Burmistrz Wacław Ligęza z uporem godnym lepszej sprawy tworzy w gminie Bobowa „państwo” podobne do orwellowskiej Oceanii z powieści „Rok 1984”. Kto nie czytał, oczywiście polecam.
Jakkolwiek nie zabrzmiałoby to absurdalnie, to Bobowa, za „panowania” burmistrza Wacława Ligęzy, zaczyna niebezpiecznie przypominać świat wykreowany przez George’a Orwella. Dowodów na potwierdzenie tak postawionej tezy można przytoczyć kilka, ale ja poprzestanę na analizie tylko kilku przykładów. Oto w Bobowej wykrystalizowały się dwa polityczne i administracyjne podmioty „na obraz i podobieństwo” orwellowskiej Partii Wewnętrznej i Zewnętrznej. Do pierwszej partii należą: burmistrz, może dwóch-trzech samorządowców a także parę osób pozostających w cieniu, ale pełniących, oficjalnie i nieoficjalnie, najważniejsze funkcje w tak skonstruowanym aparacie władzy. To decydenci! Do drugiej partii można zaliczyć tych wszystkich, którym Partia Wewnętrzna zapewnia „wikt i opierunek”, a więc przede wszystkim urzędników, pracowników oświaty, pozostałych radnych, oportunistów wszelkiej maści i zblatowanych z decydentami przedsiębiorców. Przeważająca reszta towarzystwa to, używając nomenklatury Orwella, tzw. „prole” – od proletariusze. W gruncie rzeczy „prole” pozbawieni są realnych praw. Mogą oczywiście brać udział w wyborach i w zebraniach, ale system jest tak zorganizowany, że przeważająca większość rezygnuje z takich przywilejów. Dlatego na zebraniach wiejskich spotykają się głównie członkowie Partii Wewnętrznej i Partii Zewnętrznej. „Zewnętrzni” trudnią się wówczas głównie oklaskiwaniem „wewnętrznych”!
Stabilność układu gwarantuje tzw. Ministerstwo Prawdy i Miłości, z siedzibą w Urzędzie Miejskim, ale i troszkę rozrzucone po powiecie, bo jego niektóre „departamenty” tworzą m. in. znane gorlickie łże-media i agendy państwowych służb specjalnych: tajnych i jawnych. Do zadań tego ministerstwa należy m. in. ograniczanie dostępu do informacji albo tych informacji kreowanie oraz masowa inwigilacja społeczeństwa.
Szefem tego spec resortu pozostaje od lat burmistrz Bobowej. To on dba o utajnianie takich dokumentów jak protokoły z obrad wszystkich komisji Rady Miejskiej, korzysta z każdej nadarzającej się okazji, żeby odmówić dostępu do informacji tzw. publicznej, tocząc przewlekłe spory nawet z Samorządowym Kolegium Odwoławczym, nie udziela właściwie żadnych komentarzy na temat dokumentów i artykułów zamieszczanych na portalu „sami wiecie którym”, dopuszcza się także, jeśli wymaga tego potrzeba chwili, jawnych kłamstw w dokumentach urzędowych. Prowadzi jednak ożywioną działalność propagandową poprzez różne departamenty podległego sobie Ministerstwa Prawdy i Miłości, z której jednoznacznie wynika, że jest nie tylko mężem opatrznościowym, ale wszystko co robi, robi dla społeczeństwa i na wniosek społeczeństwa. I „prol”, mniej otrzaskany z mediami, mógłby odnieść wrażenie, że „wódz” działa wyłącznie społecznie. Jednak pierwsza lepsza próba ustalenia, na przykład, na czyj (personalnie) wniosek zorganizowano koncert kapeli „Enej” w Bobowej okazuje się niemożliwa do zrealizowania, bo Ministerstwo Prawdy i Miłości w takich drażliwych i niewygodnych dla burmistrza sprawach zakłada embargo informacyjne. Po co komu taki skandal?
