„Kurier Wnet” opublikował w dwóch ostatnich wydaniach moje dwa artykuły. Pierwszy o upadku rafinerii Glimar w Gorlicach („Glimar w Gorlicach – anatomia grabieży. Bardzo banalna historia” – Kurier Wnet”, nr 8, zima 2014, s. 10-11) a drugi, analizujący patologie polskiej samorządności („Klęska polskiej samorządności”, „Kurier Wnet”, nr 9, zima 2015, s. 16). Oba artykuły są, z grubsza rzecz ujmując, znane Czytelnikom portalu „Gorlice i Okolice”. Jednak wersje tekstów, opublikowane przez „Kurier Wnet”, zostały przeze mnie uzupełnione o nowe fakty i analizy. Dlatego ww. artykuły przedstawiam poniżej jako załączniki do niniejszej informacji prasowej.
Wczoraj, tj. 25 lutego 2015 roku, na zaproszenie redaktora naczelnego „Kuriera Wnet” i „Radia Wnet” Krzysztofa Skowrońskiego, wziąłem udział w porannej audycji pt. „Poranek Radia Wnet” i kilkadziesiąt minut rozmawialiśmy i o grabieży w Glimarze, i o klęsce polskiej samorządności. Potem w studiu pojawił się wiceprzewodniczący NSZZ RI „Solidarność” Zbigniew Obrocki, uczestnik protestu rolników pod KPRM i współtwórca tzw. „Zielonego Miasteczka” i do rozmowy red. Skowrońskiego z Obrockim pozwoliłem sobie także dorzucić swoje „trzy grosze”.
Przedstawiam pełny zapis ww. rozmów. Wystarczy kliknąć w podane poniżej adresy ze strony „Radia Wnet” a tam odnaleźć hasło „posłuchaj teraz” i ponownie kliknąć.
http://www.radiownet.pl/#/publikacje/powiaty-nalezy-natychmiast-zlikwidowac,
http://www.radiownet.pl/#/publikacje/rolnicy-nie-damy-sie-juz-oszukac-rzadowi.
A teraz obiecane teksty w wersji opublikowanej przez „Kurier Wnet” na przełomie 2014 i 2015 roku:
Glimar w Gorlicach – anatomia grabieży. Bardzo banalna historia
Rafineria Nafty Glimar w Gorlicach powstała w 1883 roku i była jedną z najstarszych na świecie. Miała możliwość przerabiania około 3,5 tys. baryłek ropy dziennie.
Ta historia mogła wydarzyć się tylko w III RP. Szczegóły grabieży majątku Rafinerii Nafty Glimar w Gorlicach ciągle owiane są mgłą tajemnicy. I nie ma niestety wątpliwości, że kulisy upadku Glimaru – prawdopodobnie – nigdy nie ujrzą światła dziennego. Ten artykuł nie uzurpuje sobie prawa do weryfikacji pełnego stanu faktycznego, złodziejskiego rozboju, którego dokonano w jednym z największych zakładów produkcyjnych powiatu gorlickiego, w najstarszej polskie rafinerii ropy naftowej.
Przed laty, jeszcze w latach 90. XX wieku, jako właściciel maleńkiego, jednoosobowego przedsiębiorstwa, dokonywałem niewielkich zakupów parafiny w Glimarze. Ilekroć przyjeżdżałem do rafinerii przed bramą stały cysterny i samochody ciężarowe w oczekiwaniu na załadunek. A zakład tętnił życiem., tzn. wszędzie krzątali się pracownicy, a magazyny wypełnione były gotowymi do wyekspediowania produktami. Do cystern pompowano z terminali paliwa a na platformy ciężarówek ładowano worki z parafiną, czy z innymi woskami mineralnymi.
AFERA POLLEXU
Pierwszym sygnałem, że mafia, chyba nie tylko paliwowa, zagięła parol na gorlicką rafinerię było afera (z lat 1999-2001), dotycząca niezapłaconych faktur przez płocką firmę Pollex (na rzecz Glimaru) na kwotę ponad 42 milionów złotych. Smaczku sprawie dodawało członkostwo Marii Oleksy (żony byłego premiera i aparatczyka PZPR oraz współpracownika tajnych służb wojskowych wywiadu PRL Józefa Oleksego) w radzie nadzorczej płockiego Pollexu. Marię Oleksy oskarżono o składanie fałszywych zeznań, ale ostatecznie sprawę – oczywiście – umorzono. Józef Oleksy także „kolaborował” z Pollexem, korzystając z samochodu z kierowcą tej firmy w 2001 roku. Żyć nie umierać. Oddzielny artykuł można by pewnie napisać o synu Marii i Józefa Oleksych Michale, którego także, wieść gminna i prasowa, zamieszała w czerpanie korzyści z płockiego, pollexowskiego układu.
Akt oskarżenia przeciw właścicielom płockiej spółki Pollex, podejrzanej o wyłudzenie z rafinerii Glimar w Gorlicach ponad 42 mln zł, prokuratura skierowała do sądu. Oskarżeni byli także dwaj pracownicy Glimaru. W sprawie tej zapadł prawomocny wyrok skazujący Sądu Rejonowego w Gorlicach, sygn. II K 532/02, z dnia 29 kwietnia 2003 r.; 6 lat więzienia dla prezesa płockiej spółki Pollex Jacka R. i 5 lat dla jego zastępca Krzysztofa K.
Na marginesie wypada przypomnieć, że Maria Oleksy nie pierwszy raz „wdepnęła” w aferalne szambo. Jej nazwisko (obok nazwiska byłej Pierwszej Damy Jolanty Kwaśniewskiej) pada również przy okazji zbankrutowanego towarzystwa ubezpieczeniowego POLISA. Dzisiaj o Marii Oleksy cicho w przestrzeni medialnej. Syn Michał znalazł pewnie gdzieś spokojną przystań, a ojciec Józef bryluje w mediach i na salonach, głównie w TVN.
OGŁOSZENIE UPADŁOŚCI
W 2008 roku Polska Agencja Prasowa ogłosiła następujący komunikat:
Rafineria Glimar S.A. w Gorlicach w województwie małopolskim zostanie prawdopodobnie postawiona w stan likwidacji. W poniedziałek akcjonariusze spółki zdecydowali, że uchwała w sprawie rozwiązania spółki i otwarcia likwidacji będzie głosowana na następnym WZA.
„Po zaprezentowaniu przez zarząd informacji o sytuacji spółki WZA podjęło uchwałę kierunkową, z której wynika, że zarząd spółki niezwłocznie zwoła kolejne WZA, którego przedmiotem będzie podjęcie uchwały w przedmiocie rozwiązania spółki i otwarcia jej likwidacji” – poinformował PAP prezes rafinerii Łukasz Jagodziński.
Według niego, główny akcjonariusz – Grupa Lotos SA – ocenił, że należy rozważyć zakończenie bytu prawnego gorlickiej spółki.
Grupa Lotos SA posiada 91,5 proc. akcji Rafinerii Glimar, 2,1 proc. znajduje się w rękach Skarbu Państwa, a resztę mają byli i obecni pracownicy.
W marcu tego roku sąd wydał postanowienie o umorzeniu postępowania upadłościowego Rafinerii Glimar. W toku trwającego ponad 1,5 roku postępowania upadłościowego nie udało się pozyskać nabywcy na majątek rafinerii po cenie nawet dużo niżej od oszacowanej.
Glimar jest winny ponad 1000 wierzycielom ponad 800 mln zł. Wartość pozostałego majątku rafinerii szacowana jest na około 350 mln zł.
Syndyk m.in. trzykrotnie bezskutecznie próbowała sprzedać najważniejszą część majątku upadłej Rafinerii Glimar, czyli niedokończoną instalację hydrokompleksu. Ostatnia minimalna cena wynosiła 180 mln zł netto. Pierwotna cena za instalację była równa kwocie oszacowania tego majątku, wynoszącej 326 mln zł.
Ciekawy komunikat. Zwróćmy uwagę, że od czasu afery Pollexu w majątek gorlickiego Gimaru zamieszany był nie tylko Skarb Państwa, tj. Nafta Polska, ale także od lutego 2005 roku Grupa Lotos S.A.
Cóż takiego wydarzyło się w pierwszych latach XXI w. w Glimarze, że już w 2008 roku najstarszą polską rafinerię trzeba było postawić w stan likwidacji. Oddajmy głos prokuratorowi krajowemu Edwardowi Zalewskiemu, który, odpowiadając 6 maja 2009 roku na interpelację poselską Barbary Bartuś (PiS) w sprawie Glimaru i śledztwa prowadzonego przez prokuraturę, stwierdził m. in.:
Postępowanie to w głównym wątku dotyczy niedopełnienia obowiązków oraz przekroczenia uprawnień przez członków władz spółki Rafinerii Nafty Glimar S.A. przy planowaniu i realizacji inwestycji Hydrokompleks służącej do produkcji rozpuszczalników oraz olejów, poprzez nieuwzględnienie w projektach szeregu niezbędnych nakładów, w tym nakładów na instalacje dodatkowe, bez których niemożliwe było uzyskanie finalnych produktów, nakładów wynikających z planowanych zadań towarzyszących wykonywanych przez Rafinerię Nafty Glimar S.A. w ramach tej inwestycji i oparcie tych nakładów na przyszłych dochodach wynikających z ulg podatkowych, zaniechanie sporządzenia jednoznacznych założeń dotyczących zapewnienia surowca niezbędnego do produkcji, opracowania analiz zagrożeń wynikających z wielkości nakładów inwestycyjnych oraz zaciągniętych kredytów w stosunku do kapitałów własnych, analiz potencjalnych cen rynkowych produktów, analiz co do sposobu rozwiązania problemów logistycznych i transportowych co doprowadziło do pogorszenia sytuacji ekonomiczno finansowej spółki, a w konsekwencji do jej upadłości, tj. o przestępstwo z art. 296 § 3 K.k.
