Zaglądamy na życzliwy24.pl:
http://bobowa24.pl/2015/01/podwyzka-dla-burmistrza-ile-zarabia-wlodarz-gminy-i-miasta-bobowa/
Autor tekstu: nadworny kronikarz Mateusz Książkiewicz.
Czytamy (pisownia oryginalna):
„(…) radni gminy Bobowa przegłosowali uchwałę w sprawie ustalenia wynagrodzenia burmistrza Bobowej na mocy której od 1 grudnia 2014 Wacław Ligęza otrzymał podwyżkę”.
Dalej czytamy (pisownia oryginalna):
„Uchwałę opiniował m. in. Tomasz Tarasek przewodniczący Komisji Budżetu i Finansów, który w uzasadnieniu odczytał: „Biorąc pod uwagę oddaną pracę Burmistrza na rzecz lokalnej społeczności, ciągłe starania i skuteczne zabieganie o środki zewnętrzne uzasadnione jest ustalenie wynagrodzenia na proponowanym poziomie”.
Trzy rzeczy zwracają uwagę.
Pierwsza rzecz. Radny (sołtys, strażak, „rycerz” etc.) Tarasek uchwałę „opiniował”. Ale
zaraz okazuje się, że wcale nie „opiniował” (pozytywnie, albo negatywnie), tylko uzasadniał – „w uzasadnieniu odczytał”.
Najlepsze jest to „odczytał”. Skoro tylko „odczytał”, to kto mu to „uzasadnienie” napisał? Czyżby sam zainteresowany? Skądinąd wiadomo, że projekty uchwał dla miejskiej rady nie pisze żaden radny, tylko weterynarz (nadworny kronikarz nazwał to kiedyś „obsługą rady przez burmistrza” – jak widać, temu całemu towarzystwu pomyliły się role).
Druga rzecz. „Biorąc pod uwagę oddaną pracę Burmistrza…”. Ach, ta wielka litera!
Słowo „burmistrz” jest tu użyte w znaczeniu osoby, a nie urzędu (jednoosobowy organ wykonawczy samorządu terytorialnego). Wobec tego – zgodnie z zasadami polskiej ortografii – powinno być napisane małą literą. A jest napisane dużą.
Polska ortografia zezwala na pisanie rzeczowników osobowych wielką literą ze względów uczuciowych (gdy komuś chcemy okazać miłość, szacunek, cześć). Jeśli przyjmiemy, że nie jest to błąd ortograficzny, to znaczy, że autor tego tekstu miłuje weterynarza. No cóż, kochać każdy może…
No tak, ale owo „uzasadnienie” napisał sam weterynarz. Oj, wielka jest próżność, wielka jest miłość własna u weterynarza!
Trzecia rzecz. „(…) ciągłe starania i skuteczne zabieganie o środki zewnętrzne (…)”.
Jak widać, weterynarz chwali się sprawnością w rzemiośle żebraczym: „skutecznie” „zabiega o środki zewnętrzne”. Na czym ten szmaciany proceder polega i czym się ostatecznie dla gminy kończy, opisałem w poniższym tekście:
https://gorliceiokolice.eu/2014/10/unijne-fundusze/
Wracamy na życzliwy24.pl.
Czytamy:
„O komentarz poprosiliśmy także burmistrza, Wacław Ligęzę”.
No to przeczytajmy, co tenże Wacław Ligęza ma nam do powiedzenia (a co – cokolwiek kulawo – zapisał nadworny skryba).
„Zawsze staram się w swojej działalności kierować się realizmem i rozsądkiem”.
No proszę, „realizmem i rozsądkiem” . W dodatku „zawsze”.
„Pamiętam gdy rozpoczynałem swoją pracę jako wójt startowałem z niskiego pułapu to była kwota około 5 tys. złotych (…)”
Ja też pamiętam. I te 5 tys. to wcale nie był niski pułap. W roku 2002 to nie było mało.
Ale dla weterynarza było. Nie po to przecież objął posadę, żeby zadowolić się tym, co miał poprzednik.
„(…) i sukcesywnie była ona podnoszona (…)”
Ano – była. „Włodarz” byle czego nie zje i nie wypije.
„(…) a uzależnione to było tym jakie były wyniki uzyskuje gmina, co się w tej gminie dzieje, jakie środki gmina pozyskuje”.
Uzależnione to było od składu rady – i tyle.
„Już dwie kadencje temu proponowano, aby te kwotę podnieść znacząco (…)”
Ach, ta forma bezosobowa. „Proponowano”!
Proszę o nazwisko tego lizusa (czy też lizusów).
„(…) udało mi się wtedy przekonać radnych żeby to sukcesywnie było robione, żeby też każdy miał przekonanie i wiedział, że to jest zapracowane”.
No proszę! Nasz skromniś „przekonywał” radnych! Co za desperacja!
I „udało się”!
Nie wszystko na raz – „sukcesywnie”. Co za skromność!