O tzw. polityce informacyjnej bobowskiej Oceanii pisałem wielokrotnie. Dlatego najwyższy czas przyjrzeć się z bliska kolejnemu potężnemu orężowi, który chwycił do ręki szef Partii Wewnętrznej, by zatomizować i ubezwłasnowolnić miejscowych „proli”. Ten oręż, to zakrojona na szeroką skalę systemowa już inwigilacja, zamieszkującego gminę i miasto społeczeństwa. Trzeba przyznać, że upór i profesjonalizm w działaniu, rodem jakby z poprzedniej epoki, burmistrza Wacława Ligęzy w realizacji tej socjotechnicznej strategii, z elementami przymusu bezpośredniego, jest godny najwyższego uznania. Można odnieść wrażenie, że burmistrz Bobowej wręcz obsesyjnie pragnie nam wszystkim zapewnić bezpieczeństwo poprzez pozbawienie nas fundamentalnych praw człowieka i obywatela. A to oznacza, że gdzieś głęboko w trzewiach pierwszy obywatel bobowskiej Oceanii ma zakodowane, że „proli” trzeba trzymać na krótkiej smyczy. I ta smycz stanowi jeden z podstawowych instrumentów sprawowania władzy. Wszechstronna i zakrojona na szeroka skalę inwigilacja obywateli daje „włodarzowi” Bobowej nie tylko wiedzę na temat poddanych, ale przede wszystkim stanowi główne źródło zastraszania, w konsekwencji prowadzące do społecznej apatii i rezygnacji z niezależnych postaw obywatelskich.
Jakiś czas temu razem z Rafałem Nalepką z „GryfitTV” zrealizowaliśmy krótki dokument o nielegalnym monitoringu, który władze samorządowe różnych Oceanii bez opamiętania montują dookoła w przestrzeni publicznej (zob. http://gryfittv.pl/film/650,podgladanie-niekontrolowane-monitoring). Napisałem, że taki monitoring jest nielegalny, bo zdaje się, że do dnia dzisiejszego nie uchwalono ustawy, która sankcjonowałaby zastosowanie takich szpiegowskich urządzeń. Jeśli mnie pamięć nie myli Ministerstwo Prawdy i Miłości w Bobowej także korzysta z oka kamery Wielkiego Brata i podgląda nas w dzień i w nocy. Oczywiście w gabinecie burmistrza Wacława Ligęzy nie ma monitoringu. Nie można bowiem ujawnić kto, kiedy i dlaczego wywiera wpływ na decyzje burmistrza podjęte choćby w sprawie koncertu „Enej” w Bobowej!
A pamiętacie wiekopomny pomysł burmistrza Wacława Ligęzy powołania do życia w Bobowej Straży Miejskiej. Pisałem o tym jeszcze na portalu „Bobowa Od-Nowa” i niektóre fragmenty artykułu pt. „Bezmyślni-jednomyślni z BZPR, ale nie dlatego żeby wyżywać się na mieszkańcach”, z 28 lipca 2009 roku, warto tutaj przypomnieć. Szczególnie wypowiedź szefa bobowskiego resortu Ministerstwa Prawdy i Miłości, zaprotokołowana 21 maja 2009 roku na posiedzeniu Rady Miasta, mówi wiele o motywach i podszeptach duszy, którymi kieruje się podczas sprawowania władzy:
Burmistrz Bobowej Pan Ligęza Wacław poprosił o zajęcie stanowiska w sprawie przygotowania Urzędu do utworzenia Straży Miejskiej w Bobowej. Mimo zaangażowania pracowników i sołtysów nie daje się utrzymać właściwego porządku. Z pewnością nie dzisiaj zapadną ostateczne decyzje, ale uważa, że wystarczyło by na początek 2 strażników aby nie było pewnych zachowań, takich jak chociażby na uroczystości nadania praw miejskich. Jeden ze strażników byłby zaangażowany w sprawę szybkości jazdy. Burmistrz spotkał się z przedstawicielami firmy, która wydzierżawiałaby fotoradar przenośny. Nie jest to na celu aby wyżywać się na mieszkańcach ale chodzi tutaj o przestrzeganie przepisów drogowych a co za tym idzie również o bezpieczeństwo. Firma ta zatrudniałaby 1 osobę do prowadzenia dokumentacji i obróbki zdjęć, przy pomiarze szybkości musi być Strażnik Miejski, natomiast fotoradar czy fotoradary będą przemieszczane po terenie całej gminy. Co prawda było już przyzwolenie aby zająć się ta sprawą, dlatego też w tej chwili zostało skierowane pismo do Komendanta Wojewódzkiego o wyrażenie opinii. Następnym krokiem będzie wystąpienie do MSWiA i podjęcie