Równocześnie w tym śledztwie wyjaśniane są wątki dotyczące niedopełnienia obowiązków i przekroczenia uprawnień przez członków władz spółki Rafineria Nafty Glimar S.A. w Gorlicach, poprzez podejmowanie decyzji inwestycyjnych, handlowych, remontowych związanych z budową Zakładu Produkcji Pasz i Bioetanolu Agro-Glimar spółka z o.o., budową trzech stacji paliw, remontem centrum konferencyjno-hotelowego w Wysowej, jak również zawieraniu niekorzystnych umów gospodarczych z firmami Krak-Gaz w Krakowie, Produkcja Rolna w Bogdańczowicach, GAL w Krakowie, w których członkowie zarządu posiadali udziały, oraz innymi firmami z terenu Gorlic.
Dotychczas zarzuty popełnienia przestępstw z art. 296 § 3 K.k., polegających na nadużyciu udzielonych uprawnień i niedopełnienia ciążących obowiązków przy podejmowaniu decyzji dotyczących realizacji kompleksu instalacji produkcyjnej Hydrokompleks oraz prowadzonych równolegle inwestycji: budowy gorzelni w Kobylance, modernizacji i rozbudowie ośrodka wypoczynkowo sanatoryjnego Chemik w Wysowej, stacji paliw w Białymstoku oraz doprowadzenia do zawarcia niekorzystnych umów handlowych z podmiotami gospodarczymi współpracującymi z rafinerią, przedstawiono 4 członkom pierwszego zarządu Rafinerii Nafty Glimar SA i wykonano z ich udziałem czynności procesowe.
HYDROKOMPLEKS
Budowa tzw. Hydrokomleksu, to był prawdziwy gwóźdź do trumny dla Rafinerii Nafty Glimar. Minister Skarbu Państwa w rządzie Prawa i Sprawiedliwości Wojciech Jasiński tak oto (w 2006 roku) informował o przyczynach upadłości Glimaru:
Upadłość Rafinerii Nafty ˝Glimar˝ S.A. w Gorlicach, obejmującą likwidację majątku Spółki, Sąd Rejonowy w Nowym Sączu ogłosił 19.01.2005 r. Upadła Spółka w dniu ogłoszenia upadłości nie prowadziła działalności produkcyjnej, w zatrudnieniu pozostawało 431 pracowników. Zobowiązania Spółki wynosiły 814.229.425,46 zł, w tym kredyty bankowe 416.550.985,75 zł. Majątek objęty przez syndyka został oszacowany na kwotę 575.701.051,89 zł, z główną jego częścią, niedokończoną inwestycją Hydrokompleks, w wysokości 422.670,647 zł poniesionych nakładów.
Hydrokompleks miał kosztować, według jednych szacunków 550 milionów złotych, według innych aż 700 milionów. Z odsetkami od kredytów bankowych zaciągniętych w bankach i zabezpieczeniem majątku niedokończonej inwestycji całkiem spokojnie możemy mówić o kosztach rzędu 1 miliarda złotych.
Sprawa Glimaru była jednak jeszcze bardziej skomplikowana. Oto, Łukasz Rędziniak, podsekretarz stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości odpowiadając 4 sierpnia 2008 roku na sejmową interpelację Barbary Bartuś (PiS) i Andrzeja Dery (PiS) oświadczył:
Masa upadłości Rafinerii Nafty ˝Glimar˝ S.A. w Gorlicach nie stanowiła jednorodnej całości, przyporządkowanej jednemu rodzajowi działalności gospodarczej. W jej skład wchodziły: nieruchomości, na których prowadzono działalność produkcyjną (polegającą na przerobie ropy naftowej), nieruchomości, na których realizowano inwestycję instalacji Hydrokompleks, a także mieszkania, ogródki działkowe, stacje paliw, gorzelnia, niezabudowane działki budowlane i inne nieruchomości, a ponadto ruchomości i udziały w spółkach, w tym 9.059 udziałów w spółce Centrum Konferencyjno-Hotelowe Glimar Spółka z o.o. w Wysowej, wpisanej do rejestru przedsiębiorców w Krajowym Rejestrze Sądowym pod numerem KRS 0000136747. Wartość nominalna udziałów wynosiła 9 059 000 zł. Udziały te stanowiły 100% kapitału zakładowego spółki. Objęte one były zastawem rejestrowym na rzecz Banku Peako S.A. (w związku z przeniesieniem części majątku Banku BPH SA na Bank Pekao S.A.) wpisanym do rejestru zastawów prowadzonym przez Sąd Rejonowy dla Krakowa-Śródmieścia w Krakowie Wydział VII Rejestru Zastawów pod nr 1013705. Wniesiony przez Glimar aportem do spółki majątek stanowiący własność i prawo użytkowania wieczystego nieruchomości o pow. 3,56 ha wraz z odrębnym prawem własności czterokondygnacyjnego budynku hotelowo-rekreacyjnego z wyposażeniem i obiektami towarzyszącymi, obciążony był hipoteką kaucyjną łączną ustanowioną na rzecz Banku Peako S.A. (w związku z przeniesieniem części majątku Banku BPH SA na Bank Pekao SA w Warszawie) do kwoty najwyższej 116 900 000 euro, Bayerische Hypo-Und Vereinsbank AG w Monachium do kwoty najwyższej 100 000 000 euro oraz Kredyt Bank S.A. w Warszawie do kwoty najwyższej 33 000 000 euro. Spółka została utworzona w październiku 2002 r. na bazie organizacyjnej istniejącego Sanatorium Uzdrowiskowego Chemik Rafinerii Nafty Glimar SA. Podstawowym przedmiotem działania spółki była sprzedaż usług hotelowych zarówno dla odbiorców indywidualnych, jak i zorganizowanych grup oraz organizowanie konferencji z wykorzystaniem obiektu konferencyjno-hotelowego dysponującego 136 miejscami noclegowymi. Spółka zatrudniała 19 osób.
Zwróćcie Państwo uwagę, które banki zaangażowane były w „interesy” Glimaru. A jeśli dodamy do tego firmy, które realizowały na przykład budowę Hydrokompleksu, tj. LURGI SA i LURGI Aktiengesellschaft, nie powinniśmy mieć właściwie najmniejszych wątpliwości o co chodziło w całej tej sprawie. Afera Pollexu za 42 miliony złotych, to była tylko bułka z masłem i wyglądała jak przygotowanie do prawdziwego skoku na wielką kasę. Od 2001 roku gra w Glimarze toczyła się o naprawdę o dużo większa stawkę. I tych 600, czy nawet 800 pracowników Glimaru (plus rodziny) nie stanowiło dla europejskiej mafii żadnego zagrożenia. Wiadomo było, że za gorlickomi rodzinami i tak nikt się nie upomni. Mogą wegetować nad rzeką Ropą…
Ostatecznie inwestycja w Hydrokompleks Glimar Gorlice padła. Bo musiała paść. Tak to sobie wymyślono, żeby „wyprać” kilkaset (!!!) milionów euro. W pewnym momencie banki odmówiły kredytowania budowy „jedynego kompleksu wodorowego” w polskim przemyśle. To znaczy najpierw banki (kapitał włoski i niemiecki) wyłożyły setki milionów złotych, a potem uznały, że można je spisać, ot tak po prostu, na straty. Przy okazji okradziono również Glimar, który użyczył swojego majątku, pracowników, tradycji i historii do przykrycia największego przekrętu w historii Ziemi Gorlickiej.
Prokurator wkroczył jednak do akcji:
Śledztwo o sygn. V Ds. 12/09 wszczęto postanowieniem z 2 lutego 2005 r. w sprawie niedopełnienia obowiązków i przekroczenia uprawnień przy realizacji inwestycji Hydrokompleks przez członków zarządu Rafinerii Nafty Glimar SA z siedzibą w Gorlicach, tj. o czyn. z art. 296 § 1 i 3 K.k.
Zawiadomienie o przestępstwie zostało złożone w piśmie z dnia 24 listopada 2004 r. przez prezesa zarządu Nafty Polskiej, oraz w piśmie z dnia 3 lutego 2005 r. przez członków zarządu Rafinerii Nafty Glimar S.A.
Jednak dopiero w 2010 roku „Gazeta Krakowska” publikuje następującą relację:
Akt oskarżenia wraz z uzasadnieniem to lektura, która u czytającego może wywołać dreszczyk emocji. Strona po stronie, zdanie po zdaniu poznajemy historię powstania inwestycji, która w zamyśle miała być kurą znoszącą złote jajka. Hydrokompleks – specjalistyczna instalacja do produkcji rozpuszczalników benzynowych, naftowych i tak zwanych olejów bazowych, skok technologiczny wyprzedzający swoją epokę. Wówczas, a była połowa lat 90. takie instalacje w skali świata można było policzyć na palcach. Przecież z ropy naftowej można robić wszystko – od składników farb i lakierów po medykamenty, kosmetyki. Trzeba tylko znać technologię i mieć do tego urządzenia. Dla Glimaru rysowała się więc świetlana przyszłość.
