarówką także trzeba będzie coś zrobić, bo w przeciwnym razie żaden system sterujący lustrem wody tego nie wytrzyma podczas powodzi. A zatem trzeba zbudować jeszcze jedną tamę tym razem na Wojnarówce. Nie jestem inżynierem od wód, ale coś mi się wydaje, że koszty budowy mini-zalewu na Białej w tym konkretnym miejscu muszą być wielokrotnie większe niż na potoku Grudna. Po prostu inna skala problemu i dwie rzeki do okiełznania.
Burmistrz obiecuje środki tzw. pomocowe, bo uważa, że Unia zbuduje mini-zalew na każdym polskim potoku. Myślę, że wątpię, zwłaszcza, że budowa mini-zalewu, to jednak inwestycja o innych gabarytach niż budowa chodnika w Wilczyskach. Budżet gminy Bobowa wynosi dzisiaj ok. 40 mln złotych. W jaki sposób ta gmina ma udźwignąć budowę mini-zalewu za 100, a może nawet za 150 mln zł. Przyjmijmy, że burmistrz Ligęza będzie rządził w Bobowej jeszcze przez najbliższe 20 lat, na co się zanosi i czego wszyscy życzymy mu z całego serca, bo człek to niezastąpiony i o gołębim sercu, czego doświadczyła ostatnio obywatelka Leokadia Musiał. Jaką dotację może uzyskać do takiej inwestycji: 50%, 75%, bo na 100% nie może liczyć. Skąd wziąć resztę, skoro już dzisiaj gmina Bobowa jest poważnie zadłużona. Czy wy, „jednomyślni” radni wzięliście to pod uwagę, godząc się na wydanie 200 tysięcy złotych na zakup działki 70/1 w Wilczyskach w imię fantasmagorii Wacława Ligęzy o kajakach i rowerach wodnych, a także ścieżkach rekreacyjnych dla społeczeństwa wielopokoleniowego – jakby mogło być jakieś inne społeczeństwo?
Nie chcę być złym prorokiem, ale działka 70/1 w Wilczyskach (20, 64 ha) stanie się, a właściwie już się stała jednym wielkim wysypiskiem śmieci (to tutaj, w zaciszu kępy wiklinowej), szambiarki wywożą płynne nieczystości a pół powiatu nielegalnie pobiera pospółkę rzeczną. I do takiej „ekologicznej” akcji burmistrza Wacława Ligęzy, szanowni radni jednomyślni z Bobowej, przyłożyliście rękę, wydając – będę to wam ciągle wypominał – 200 tysięcy złotych z publicznej kasy.
Czy bobowscy radni złożą interpelację w tej sprawie na najbliższej sesji Rady Miasta? Może jednak wypadałoby burmistrza odpytać na okoliczność prawdziwych intencji pomysłu zakupu działki 70/1 za publiczne pieniądze? Pamiętajcie, że taką interpelację można złożyć jednomyślnie!
Czy to prawda,że napis RANCZO wykonał syn sąsiada?