odpowiednich uchwał. Dlatego też zapytuje czy ma zacząć wdrażać procedurę przygotowawczą do powołania Straży Miejskiej. Następnie Burmistrz poinformował, że na dzień dzisiejszy ma zamiar wprowadzenie zmiany organizacji ruchu w taki sposób, że będzie zakaz parkowania na rynku powyżej 1 godziny, ale do tego również jest potrzebna Straż Miejska aby te przepisy egzekwować, chociaż oczywiście zostaną podjęte rozmowy z Kierownikiem Posterunku aby te przepisy egzekwować. Przewodniczący Rady Miejskiej Pan Siedlarz Stanisław uważa, że dla radnych przynajmniej na okres działania sesji czy komisji będzie jakiś wyjątek. W dalszej dyskusji padały propozycje wprowadzenia chociaż minimalnej opłaty za parkowanie – opinie w tej sprawie były różne ponieważ przeciwnicy stwierdzali, że miejscowa ludność będzie ten fakt zaraz kojarzyła z uzyskaniem praw miejskich przez Bobową – między innymi radny Pan Podobiński Marek sołtys wsi Bobowa. Następnie Burmistrz poinformował, że na możliwość utworzenia Straży Miejskiej i zainstalowania fotoradaru trzeba czekać kilka miesięcy. Przewodniczący Rady Miejskiej radny Pan Siedlarz Stanisław poddał pod głosowanie wniosek Burmistrza o utworzenie Straży Miejskiej w Bobowej – następnie stwierdził, że Rada jednogłośnie poparła przedstawiony wniosek.
Zwróćmy uwagę; w całej tej hucpie ze strażą miejska nie chodziło, „aby wyżywać się na mieszkańcach”. Gdzieżby tam! Ministerstwo Prawdy i Miłości z definicji jest po stronie prawdy i miłości. Członkowie Partii Zewnętrznej, tj. radni podjęli nawet (jednogłośnie) uchwałę (22 czerwca 2009 roku, nr XXXIV/217/09) w sprawie utworzenia Straży Miejskiej w Bobowej. Tej uchwały burmistrz Wacław Ligęza nie zrealizował, tzn. nie wykonał zarządzenia prawa miejscowego Rady Miejskiej i chyba powinien być pociągnięty do odpowiedzialności. Ale przecież w bobowskiej Oceanii rządzi Partia Wewnętrzna, a Partia Zewnętrzna musi jej służyć. I znowu kłania się George Orwell i jego „Rok 1984”.
W Regulaminie Organizacyjnym Straży Miejskiej w Bobowej, a jakże, taki dokument też był przygotowany, w dziale „Zadania Straży” zapisano, że do obowiązków strażników miejskich należy, m. in.:
wykonywanie doraźnych poleceń Burmistrza i niezwłoczne informowanie go o ich wykonaniu.
Smaczne! Prawda, że pięknie brzmi. Czyżby nieboszczka Służba Bezpieczeństwa zaszczepiła słuszne i pryncypialne wzorce?
I chociaż pomysł ze strażą miejską ostatecznie upadł, bo niektórzy „prole” okazali się jeszcze mało zdyscyplinowani i tępawi (zabrakło dwóch ludzi z uprawnieniami), to burmistrz Wacław Ligęza nie spoczął w dziele „mundurowego osaczania” społeczeństwa. Jarosław Rozpłochowski na swoim portalu „Gorlice24” w styczniu 2010 roku tak podsumował „bobowski sen” burmistrza Wacława Ligęzy o Straży Miejskiej:
Niestety z ambitnych planów nic nie wyszło. Władze Bobowej jasno określiły wymagania, jakie musi spełnić potencjalny strażnik: wykształcenie średnie, ukończony kurs uprawniający do podjęcia służby. Dwa nabory okazały się jednak niewypałem, gdyż zainteresowanie potencjalnych kandydatów było nikłe, a tym, którzy się zgłosili brakowało kwalifikacji. W związku z tym burmistrz zdecydował o zawieszeniu naboru. Rozwiązaniem problemu z porządkiem w mieście mogłoby być powstanie całodobowego komisariatu Policji obsadzonego 16 funkcjonariuszami. Obecnie w Bobowej funkcjonuje posterunek z 7 osobową załogą, działający przez kilka godzin dziennie. Burmistrz Ligęza w tej sprawie wstępnie rozmawiał już z komendantem powiatowym Policji w Gorlicach i wiele wskazuje na to, że jest szansa by ten pomysł udało się zrealizować. By przyspieszyć ewentualne podjęcie decyzji Wacław Ligęza złożył deklarację sfinansowania przez miasto kosztów zatrudnienia dwóch policjantów. Bobowa miałaby partycypować w kosztach przez dwa lata.