Dzisiaj wokół hydrokompleksu porasta wysoka trawa. Czy instalacja kiedykolwiek rozpocznie pracę?
Na tym nie koniec. Po ogłoszeniu upadłości w styczniu 2005 roku instalacja miała być magnesem, który szybko przyciągnie inwestorów, którzy postawią upadłą spółkę na nogi. Tak się jednak nie stało, bowiem syndykowi nie udało się jej sprzedać. Najpierw inwestycję wyceniono na 326 mln złotych, potem na połowę mniej. Mimo to chętny się nie znalazł.
Projekt inwestycji zakładał, że proces technologiczny zostanie opracowany przez firmę Chevron, zaś generalnym wykonawcą prac przy projekcie miała być niemiecka firma Lurgi. Glimar miał być odpowiedzialny za przygotowanie terenu, zbiorników magazynowych, połączeń pomiędzy obiektami.
Prokuratura prowadziła swoje działania, chociaż mało kto w Polsce interesował się jakąś zupełnie nieistotna sprawą upadłości rafinerii w Gorlicach. Kogo tam w Pacanowie, Pcimiu lub Lęborku mogą obchodzić jakieś Gorlice… Tam mają swoje problemy!
W dniu 30 czerwca 2010 roku Prokuratura Okręgowa w Krakowie skierowała do Sądu Okręgowego w Nowym Sączu akt oskarżenia w sprawie przeciwko 10 osobom oskarżonym o działanie na szkodę Rafinerii Glimar w Gorlicach oraz pranie pieniędzy pochodzących z przestępstwa. Osoby te to byli członkowie zarządu i pełnomocnicy rafinerii. Działanie ich polegało na zawieranie niekorzystnych dla umów związanych z wynajmowaniem powierzchni magazynowych od firm zewnętrznych celem prowadzenia produkcji paliwa, a następnie sprzedaż tak wyprodukowanego paliwa po zaniżonych cenach. Z tego tytułu otrzymywali oni łapówki w wysokości od 5 do 50 złotych za tonę produktu, co przysporzyło korzyść majątkową nawet 2 mln złotych dla jednej osoby. Oskarżone zostały również osoby pośredniczące we wręczaniu łapówek oraz przedstawiciele firm kooperujących, którym przedstawiono zarzuty prania brudnych pieniędzy i poświadczania nieprawdy w dokumentach. Szacowana wartość strat rafinerii to co najmniej 70 mln złotych. Na poczet kar majątkowych i obowiązku zwrotu korzyści pochodzących z przestępstwa zabezpieczono mienie o wartości około 1 mln złotych. Jest to kolejny akt oskarżenia
w sprawie tzw. „paliwowej”, prowadzonej poprzednio przez Prokuraturę Apelacyjną w Krakowie, a zakończonego w tym wątku przez Prokuraturę Okręgową Wydział V Śledczy we współpracy z ABW Delegatura w Krakowie.
Jak widać przy okazji Hydrokompleksu wyszły inne nadużycia. Bo przestępcza walka o Glimar trwała nadal. Tam, w Gorlicach, musiał być nieprawdopodobny potencjał, albo, chichotem historii, nagle jakaś zupełnie nieznacząca firma (czytaj Glimar) stała się miejscem walki o miliony euro? Jak do tego doszło? Dlaczego? Oto jest właściwe pytanie!
“SERYJNY SAMOBÓJCA” W GORLICACH
W relacji z tej ponurej historii brakuje wielu ważnych elementów. Jeden z nich ujawnia w swojej interpelacji do Ministra Sprawiedliwości posłanka Barbara Bartuś (PiS):
Pod koniec stycznia 2009 r. do zbadania procesu upadłościowego ( w Glimarze – przyp. M.R.) została skierowana kontrola Najwyższej Izby Kontroli. Oddelegowany z Krakowa inspektor zamieszkał w odległej od Gorlic o ok. 20 km miejscowości. Po upływie około miesiąca od przyjazdu inspektor został znaleziony martwy. Dyrektor oddziału NIK w Krakowie zapewnia, że było to samobójstwo z przyczyn osobistych i nic z materiałów inspektora nie zginęło, ponieważ, jak zrozumiałam, ˝zadzwonił do prezesa rafinerii i ten zabezpieczył wszystkie materiały˝. W odniesieniu do powyższego kluczowe wydają się pytania, czy obecny prezes rafinerii posiada certyfikat dostępu do danych operacyjnych NIK, a nadto jakie przesłanki pozwalają sądzić, że przekazane materiały stanowią wszelkie analizowane dokumenty i wyciągnięte z nich konkluzje.
Pani poseł Barbara Bartuś pyta bardzo celnie, ale Prokurator Krajowy Edward Zalewski nie jest w stanie uchylić rąbka tajemnicy, gdy odpowiada posłance Bartuś w imieniu Ministra Sprawiedliwości:
Śledztwo w sprawie nagłego zgonu E. B. – funkcjonariusza Najwyższej Izby Kontroli, którego zwłoki ujawniono 25 lutego 2009 r., prowadzone jest w Prokuraturze Rejonowej w Gorlicach pod sygn. Ds. 372/09.
Postępowanie to nie zostało dotychczas zakończone, stąd co najmniej przedwczesne byłoby obecnie formułowanie wniosków dotyczących ewentualnego udziału innych osób w spowodowaniu śmierci pokrzywdzonego. W sprawie nadal wykonywane są bowiem czynności zmierzające do wszechstronnego wyjaśnienia wszystkich istotnych okoliczności, w tym również w zakresie ewentualnego związku śmierci E. B. z jego pracą w Najwyższej Izbie Kontroli.
Z opinii Zakładu i Katedry Medycyny Sądowej Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie wynika, że przyczyną śmierci pokrzywdzonego było powieszenie, a na ciele zmarłego nie stwierdzono śladów wskazujących na udział osób trzecich.
Skąd my to znamy. Iluż takich aktów samobójczych byliśmy świadkami w ostatnich latach w Polsce. Smaczku całej historii dodaje kolejne oświadczenie Prokuratora Krajowego z tego samego pisma z 6 maja 2009 roku:
Kwestia niedopełnienia obowiązków przez syndyka masy upadłościowej Rafinerii Nafty Glimar S.A. jest przedmiotem wszechstronnego wyjaśniania w toku wielowątkowego śledztwa o sygn. V Ds. 50/08 prokuratora okręgowego w Nowym Sączu, o którym informacje przedstawiono w ramach odpowiedzi na pytanie sformułowane w punkcie 1 interpelacji pani poseł Barbary Bartuś. Opisane wcześniej śledztwo o sygn. V Ds. 50/08 prokuratora okręgowego w Nowym Sączu, obejmujące okres działalności syndyka upadłości Rafinerii Nafty Glimar S.A. od 19 stycznia 2005 r. do 11 marca 2008 r., prowadzone jest w sprawie i nie weszło dotychczas w fazę ad personam, czyli przeciwko określonej osobie.
Pozostawiam te dwie kwestie bez komentarza. Być może nie mają one ze sobą nic wspólnego. Być może!!!
HUDSON OIL CORPORATION
Hydrokompleks padł. Glimar padł, setki milionów złotych strat, samobójstwo (?) inspektora NIK-u, 600 zwolnionych pracowników, rodziny gorlickie liżą rany, akty oskarżenia w sądzie, a tu nagle okazało się, że najstarszą polską rafinerię kupuje pod koniec 2008 roku firma Drogbud ze Strzyżowa.
Spróbujmy teraz uporządkować nasz wywód. Glimar od początku był własnością Skarbu Państwa. Pollex wkroczył i „przekręcił” Glimar na 42 miliony złotych. Przez Skarb Państwa powołana spółka Nafta Polska sprzedała Glimar Grupie Lotos S.A. Grupa Lotos S.A (zarządziła Hydrokompleks) po ogłoszeniu upadłości spółki w 2008 roku sprzedała Glimar firmie Podkarpacki Holding Budowy Dróg Drogbud (za 1 milion złotych). Podobno firma Drogbud zamierzała uruchomić w Glimarze produkcję asfaltów na swoje potrzeby. Na bazie majątku upadłej gorlickiej rafinerii powołano firmę Hydronaft Sp. z o.o.
Drogbud przeliczył się jednak z siłami albo od początku miał inne zamiary i 6 czerwca 2011 roku, sprzedał Glimar firmie Hudson Oil Corporation, ale nie wiadomo za ile. Ta sprzedaż musiała być jednak obarczona licznymi wadami ponieważ już niedługo doszło do gwałtownego konfliktu pomiędzy stronami tej transakcji. O czym za chwilę!
I ciągle nie zbliżamy sie do końca tej historii. Można zadać kolejne pytanie. Czy Glimar był tylko pionkiem w większej grze? Nowy właściciel – kanadyjska spółka Hudson Oil Corporation – podobno zamierzała uruchomić nieczynne od ponad trzech lat instalacje. Prezesem Hudson Oil, był Wojciech Janowski, członek Krajowej Izby Gospodarczej oraz konsul honorowy w Monako.