No właśnie! Jak nie kijem go, to pałką. Nie udało się zatrudnić dwóch strażników miejskich, którzy będą „niezwłocznie informować” burmistrza o wszystkim, to „włodarz”, chyba rozzłoszczony, że „prole” tacy „nie kumaci” zapragnął 7 funkcjonariuszy policji z miejscowego posterunku rozmnożyć do 16 stróżów porządku na komisariacie. No i oczywiście to się udało. Bobowa to przecież miasto gwałtów, rozbojów, kradzieży i rozpusty. Miejscowa Cosa nostra terroryzuje uczciwych obywateli. Rosyjscy reketierzy przynajmniej raz w tygodniu brutalnie ściągają haracz od lokalnych przedsiębiorców. Trup ściele się gęsto a nieopodal Koronczarki dochodzi do mafijnych porachunków z bronią w ręku. Wzmocnienie „stanu osobowego” służb mundurowych stało się palącą potrzebą chwili.
Jednak tego wszystkiego w bobowskim Ministerstwie Prawdy i Miłości było za mało. Burmistrz Wacław Ligęza snuł kolejne plany osaczania obywateli. Od niedawna mamy już nieoznakowany radiowóz, który znakomicie wypełni lukę po niedoszłej Straży Miejskiej. Prawdopodobnie wyposażony w najnowocześniejsze urządzenia łączności, fotoradary, paralizatory i inne środki przymusu bezpośredniego, będzie śledził, czyhał i filmował każdy Twój ruch, Czytelniku rodem z gminy Bobowa. Od czasu do czasu, oczywiście po drodze i przy okazji, nieoznakowany radiowóz podrzuci funkcjonariusza lub funkcjonariuszkę do Delikatesów Centrum albo Biedronki by zlustrowali „proli”; a będą funkcjonariusze robić dla niepoznaki zakupy. Policjanci mogą być też nieoznakowani i jak za starych dobrych czasów wtopią się w tłum i sporządza potem raport, który trafi do Ministerstwa Prawdy i Miłości na biurko niemonitorowanego burmistrza, bo:
Takie były oczekiwania społeczeństwa od wielu lat – mówi Wacław Ligęza, burmistrz Bobowej (dla „Bobowa24.pl – przyp. M.R.). Pojawiły się wnioski mieszkańców aby wzmocnić bezpieczeństwo miasta i gminy. (…) Prowadzone były także konsultacje, spotkania z młodzieżą ale to wszystko było niewystarczające ponieważ oczekiwania dotyczyły większej ilości patroli na ulicach. Docelowo komisariat będzie liczył jeszcze więcej policjantów niż obecnie. Obecnie odkąd jest komisariat został wydłużony czas względem tego jaki miał posterunek. (…) O ile pozwolą możliwości komisariat będzie czynny całą dobę we wszystkie dni tygodnia. Nowo zakupiony pojazd jest nieoznakowany i nie chodzi tutaj aby kogoś przyłapać znienacka ale na gorącym uczynku. (…) Jeśli mamy się troszczyć o bezpieczeństwo nie powinniśmy się odcinać od takich akcji. Dobrze się dzieje jeśli jest więcej policjantów, więcej patroli, że częściej funkcjonariusze są w terenie(…).
Jak widać, słychać i czuć, to nie koniec obsesyjnych marzeń o totalnym bezpieczeństwie w Oceanii szefa Ministerstwa Prawdy i Miłości. Będzie jeszcze więcej policjantów, jeszcze więcej patroli i jeszcze więcej, bo tego pragnie społeczeństwo, bo tego pragnie młodzież. Oni nie chcą, żeby ich ktoś „przyłapał znienacka”. Oni chcą być przyłapani „na gorącym uczynku”.