– Cieszymy się bardzo zarówno ze względu na możliwość ponownego uruchomienia rafinerii i zwiększenia zatrudnienia w Gorlicach, ale również ze względu na technologiczne możliwości zakładu – mówił pan konsul Janowski po finalizacji przejęcia.
Kwota za jaką Hudson Oil kupił Glimar nie została ujawniona. Wiadomo jednak, że Drogbud kupił zakład od Lotosu za milion złotych, czyli znacznie poniżej rynkowej wartości, która była wyceniana na kilkaset milionów złotych.
Kluczowym aktywem rafinerii jest niedokończony jeszcze hydrokompleks, służący do wytwarzania m.in. nafty, rozpuszczalników, olejów bazowych oraz gotowych olejów specjalnych dla przemysłu i motoryzacji. Hudson Oil, jak wynikało z oświadczeń Janowskiego, chciał, przy wykorzystaniu Hydrokompleksu, w procesie gazyfikacji produkować w Gorlicach paliwa syntetyczne.
Wątek Hydrokompleksu ciagle pojawia się w enuncjacjach prasowych. To był znakomity argument marketingowy. Glimar miał być potęgą, chociaż już dawno zbankrutował. Ale zamieszanie własnościowe w Glimarze trwało nadal. Rafinerii właściwie już nie było, o długach w sprawie Hydrokompleksu pies z kulawą nogą też się nie odzywał. Prokuratura grzęzła w wielowątkowych aktach śledztwa. Jednak GLIMAR ciągle jawił się łakomym kąskiem dla finansowych mafiosów. Oto kolejne prasowe doniesienie z 2 sierpnia 2011 roku:
Cieszymy się bardzo zarówno ze względu na możliwość ponownego uruchomienia rafinerii i zwiększenia zatrudnienia w Gorlicach, ale również ze względu na technologiczne możliwości zakładu – skomentował dla branżowego portalu Wojciech Janowski, prezes Hudson Oil Corporation, firmy będącej nowym właścicielem Glimaru.
Hudson Oil planuje uruchomienie hydrokompleksu i produkcję paliw syntetycznych
Kilka dni temu rafineria została sprzedana. Dzisiaj Glimar jest w rękach kanadyjskiej spółki Hudson Oil Corporation. Z informacji na stronie internetowej dowiadujemy się, że to firma na etapie rozwoju, której głównym atutem jest kompleks rafineryjny w Gorlicach.
We wtorek w Warszawie mają zostać uzgodnione ostatnie szczegóły, a oficjalne przejęcie ma nastąpić jeszcze w tym tygodniu. W tym tygodniu również mają również zostać wyrównane wszelkie zaległości, zarówno wobec pracowników, jak i ZUS-u, urzędu skarbowego, kontrahentów.
Jak się dowiedzieliśmy, jednym z warunków przejęcia jest to, by zakład nie miał żadnych zobowiązań. Wiemy również, że firma ma doświadczenie w branży paliwowej, dostęp do surowca oraz licencje i patenty na produkcję paliw. Plany nowego właściciela są znacznie ambitniejsze – właściciel chce wykorzystać hydrokompleks i w procesie gazyfikacji produkować w Gorlicach paliwa syntetyczne.
Na czele firmy Hudson Oil stał wówczas wspomniany już Wojciech Janowski. Towarzyszyli mu w zarządzaniu Stefan Garus, Paul McIvor oraz Urszula Majorkiewicz. Wyżej wymienieni nie udzielali żadnych szczegółowych informacji zasłaniając się tajemnicą handlową.
DETEKTYW RUTKOWSKI WKRACZA DO AKCJI
Jako się rzekło, transakcja pomiędzy Drogbudem i Hudson Oil nie została ostatecznie skonsumowana. W styczniu 2012 roku (10.01.2012 r.) na teren rafinerii wkroczyło 200 ochroniarzy z detektywem Krzysztofem Rutkowskim na czele. Działali w imieniu Grzegorza Wojtaszka, szefa Drogbudu, który w wydanym lakonicznym oświadczeniu stwierdził, że Hudson Oil nie dopełnił uzgodnionych warunków umowy i nie może rościć sobie praw do spółki Hydronaft, spadkobierczyni rafinerii Glimar. Zaś interwencja oddziałów Rutkowskiego ma zabezpieczyć interesy prawowitego właściciela, tj. Drogbudu.
Po interwencji Rutkowskiego w Glimarze zapadła głucha cisza. Hudson Oil i Wojciech Janowski zamilkli. O sprawie media zapomniały na długie 2 lata. Spór pomiedzy Drogbudem i Hudson Oil przeniósł się na sale sądowe. Ostatecznie 8 maja 2014 roku Sąd Apelacyjny w Krakowie w sprawie z powództwa Grzegorza i Marka Wojtaszków wydał wyrok korzystny dla przedsiębiorców ze Strzyżowa. Hydronaft sp. z o.o. (dawny Glimar) ponownie prawnie stała się własnością Grzegorza Wojtaszka (3049 udziałów) oraz Marka Wojtaszka (4800 udziałów). Sąd w uzasadnieniu podkreślił, że Hudson Oil nie wywiązał się skutecznie z umowy z Drogbudem i nie przekazał na rzecz Grzegorza Wojtaszka 3 mln. akcji Hudson Oil na kwotę 30 mln. dolarów.
HONOROWY KONSUL W MONAKO WOJCIECH JANOWSKI
Prezes Hudson Oil Corporation Wojciech Janowski. W sieci można znaleźć na jego temat wiele bardzo ciekawych i znaczących informacji. W świecie biznesu pan konsul był znaną postacią. Współwłaściciel kilku firm i współpracownik… Krew z krwi, kość z kości elit III RP. Członek Krajowej Izby Gospodarczej, od 2009 roku wiceprzewodniczący Rady Nadzorczej Unii Gospodarczej Samorządowych Funduszy Pożyczkowych Samorządowa Polska. A także przez kilka lat konsul honorowy RP w Monako.
Media podkreślały również jego zaangażowanie w działalność charytatywną. Za tę działalność, w tym dla Polskiej Misji Katolickiej we Francji oraz fundacji na rzecz dzieci z autyzmem, w maju 2010 roku otrzymał nawet odznaczenie od prezydenta Francji.
Ważny gość. Dlatego wszedłem na stronę Samorządowych Funduszy Pożyczkowych Samorządowa Polska. I co się okazało. Wojciech Janowski był wiceprzewodniczącym tamtejszej Rady Nadzorczej Unii Gospodarczej (zob. www.samorzadowa-polska.eu) i miał w tej organizacji całkiem niezłe towarzystwo, np. Aleksandra Kwaśniewskiego, Krzysztofa Janika, Jacka Piechotę, Andrzeja Śmietanko (ten od Elewarru), Jerzego Buzka i paru innych słynnych działaczy i polityków, dla których Polska, to jest wielka dziejowa misja.
Ale tak sobie tylko bajdurzę, bo przecież z Glimarem nie ma to żadnego związku. Tylko jeden trup, 600 bezrobotnych, 1 miliard złotych zysku, albo strat, jak kto woli.
Z Glimarem mogą natomiast mieć związek zupełnie inne wydarzenia!
ŚMIERĆ HELENE PASTOR
W Nicei, 6 maja 2014 roku, została śmiertelnie raniona strzałami z pistoletu 77-letnia milionerka Helene Pastor, właścicielka 15% nieruchomości w Księstwie Monako. Jej majątek oceniany jest na ok. 19 mld. euro. Długoletnią towarzyszką życia konsula Janowskiego była (i jest?) 53-letnia Sylwia Ratkowski-Pastor, córka Helene. Otrzymywała ona od matki miesięczne uposażenie w wysokości 500 tys. euro. Policja monakijska oskarżyła Wojciecha Janowskiego o zlecenie zabójstwa i aresztowała. Aresztowana została także konkubina konsula. W czerwcu 2014 polski MSZ pozbawił Janowskiego honorowej funkcji. Jak doniosła francuska gazeta „Le Parisien” Janowski był zadłużony na blisko 9 milionów euro i jak ustaliła policja polski dyplomata i biznesmen winny był także 30 mln. dolarów w związku z zakupem Rafinerii Glimar w Gorlicach. Trwają spekulacje dotyczące motywów zlecenia morderstwa. Janowski początkowo przyznał się do zlecenia morderstwa, jednak w toku toczącego się śledztwa odwołał pierwotne zeznania. Trudno oczekiwać rychłego wyroku w tej mrocznej historii.
GLIMAR, F-16 I ROSJANIE
Po co Janowskiemu był Glimar? Tak dokładnie nie wiadomo. Bez wątpienia gorlicka rafineria stała się areną działań różnych mafijnych interesów. Najpierw względnie małych przekrętów z firmą Pollex w tle, a potem większej akcji, dla której przykrywką propagandową był mityczny hydrokompleks. Nie wolno zapominać, że kredyty na hydrokompleks zaciągane były przede wszystkim w Banku Pekao S. A. Straty Glimaru w aferze hydrokompleksu wyniosły bez mała 1 mld złotych. To, jak na polskie warunki, wcale pokaźna suma. Kredyty nie zostały spłacone, a hydrolompleks rozpłynął się w gorlickiej mgle. Czy Glimar był częścią tzw. „Projektu Chopin”, do dzisiaj niewyjaśnionej afery włoskiego banku Unicredit, właściciela Pekao S.A.?
Znany polski dziennikarz Witold Gadowski stawia też inne tezy. Oto fragmenty artykułu opublikowanego na łamach tygodnika „wSieci”.
Rosyjska pętla?
Kilku moich informatorów twierdzi, że tym, co zdeterminowało Janowskiego do planowania skoku na fortunę (ok. 20 mld. euro) matki swojej życiowej towarzyszki (tj. Heleny Pastor – przyp. M.R.) był… zakup rafinerii Glimar w Gorlicach. Rafineria Glimar w czasie jej zakupu przez firmę Janowskiego była w stanie upadłości, miała prawie 800-milionowe długi i mocno obciążała konto swojego właściciela, Grupy LOTOS. Zatem kiedy pojawił się prezes firmy DROGBUD, niejaki Wojtaszek, Lotos z ulga sprzedał gorlicka rafinerię. Drogbud szybko jednak odsprzedał firmę. W 2011 roku rafineria została przejęta przez tajemniczą kanadyjską firmę Hudson Oil. W Gorlicach w charakterze wiceprezesa Hudson Oil rządy rozpoczął Arkadiusz K., wieloletni szef państwowej Agencji Rozwoju Przemysłu, a później członek rad nadzorczych Grupy Boryszew i należącego do Romana Karkosika Impexmetalu. Przy bliższym sprawdzeniu okazało się jednak, że pierwsze skrzypce w Hudson Oil gra… Wojciech Janowski.
Spółkę celowo założono w Kanadzie, aby nadać jej jak największe pozory wiarygodności.
– Zrobili prosty numer. Przedstawili papiery mówiące o ich doskonałej kondycji finansowej oraz o notowaniu na giełdzie we Frankfurcie. Tymczasem makler Commerzbanku przelał wcześniej na konto Hudson Oil znaczne środki. Stało się to „omyłkowo”. Pieniądze jednak były na koncie Hudson Oil na tyle długo, że właściciele firmy otrzymali stosowne dokumenty z pięknymi pieczątkami. Makler miał potem proces sądowy i nawet znaleziono ślady wiodące go do znajomości z ludźmi z Hudson Oil. Podobno wylecieli z niemieckiej giełdy – opowiada informator związany z polską branżą paliwową.
To jednak nie koniec kłopotów Wojciecha Janowskiego.
Proszący o bezwarunkową anonimowość informatorzy mówią, że pomysł kupienia Glimaru był obliczony na szybki zarobek. Rafineria, obok już bardzo przestarzałych technologii, jakimi dysponuje, ma jednak jedna linię produkcyjną, która – po bardzo niewielkich adaptacjach – może produkować… paliwo lotnicze do myśliwców F-16. Janowski wymyślił więc, że sprzeda firmę Rosjanom. Rychło też znaleźli się kupcy. Janowski nie miał jednak pieniędzy na dokończenie transakcji. Rosjanie naciskali, nie pozostało nic innego, jak udać się po pieniądze do „teściowej” Helen Pastor, a skoro ta nie chciała już finansować interesów swojego przyszłego zięcia…
Przed szpitalem w Nicei pojawili się dwaj bandyci strzelający z obrzynów. Narastająca spirala długów, zobowiązania wobec Rosjan, pętla zaczęła się zaciskać.
A MÓGŁ BYĆ KUWEJT W GORLICACH
Watek rosyjski w artykule Gadowskiego warto kontynuować. Oto w samym środku konfliktu na Ukrainie, jak podała Polska Agencja Prasowa, niemiecki koncern energetyczny RWE postanowił sprzedać cztery koncesje na poszukiwanie ropy i gazu w Polsce. W Polsce, czyli nigdzie… ale to nie jest takie proste. Jak się można bowiem doczytać, te cztery koncesje obejmują złoża na Podkarpaciu, a ściślej w gorlickim, nowosądeckim i limanowskim. Koncesje kupuje rosyjska grupa inwestycyjna Alfa, której pakiet kontrolny posiada Michaił Fridman, rosyjski oligarcha, zausznik Władimira Putina, jeden z najbogatszych ludzi na świecie. A za ile pan Fridman kupuje koncesje na poszukiwanie gazu i ropy w okolicach Gorlic, Nowego Sącza i Limanowej? Ano za 7 miliardów dolarów – i to nie jest żart. Nie sądzę, żeby Fridman wyrzucał pieniądze w gorlickie błoto. Do jego grupy należą m.in. Alfa Bank i banki zagraniczne, największe sieci supermarketów w Rosji, udziały w jednym z większych koncernów energetycznych świata, czy zagranicznych sieciach komórkowych. Ponadto, według informacji w zachodnich mediach, poprzez spółki w rajach podatkowych Michaił Fridman i jego wspólnicy prowadzą inwestycje w Iranie oraz kontrolują po cichu szereg firm poza Rosją. Urodzony we Lwowie w żydowskiej rodzinie rosyjski multimiliarder głośno wspiera od kilku lat Władimira Putina.
EPILOG, CZYLI ROZPACZ NA MICHALUSA
Wiedziony ciekawością, jakiś czas temu, pożeglowałem w sieci na stronę www.glimar.pl Rafinerii Nafty Glimar S.A. w Gorlicach, mającej swoją siedzibę przy ulicy Józefa Michalusa. Najstarsza polska rafineria nafty, rok założenia 1883, nie sprzedaje już żadnych produktów naftowych. Za to świadczy usługi w zakresie ważenia samochodów, a także wynajmuje pomieszczenia biurowe, magazynowe i tzw. powierzchnie placowe. Rozpacz, klęska i upadek. Przy okazji firma Hydronaft Sp. z o.o. z Gorlic reklamuje na tej stronie zupełnie „od czapy” jakieś organizacje strażackie z Rzeszowa, parafię Rzymsko-Katolicką albo Zespół Szkół Weterynaryjnych w Trzcianie. Zresztą zobaczcie sami, bo Hydronaft prosi czytelników, żeby polecić wszystkim ich stronę.
Złodziejski poligon w Glimarze powoli już dogorywa. „Zostanie po nas złom żelazny i głuchy drwiący śmiech pokoleń”, te słowa poety Tadeusza Borowskiego, jakkolwiek odnoszące się do zupełnie innych czasów i zdarzeń, pozostają dzisiaj – paradoksalnie – ciągle aktualne. W istocie w gorlickiej rafinerii został już chyba tylko złom żelazny. Co zrobiliśmy ze schedą po Ignacym Łukasiewiczu w Gorlicach? Ale właściwie powinienem był zapytać w drugiej osobie liczby mnogiej: co zrobiliście z tą schedą, wy, elity III RP, gorlickie i niegorlickie?
Źródła: „Gorlice24”, ‘wSieci”, „Gazeta Krakowska”, dokumenty Sejmu RP, relacje prywatne, Internet.
Klęska polskiej samorządności
Jakoś niedawno, może rok, może dwa lata temu, w „Kropce nad i” u Moniki Olejnik, profesor Jadwiga Staniszkis wypowiedziała szokującą dla mnie opinię. Otóż stwierdziła, że z czterech reform rządu Jerzego Buzka udała się tylko reforma samorządowa. Oniemiałem (i trwam nadal w osłupieniu), bo już od lat żyję w absolutnie niezachwianym przeświadczeniu, że „reforma” samorządu terytorialnego z 1999 roku była gwoździem do trumny „polskiej drogi do demokracji”, przy założeniu, że przy okrągłym stole w ogóle zamierzano wytyczać taką drogę. Stawiam tezę całkowicie przeciwną. Po 25 latach od tzw. transformacji ustrojowej bez obawy można powiedzieć, że reforma samorządu terytorialnego okazała się totalną porażką i chyba tylko beneficjenci tego systemu, tzn. setki tysięcy samorządowców, tj. radnych, wójtów, burmistrzów, starostów, marszałków i obsługujących ich urzędników może chwalić utrwalony 1 stycznia 1999 roku system.
Grzech pierworodny polskiego samorządu terytorialnego
Na początek kilka informacji podstawowych. W Rzeczpospolitej Polskiej funkcjonuje trójstopniowa struktura samorządu terytorialnego składająca się z:
– samorządu gminnego,
– samorządu powiatowego,
– samorządu województwa.
Artykuł 163 Konstytucji RP stanowi, iż: „Samorząd terytorialny wykonuje zadania publiczne nie zastrzeżone przez Konstytucję lub ustawy dla organów innych władz publicznych.”
Obecnie Polska dzieli się na 16 województw, 314 powiaty i 2 479 gminy (306 miejskich) w tym 66 miast na prawach powiatu – tj. mających status gminy miejskiej i równocześnie wykonujących zadania powiatu – tzw. “powiatów grodzkich”, 602 miejsko-wiejskie oraz 1 571 wiejskich. Każdy może sobie wyobrazić, ilu ludzi wybrano i zatrudniono do takiej rozbuchanej struktury. Dla ułatwienia tych obliczeń dodam, że liczba samych radnych wynosi w Polsce blisko 47 tysięcy osób.
Tyle suchych danych statystycznych.
Polskie prawo samorządowe w sposób nieomal doskonały zadekretowało w środowiskach lokalnych zwarte i niewielkie układy personalne, o charakterze politycznym i gospodarczym, które żerują na interesach pozostałego ogółu obywateli. Przy okazji twierdząc wszem i wobec, że działają dla dobra publicznego. To taki marketingowy trik.