Jedno mnie tylko niepokoi. Bo zacząłem się trochę martwić o burmistrza Wacława Ligęzę i o jego spokój ducha. Mam wrażenie, wręcz pewność, że szef bobowskiego Ministerstwa Prawdy i Miłości czegoś się jednak boi. Uważny Czytelnik dostrzegł na tym portalu, że od jakiegoś czasu pojawiają się pod moimi tekstami komentarze, sugerujące, że piszący te słowa pobiera sute wynagrodzenie od nieznanych bliżej gości, którzy nawiedzają go w Jeżowie coraz częściej i którzy niechybnie mają w planach obalenie burmistrza i przejęcie pełni władzy w Bobowej. Czy właśnie dlatego burmistrz Wacław Ligęza buduje, powodowany strachem, wokół siebie i swojego Ministerstwa Prawdy i Miłości tajne i jawne, monitorowane, oznakowane i nieoznakowane, mundurowe i cywilne systemy inwigilacji pośredniej i bezpośredniej? I czy burmistrz nie obawia się przypadkiem, że system, który buduje okaże się nieszczelny i WIELKA KASA, która spływa szerokim strumieniem do kieszeni „recenzenta” za recenzje życia publicznego, ostatecznie zdoła go obalić?
Strach ma jednak wielkie oczy. W tym tekście tylko raz bluffowałem… w sprawie niemonitorowanego gabinetu burmistrza…
Ps. Już po napisaniu tego felietonu przypomniała mi się „Ballada o Dzikim Zachodzie” Wojciecha Młynarskiego. Choć sprzed lat, nabiera w nowej rzeczywistości, kreowanej współcześnie przez burmistrza Wacława Ligęzę, nowych znaczeń. Czyż nie?
potwierdzają to setne przykłady,
że westerny wciąż jeszcze są w modzie,
wysłuchajcie więc, proszę, ballady
o tak zwanym najdzikszym zachodzie
miasto było tam, jakich tysiące,
wokół preria i skały naprzeciw,
jak gdzie indziej, świeciło tam słońce,
marli starcy, rodziły się dzieci,
i tym tylko od innych różni się ta ballada,
że w tym mieście gdzieś na prerii krańcach
na jednego mieszkańca jeden szeryf przypadał,
jeden szeryf na jednego mieszkańca
konsekwencje ten fakt miał ogromne,
bo nikt w mieście za spluwę nie chwytał,
i od dawna już każdy zapomniał,
jak wygląda prawdziwy bandyta.
choć finanse poniekąd leżały,
gospodarka i przemysł był na nic,
ale każdy, czy duży czy mały,
czuł się za to bezpieczny bez granic
bo tym tylko od innych różni się ta ballada,
że w tym mieście gdzieś na prerii krańcach
na jednego mieszkańca jeden szeryf przypadał,
jeden szeryf na jednego mieszkańca
jeśli państwa historia ta nudzi,
to pocieszcie się tym, że nareszcie
którejś nocy krzyk ludzi obudził,
bank rozbity! bandyci są w mieście
dobrzy ludzie, na próżno wołacie,
nikt nie wstanie, za spluwę nie chwyci,
skoro każdy świadomość zatracił,
czym się różnią od ludzi bandyci.
Nie da się ukryć, że weterynarz ma wybitnie „resortowe” spojrzenie na świat (i na bliźnich).
Trochę to dziwne. Zwykły weterynarz – i takie pomysły?
Chyba…
Chyba, że jest coś, czego o weterynarzu nie wiemy.
Podoba mi się ten fragment protokołu (pisownia oryginalna):
„Następnie Burmistrz poinformował, że na dzień dzisiejszy ma zamiar wprowadzenie zmiany organizacji ruchu w taki sposób, że będzie zakaz parkowania na rynku powyżej 1 godziny, ale do tego również jest potrzebna Straż Miejska aby te przepisy egzekwować, chociaż oczywiście zostaną podjęte rozmowy z Kierownikiem Posterunku aby te przepisy egzekwować. Przewodniczący Rady Miejskiej Pan Siedlarz Stanisław uważa, że dla radnych przynajmniej na okres działania sesji czy komisji będzie jakiś wyjątek”.
Traktorzysta Siedlarz od razu pomyślał o „jakimś wyjątku” (dla siebie i pozostałych radnych)!
Zapobiegliwa chłopina!
I te wielkie litery: „Burmistrz”, „Straż Miejska”, „Kierownikiem Posterunku”, „Pan Siedlarz Stanisław”…
A wyborcy, podatnicy, którzy całe to towarzystwo utrzymują, to w oficjalnym protokole „miejscowa ludność”.