Grzechem pierworodnym polskiego samorządu terytorialnego stało się całkowicie pragmatyczne i głęboko przemyślane przyzwolenie na „przemianę”, z chwilą wyboru kandydata, z samorządowca na urzędnika. Bo samorząd terytorialny wykonuje w Polsce zadania publiczne. Cóż to oznacza w praktyce? A więc wybierając na wójta, czy burmistrza jakiegoś przedstawiciela naszej wspólnoty, namaszczamy go na administracyjnego zarządcę naszej gminy, czy miasta i dajemy mu do ręki olbrzymią władzę. I płacimy mu krocie za wykonywanie stricte urzędniczych działań. W nawet najmniejszych gminach roczne dochody wójta wynoszą wszędzie grubo ponad 150 tysięcy złotych. Żeby utrzymać takiego funkcjonariusza publicznego przez czteroletnią kadencję obywatele musza wysupłać najskromniej ok. 1 miliona złotych. Ja nie mówię tutaj o utrzymaniu Hanny Gronkiewicz-Waltz na stolcu prezydenta Warszawy, ale o jakimkolwiek wójcie z Pcimia Górnego lub Dolnego. Nie trzeba tęgiej głowy, żeby sobie uświadomić, że koszty utrzymania i funkcjonowania samorządu w III RP idą w miliardy złotych.
No i po wyborze taki kandydat od razu przechodzi na drugą stronę barykady, sadowiąc się w opozycji do obywatela. No dobrze, ale powiecie, że wybrani radni powinni takiego urzędnika ograniczać i dyscyplinować. Jednak szef urzędu z bardzo silnym mandatem z wyborów bezpośrednich ma cały czas inicjatywę administracyjną i radnym najczęściej wypada się jej poddać. Taka praktyka. Ma to swój głęboki sens, bo do rad gminnych, czy miejskich trafiają najczęściej ludzie merytorycznie nieprzygotowani do zarządzania takimi organizmami jak gminy czy miasta. Bo w wyborach może kandydować każdy. A po wyborze na radnego najczęściej poddaje się on manipulacji albo płynie z prądem – nie wiadomo co gorsze. Wiele razy zastanawiałem się, dlaczego radni nie stawali w obronie swoich sąsiadów w ich sporach z urzędem. Odpowiedź jest banalnie prosta. Oni nie są już samorządowcami, ale członkami korporacji urzędniczej, kierowanej przez „włodarza” gminy, czyli wójta i obowiązuje ich korporacyjna solidarność. To „włodarz” gminy rozdaje karty chociaż z mocy prawa miał pełnić tylko funkcję wykonawczą.
Może wystarczyło zbudować w Polsce system szkolnictwa kształcącego apolityczne kadry administracji publicznej, przygotowane do zarządzania infrastrukturą, gospodarką komunalna, budownictwem etc. a następnie wynajmować je w systemie menedżerskim jako nieprzypadkowych, wykwalifikowanych pracowników. Bo zarządzanie w gminach np. drogami nie powinno mieć nic wspólnego z polityką. Samorząd terytorialny, odchudzony o 100% – o czym za chwilę, w tym systemie pełniłby role swoiście rozumianej komisji nadzorczo-rewizyjnej w istocie reprezentując tylko swoich wyborców. I taki samorząd musiałby działać społecznie – to bardzo ważne. Zwiastuny takiego systemu mamy w miastach, gdzie powstały tzw. wspólnoty mieszkaniowe. Wspólnota wynajmuje i opłaca menedżera (od remontów, ogrzewania, instalacji) a przewodniczący wspólnoty działa społecznie. Najważniejsze sprawy ustalają wszyscy członkowie wspólnoty na walnym zebraniu. Z tego, co wiem taki system gdzieniegdzie działa dość przyzwoicie. Korzyści płynące z wprowadzenia tak rozumianej samorządności byłyby wielorakie. Po pierwsze oszczędności, bo aparat administracyjny w naturalny sposób byłby mniej liczebny. Po drugie merytoryczny, bo nie każdy wójt czy radny mają dostateczne wykształcenie w zarządzaniu. Po trzecie, antykorupcyjne, bo interesy gminnych menedżerów w bardzo naturalny sposób podlegałyby kontroli społecznie pracującego wójta i radnego, którzy autentycznie reprezentowaliby interes wspólnoty. Po czwarte społeczne pełnienie funkcji przez wójta i radnego także i w nich ostudziłoby ewentualne korupcyjne ciągoty. Natomiast członkowie wspólnoty byliby równi wybranym przez siebie samorządowcom, a nie „podwładnymi” urzędników.
Koniecznie należałoby także wprowadzić kadencyjność w wyborach. To podstawa demokracji.
Taki samorząd należałoby drastycznie odchudzić. Bo to, co się wydarzyło w Polsce w kwestii liczebności samorządu terytorialnego woła wprost o pomstę do nieba. „Etat” samorządowca stał się pożądaną synekurą, co samo w sobie jest zjawiskiem skrajnie korupcyjnym, tym bardziej nagannym, bo zadekretowanym przez prawo.
Likwidacja samorządu powiatowego, który w dzisiejszej strukturze dubluje liczne zadania zarówno samorządu wojewódzkiego jak i gminnego, należałoby przedłożyć jako jeden z najważniejszych postulatów przyszłej reformy. Ta struktura pogłębia opisane wyżej patologie i generuje swobodny wzrost długu publicznego. Doskonale zostało to opisane przez profesora Witolda Kieżuna w jego słynnej „Patologii transformacji”.
Na poziomie województwa samorządowa władza „spotyka się” oko w oko natomiast z administracją rządową. To jakieś kompletne kuriozum. Wojewoda nadzoruje marszałka i odwrotnie, a każdy z nich dysponuje aparatem urzędniczym rozbuchanym do nieprawdopodobnych rozmiarów. Ten dwugłowy smok zieje ogniem dzięki finansom „betonowych” partii politycznych i podtrzymuje ekonomiczny status środowisk zblatowanych z obozem rządzącym. To tutaj wykuwa się twardy elektorat PO i PSL-u, który raz zdobytej władzy nie zamierza nigdy oddać. Nikt nie zwraca uwagi, że koszty takiego systemu skutecznie dławią polskie życie ekonomiczne.
Ten pokrótce opisany „samorządowy” system wyklucza skutecznie budowę społeczeństwa obywatelskiego. Wystarczy zwrócić uwagę na frekwencje na zebraniach wiejskich. Samorządowcy w uniformach urzędników zbudowali swoje wpływy na strachu. Odmienne zdanie powoduje tylko gwałtowną retorsję radnego, czy burmistrza, bo obywatel musi mieć świadomość, że rozmawia z władzą, a nie ze swoim przedstawicielem i sąsiadem zza miedzy. Skrzywdzony obywatel nie idzie zatem do swojego przedstawiciela w radzie, bo z góry wiadomo, że ten nie podejmie się jego obrony wobec urzędnika. Skrzywdzony obywatel musi położyć uszy po sobie, bo wybrany przez niego „samorządowiec”, to reprezentant dobrze opłacanej władzy, i roszczenie obywatela może zachwiać jego pozycją ekonomiczną. To dlatego 95% skarg obywateli samorząd w Polsce odrzuca, jako oczywiście nieuzasadnione.
Regionalna Izba Obrachunkowa wkracza do akcji…
Zaraz, zaraz! Wykrzykną klakierzy profesorów Kuleszy i Regulskiego, twórców przemian samorządowych w III RP. Przecież zbudowaliśmy instytucje nadzoru, które uważnie patrzą na ręce jednostkom samorządu terytorialnego (JST). W każdym województwie działa autonomiczna Regionalna Izba Obrachunkowa, która przynajmniej raz w czteroletniej kadencji wysyła swoich urzędników i wykonuje tzw. kontrolę kompleksową. Żaden urząd gminny, miejski, starostwo czy marszałek wojewódzki nie uciekną od tej krytycznej weryfikacji. I powstają sążniste protokoły pokontrolne. Są jawne! A jakże. Każdy może sobie przeczytać na stronach biuletynów informacji publicznej jakie nieprawidłowości były lub są udziałem jego jednostki samorządu terytorialnego. Prawo łamane jest wszędzie na ogromną skalę. Kontrolerzy RIO skrupulatnie wymieniają naruszone artykuły ustaw o finansach publicznych, o zamówieniach publicznych, o pomocy społecznej etc. i jednoznacznie stwierdzają, kto ponosi za ta odpowiedzialność. Mogłoby się wydawać, że trup będzie słał się gęsto i po postawieniu konkretnych zarzutów wyciągnięte zostaną konkretne, personalne konsekwencje. Jednak nic bardziej mylnego. Wszystko „załatwia” tzw. protokół zaleceń pokontrolnych. Wójt, czy burmistrz składając podpis pod tymi dokumentami oświadcza, że przyjmuje do wiadomości stwierdzone „nieprawidłowości” i przedstawione „zalecenia”… i życie toczy się dalej. W tych sprawach faktycznie nikt nie ponosi żadnej odpowiedzialności. Systemowo zamiatamy wszystko pod dywan. RIO jest zadowolone a wójt (urzędnik) cały
Wszyscy wiemy jak trudno w Polsce odwołać wójta w referendum. Kilka udanych przykładów z ostatnich lat, to tylko wyjątki potwierdzające regułę.
…a czasami prokurator!
Jeśli jednak, nie daj Bóg, zostaniecie skrzywdzeni w polskim urzędzie przez funkcjonariusza publicznego poprzez wydaną przez niego decyzję administracyjną lub jakiś akt prawa miejscowego, porzućcie nadzieje, że w waszej obronie stanie niezawisły i sprawiedliwy prokurator z miejscowej prokuratury. Na straży nietykalności polskiego funkcjonariusza publicznego stoi bowiem art. 231§1 Kodeksu karnego. Ktoś niezorientowany w realiach ustanowionego w Polsce prawa, po zapoznaniu się z treścią owego artykuły (Funkcjonariusz publiczny, który, przekraczając swoje uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków, działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3) żachnie się na moje słowa i zdumiony zaprotestuje. Jakże to, przecież ten zapis jest jasny, klarowny i obligatoryjny. I nie ma w nim miejsca na jakiekolwiek interpretacje. Zdefiniowano pojęcie „funkcjonariusza publicznego”, dokładnie opisano, co to jest „interes publiczny” albo „prywatny”. Bez większych problemów można stwierdzić, zwłaszcza na podstawie dokumentów urzędowych, kiedy przekroczono tzw. uprawnienia lub niedopełniono obowiązków służbowych. Niestety, to są tylko efektowne pozory. Bo w polskim Kodeksie karnym słowo bardzo często nie odnosi się do swojego desygnatu, a to oznacza, że powszechne niekiedy poczucie uniwersalnej sprawiedliwości społecznej ze „sprawiedliwością” stanowioną przez prokuratorów i sędziów nie ma najczęściej nic wspólnego. I żeby nie być gołosłownym przytoczę fragment autentycznego Postanowienia o odmowie wszczęcia śledztwa, które zostało zatwierdzone 31 grudnia 2012 r. przez prokuratora Prokuratury Rejonowej w Gorlicach Atletę Osikowicz:
Biorąc pod uwagę całość zgromadzonych materiałów w postępowaniu należy stwierdzić, że przestępstwo stypizowane w art. 231 §1 Kk jest przestępstwem, którego można dopuścić się wyłącznie z winy umyślnej. Brak tego elementu po stronie podmiotowej zachowania sprawcy dyskwalifikuje odpowiedzialność karną. Zaznaczyć należy, że dla bytu przestępstwa z art. 231§1 Kk konieczne jest wykazanie, że sprawca będący funkcjonariuszem publicznym działając umyślnie, przekroczył swoje uprawnienia, a zatem dokonał czynności, która w ogóle nie należała do zakresu jego działania lub czynności, która mieściła się co prawda w zakresie jego działania ale do jej spełnienia nie było w określonej sytuacji podstaw faktycznych ani prawnych, albo też nie dopełnił obowiązków, czyli nie wykonał w ogóle bądź wykonał nienależycie czynności nakazane przepisami wynikające z istoty pełnionej funkcji, działając w ten sposób na szkodę interesu publicznego lub prywatnego. W omawianej sprawie nie sposób dopatrywać się w zachowaniu Burmistrza Bobowej oraz pracowników Urzędu Miejskiego w Bobowej umyślnego przekroczenia uprawnień oraz umyślnych zaniechań.
Jak zatem widać podstawą wykładni prawnej art. 231§1 Kodeksu karnego jest tzw. wina umyślna, a jej brak dyskwalifikuje odpowiedzialność karną. Kierując się elementarna logiką można bez wysiłku wyobrazić sobie przestępstwo, którego sprawcy nie można ścigać, bo nijak nie udowodnimy mu winy umyślnej. Ten nieszczęsny art. 231§1 Kodeksu karnego został zatem tak skrojony, żeby żadnemu funkcjonariuszowi publicznemu włos z głowy nie spadł. Udowodnienie winy umyślnej, że działał on złośliwie na szkodę interesu publicznego lub prywatnego bywa praktycznie niemożliwe. Nawet zamontowanie podsłuchów i kamer w każdym urzędowym gabinecie nie przyniosłoby oczekiwanych efektów. Każdy przecież może się pomylić, a co dopiero burmistrz, starosta czy wojewoda. Ile decyzji administracyjnych wydano w III RP z rażącym naruszeniem prawa, w których obronie de facto stanęli prokuratorzy i sędziowie nikt nie policzył i nikt liczyć nie będzie. W sprawie art. 231§1 Kodeksu karnego działa bezduszna machina „wymiaru sprawiedliwości”, tzn. w pamięci komputerów kolegów i koleżanek Arlety Osikowicz z Gorlic, jak Polska prokuratorska długa i szeroka, zapisano: Biorąc pod uwagę całość zgromadzonych materiałów w postępowaniu należy stwierdzić, że przestępstwo stypizowane w art. 231 §1 Kk jest przestępstwem, którego można dopuścić się wyłącznie z winy umyślnej… W omawianej sprawie nie sposób dopatrywać się w zachowaniu (…) pracowników Urzędu (…) umyślnego przekroczenia uprawnień oraz umyślnych zaniechań I tak dalej i temu podobne! To są gotowce, prokuratorzy nie muszą się przemęczać. Pojawia się kwalifikacja prawna, czyli art. 231 §1 Kk, no to my o przestępstwie stypizowanym z winy umyślnej. Następny proszę!
No nie, powie jakiś znawca polskiego kodeksu karnego, ale przecież obok art. 231 §1 Kk mamy art. 231§3 Kk (Jeżeli sprawca czynu określonego w §1 działa nieumyślnie i wyrządza istotną szkodę podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2). I wiecie, co wtedy postanawia prokurator? Pozwólcie, że zacytuję ponownie Atletę Osikowicz z Prokuratury Rejonowej w Gorlicach z tego samego Postanowienia: W przedmiotowym przypadku istotnej szkody nie stwierdzono.
Czyli, jak nie kijem go, to pałką. Dla prokurator Arlety Osikowicz nawet kilkusettysięczne straty materialne, w innej znanej mi sprawie, nie stanowiło argumentu tzw. „istotnej szkody”. Bo cóż to znaczy „istotna szkoda” – interpretacja może być tylko arbitralna i zazwyczaj będzie wypowiedziana na szkodę obywatela. Jesteś zatem bez szans, Czytelniku, zwłaszcza, gdy występujesz przeciwko funkcjonariuszowi publicznemu.
Samorządowe rozbicie dzielnicowe
Jeśli polityczna scena sejmowa w Polsce została dość skutecznie zabetonowana przez dotacje budżetowe dla zwycięskich partii politycznych, to do wzmocnienia konstrukcji polskiego samorządu terytorialnego użyto dodatkowo grubego i ożebrowanego drutu zbrojeniowego. Już chyba nawet specjalistyczny i o wielkiej sile młot pneumatyczny nie da rady skruszyć tej budowli.
Samorządowe układy, głównie gminne i powiatowe, ale także i wojewódzkie zdają się być nie do ruszenia. Od lat polskimi wsiami i miasteczkami rządzą te same sitwy i kliki. I jeśli dochodzi do zmian na stanowiskach wójtów, burmistrzów czy radnych, za każdym razem należy je uznać za wyłącznie kosmetyczne roszady. W niektórych częściach kraju utworzono już nawet małe monarchie o dziedzicznym charakterze. Synowie i córki ostrzą już sobie zęby na stanowiska dzisiaj jeszcze zajmowane przez ich matki i ojców. Jeśli komuś się jeszcze wydaje, że polski samorząd terytorialny kieruje się republikańskimi ideami dobra wspólnego, to popełnia fundamentalny błąd. Zresztą ojcom założycielom III RP w ogóle o to nie chodziło! W Polsce mamy raczej do czynienia z ustrojem małych “samorządowych” księstw dzielnicowych.
To, między innymi, bezpośrednie wybory wójtów i burmistrzów, bez ograniczenia kadencyjności, spowodowało utworzenie takiego ustroju. I to dlatego syn, czy córka przez wiele lat sprawującego swój urząd wójta, może liczyć na sukcesję po ojcu. W gminie i w powiecie stoją za tak pojmowaną władzą potężne lokalne siły: miejscowi gospodarczy oligarchowie, którzy swój majątek pomnażają we współpracy z miejscowym “samorządowym” władcą (księciem) i lokalne media, które swoją finansową i propagandową siłę zbudowały na oportunizmie i serwilizmie wobec władzy, gotowej, z pieniędzy publicznych, na właściwych łamach, budować swój wizerunek męża opatrznościowego i dobroczyńcy na terenie “naszej małej ojczyzny”. Do układu dołączają bardzo często miejscowi księża, którzy z legitymizowania systemu czerpią także wszelakie, oczywiście i finansowe korzyści, prowadząc swoją posługę duszpasterską “ponad wszelkimi podziałami”. Co oznacza najczęściej poparcie dla władzy!
Taki ustrój się sprawdził i działa bardzo dobrze, dlatego nikt nie rozpacza, że na zebrania wiejskie (ułuda demokracji) przychodzi garstka mieszkańców “księstwa”, najczęściej spokrewniona lub zblatowana z miejscową władzą. Propagandę sukcesu dla pozostałej części (biernej, ale i wystraszonej) społeczności podlewa się piwem na coraz częściej organizowanych, kiczowatych, diskopolowych festynach ludowych, które z polską tradycją ludową nie mają już nic wspólnego.
Samorządowi książęta dzielnicowi znakomicie żyją z każdą władzą centralną, z tą od SLD, PO czy od PiS. Samorządowi książęta na festyny zapraszają posłów wszystkich partii i jednakowo dokarmiają ich podczas pofestynowych biesiad, organizowanych oczywiście za publiczne pieniądze. Wódka nie zna podziałów politycznych w myśl słynnej sentencji “zdrowie wasze w gardło nasze”. Samorządowi książęta w noc przedwyborczą śpią spokojnie. Wybory nie przyniosą niespodzianek; kostka bauma przez wioskę i brak alternatywy, bo konkurencja polityczna została już dawno bezwzględnie wycięta w pień, zrobią swoje. W tej czy innej “naszej małej ojczyźnie” wygrywa Komitet Wyborczy Wyborców “Przyszłość” albo jakoś tak. I wszyscy już od dawna wiedzą w okolicy, że ręka podniesiona na ten komitet, zostanie przez ten komitet, wcześniej czy później, po prostu odrąbana. Samorządowi książęta to nie są jakieś mięczaki i gdy mają władzę, nie wahają się jej użyć.
Samorządowy kasjer
Samorządy w III RP zajmują się rozdawnictwem pieniędzy, wielkich pieniędzy. Brylują w tym oczywiście urzędy marszałkowskie w imieniu sejmików wojewódzkich, ale niższe szczeble samorządu terytorialnego także mają w tej kwestii wiele na sumieniu. Wiadomo skądinąd, że samorząd nie może prowadzić działalności gospodarczej i żeby sprawnie i ku uciesze samorządowych akolitów skorzystać z wielkiej także unijnej kasy, zostały powołane, jak Polska długa i szeroka, wszelkiej maści i różnorakiej merytorycznej proweniencji „samorządowe” stowarzyszenia i fundacje. Urzędy miast i gmin w wielu regionach kraju skrzyknęły się także w związki miast i gmin, wysyłając oczywiście do społeczności lokalnych przekaz propagandowy, że to dla dobra obywateli, dla dobra wspólnego. Wystarczy tylko pobieżnie prześledzić oficjalne protokoły pokontrolne Regionalnych Izb Obrachunkowych, żeby zorientować się w skali powszechnego łamania wszelakiego prawa przez te instytucje.
Wszystkie te „samorządowe” inicjatywy i działania stanowią skuteczny instrument sprawowania władzy. Animatorami lokalnych lub nielokalnych (o zasięgu ponad regionalnym) stowarzyszeń lub fundacji są bardzo często urzędujący lub ustępujący ze stanowisk działacze samorządowi, politycy różnego szczebla lub pracownicy administracji rządowej. Rozbuchana do granic wytrzymałości struktura biurokratyczna rad gminnych, miejskich, sejmików wojewódzkich etc., to mimo wszystko zbiór ograniczony. A miłośników kasy samorządowej i dostępu do tych konfitur jest przecież znacznie więcej.
Agonia polskiej wsi
Trumnę, dla polskiej samorządności, paradoksalnie zaczął klecić Leszek Balcerowicz, uderzając w podstawy ekonomiczne chłopskich gospodarstw rolnych. I z zimną krwią zdewastował ich fundament materialny, także kulturowy, tj. samowystarczalność produkcji rolnej rodzinnych zagród wiejskich. Z pól i łąk zaczęły powoli znikać stada krów, owiec i kóz, a także pasieki. Trudno uświadczyć kopy siana i żniwne snopki. Wartością samą w sobie (potwierdzoną potem przez UE) stało się ugorowanie ziemi, a po mleko, jajka, mąkę i mięso taniej i prościej, można pójść do pobliskiego sklepu najpierw Gminnej Spółdzielni, a już niedługo potem lokalnego supermarketu (Biedronka, Centrum, Spar etc.). Wkłady finansowe byłych spółdzielców rozeszły się oczywiście w szarej, gminnej strefie. W skali rozlicznych grabieży lat 90. XX w. ta jawi się jako detaliczna, to i nikt nie podniósł gwałtu, o rwetesie nie wspominając.
W oka mgnieniu, na polskiej wsi upadł etos pracy, zwłaszcza, że społeczeństwo gremialnie zakupiło anteny satelitarne i telewizja POLSAT (najpopularniejsza w Polsce B) zafundowała obywatelom nie tylko propagandowe łgarstwa, ale także ułudę dobrobytu z reklam, sitcomów i innego medialnego badziewia. Na dodatek w najbliższym mieście lub miasteczku upadły mniejsze lub większe zakłady przemysłowe i tzw. chłoporobotnicy, a była ich w Polsce armia, zostali odcięci nie tylko od naturalnych źródeł zarobkowania, ale także, jak za dotknięciem czarodziejskiej balcerowiczowskiej różdżki, zostały rozerwane społeczne więzi, które były w dużej mierze siłą karnawału Solidarności. Wielu mężczyzn wylądowało na zasiłkach i pod wiejskimi sklepami z piwem w dłoni, kobiety przestały piec chleb na liściach kapuścianych, grupa zaradniejszych kupiła sobie 15-20 letnie auta-rzęchy, blisko 40% tej populacji odwróciło się od Kościoła, poddając się antyklerykalnej propagandzie w stylu urbanowego „Nie” i paru innych gadzinówek. Z niedzielnego i odświętnego krajobrazu zniknęły regionalne, ludowe stroje (w enklawach pozostały jeszcze na Podhalu i na Kaszubach), bo ludzie chyba zaczęli się wstydzić swojej tradycji, uznając ją za wstecznictwo i zabobon, a Europa i jej UE w POLSACIE przecież taka piękna i nowoczesna.
Wesel, chrzcin i styp już prawie nikt nie organizuje we własnych domach. W tym celu zbudowano, jak Polska długa i szeroka, obrzydliwe Domy Weselne z jeszcze obrzydliwszym wystrojem, który Europy, co prawda, w ogóle nie przypomina, ale stanowi schedę po real-socowym poczuciu odpustowej estetyki.
Jednak taki społeczny ugór trzeba było jakoś politycznie i organizacyjnie zagospodarować. I do dzieła zabrali się okrągłostołowi inżynierowie dusz. Władza centralna, która od początku, tj. od 1989 roku kręciła swoje aferalne lody, miała głęboko zakorzenioną świadomość, że tym na dole, powiedzmy od powiatu w dół, też się od życia coś należy. No to dali im ustawy samorządowe, które po pierwsze rozbuchały do granic wytrzymałości „zatrudnienie” w tzw. samorządach, zdjęły z tzw. samorządowców odium odpowiedzialności za podejmowane decyzje, stworzyły podstawy dla arogancji, nepotyzmu, korupcji i postawiły aparat samorządowy ponad szarym obywatelem, pozwalając, wśród powszechnej biedy, bezrobocia i zasiłków na piwo, zarabiać np. wójtom i burmistrzom po ok. 150 tysięcy złotych rocznie (o radnych też nie zapomniano). Słowem stworzono system lokalnych sitw i koterii samorządowych, popieranych towarzysko i ekonomicznie przez wymiar sprawiedliwości (policjanci, prokuratorzy, sędziowie) i wszelkiej maści biznesmenów, którzy z układów z władzą „samorządową” czerpią materialne korzyści („przewalone” przetargi, zamówienia z wolnej ręki).
Nie zapomniano również o mediach, które stanowią właściwie „zbrojne” ramię miejscowych układów i układzików. Urzędy gmin i miast, poprzez swoje, tzw. ośrodki kultury, wydają na potęgę gazety pławiące się w pochwałach dla przedstawicieli miejscowego establishmentu. Tu wstęga do przecięcia, tam chodnik do oddania, oj, jakże ciężko ten wójt pracuje dla wspólnego dobra, czyli słynne „łubu dubu, łubu dubu, niech żyje nam prezes naszego klubu, niech żyje nam!” ze Stanisława Barei. Powstały też prywatne media, które żerują na publicznych pieniądzach, bo przecież „samorządy” mają swoje budżety promocyjne i komu, jak komu, ale „dziennikarzowi”, który złego słowa nie powie na miejscowego burmistrza, starostę, czy wójta zawsze sypną nieco grosza – a kwoty idą gdzieniegdzie w miliony złotych. Można przypuszczać, że pomysł powołania takich skorumpowanych, u zarania, mediów, zrodził się gdzieś na jakiejś libacji grup trzymających władzę w gminie lub w powiecie. W takich kwestiach nie ma przypadku i samowolki. Bo nikt z prowincjonalnej elity nie ma np. ochoty wydawać prywatnych pieniędzy na kampanię wyborczą, jeśli można to zrobić za pieniądze frajerów z naszej wioski, czy miasteczka. Czy wiecie, jaką kwotę zadeklarował do rozliczenia po wyborach w 2010 roku komitet wyborczy burmistrza w mojej gminie? Ano, ok. 1200 zł i jeszcze ulotki wyborcze rozesłał pan burmistrz na koszt Urzędu Miejskiego. Niewielka kwota, ale za takie „nędzne” 1200 złotych można zdobyć posadę za owe 150 tysięcy rocznego przychodu, nie licząc wszystkich dodatkowych apanaży.
???
Dlatego warto na koniec tego felietonu zadać pytania. Czy w tym „samorządowym” bagnie w ogóle jest jeszcze miejsce na społeczeństwo obywatelskie? I jaką mamy szansę, jako Naród, żeby podnieść się z kolan, jak prawie 35 lat temu?