I „żeby też każdy miał przekonanie i wiedział, że to jest zapracowane”. „Zapracowane”!
A teraz co, co weterynarz teraz uczynił? Weterynarz „poprosił”:
„Na komisji budżetu i finansów również poprosiłem, aby pozostawić moje wynagrodzenie na poziomie z poprzedniej kadencji”.
Już widzę, jak weterynarz „prosi” sołtysa Taraska (którego wystrugał na przewodniczącego komisji), albo sołtysa Tabisia (którego wystrugał na przewodniczącego rady) – nie mówiąc już o dyżurnej (z Berdechowa) od kwiatów i całusów.
„Z tego co jest mi wiadomo, ponieważ nie uczestniczyłem w dyskusji została ta kwota podniesiona o około 300 złotych brutto w stosunku do tych ostatnich czterech lat i radni na sesji większością głosów przegłosowali wynagrodzenie na tym poziomie”
To jest dobre: „z tego co jest mi wiadomo”. Skąd wiadomo? A ze szczegółowego raportu,
który weterynarzowi złożyli dwaj panowie T. Co kto mówił – panowie T. wszystko cieplutkie przynieśli. To prawda, że weterynarz nie uczestniczył „w dyskusji” – bo żadnej dyskusji nie było. Wszyscy prześcigali się w pochwałach pod adresem „włodarza”. Niechby tam który/a spróbował/a „dyskutować”!
„Myślę, że był to taki gest ze strony radnych tak przynajmniej po głosowaniu w czasie przerwy wyjaśniano, że jest to element docenienia starań jak i mojej pracy jako burmistrza już doświadczonego, z długoletnim stażem”.
Ja też tak myślę: „że był to taki gest ze strony radnych”. Gdyby takiego „gestu” nie wykonali – marny los! To rodzaj homagium, czynność rytualna.
„Nie rozpoczynałem jak niektórzy inni burmistrzowie z wysokiego pułapu tylko trzeba było sobie na to zapracować”.
Nieprawda. Weterynarz zaczynał z wysokiego pułapu – a potem przeszedł na jeszcze wyższy.
A że „trzeba było sobie na to zapracować”? No, trzeba było. Podporządkowanie sobie większości w radzie to też jakaś tam „praca”, jakaś krzątanina (przynajmniej na początku).
„W związku z powyższym wpływu na to nie miałem, ponieważ pracodawcą dla każdego wójta, burmistrza jest rada”.
Ach, psotnik, psotnik z tego naszego Wacława! „(…) wpływu na to nie miałem”! Na dodatek „w związku z powyższym”!
A to, że „pracodawcą dla każdego wójta, burmistrza jest rada”, to nie jest prawda. Rzeczywistym pracodawcą dla wójta jest gminny podatnik. Rada – tylko formalnie.
Ale w Bobowej wszystko jest na opak. W Bobowej weterynarz nie podlega ani radzie, ani rzeczywistemu pracodawcy, jakim jest gminny podatnik. A czyja to wina? W ostatecznym rachunku tegoż gminnego podatnika, który lubi być strzyżony i robiony w konia. Niestety.
„Nigdy nie zabiegałem o jakieś apanaże”.
Wacław jedzie po bandzie!
Zgaduję, że Wacław przez „apanaże” rozumie pieniądze. Znaczyłoby to, że mówi do nas: nigdy nie zabiegałem o pieniądze.
Wszystko, cokolwiek Wacław czyni, czyni dla pieniędzy. Bo tylko tyle z realnego świata rozumie.
„Sam fakt, że można odnaleźć to w dokumentach, że nigdy o to nie zabiegałem, nie wystąpiłem o to, aby kiedykolwiek podnosić, a wręcz odwrotnie, chciano podwyższać moje pobory ale ja nie wyrażałem zgody”.
Ach, ta forma bezosobowa! „Chciano”!
„(…) ale ja nie wyrażałem zgody”.
Weterynarz nie wie, co gada. Plącze się w zeznaniach. Pobory formalnie ustala rada. Zapada uchwała – i wójt/burmistrz ma ją wykonać. Nie wyrażał zgody przed podjęciem uchwały (czyli wkraczał w kompetencje rady), czy po tym, jak uchwała zapadła (to znaczy – nie wykonał uchwały)?
„Dzisiaj w stosunku do moich poborów jest to symboliczna kwota (…)”
Tu są dwie sprawy. Dla weterynarza to rzeczywiście kwota symboliczna – ale tu nie chodziło o kwotę (więcej i tak nie dało się podnieść – jest ograniczenie ustawowe), ale o homagium, rytualny pokłon ze strony rady.
Druga rzecz. Widać zepsucie, widać utratę kontaktu z rzeczywistością. W gminie znajdzie się niejeden taki, dla którego 300 złotych to dużo, niech weterynarz znajdzie jakiegoś ubogiego i tą kwotą obdaruje. Wtedy zobaczy, ile to jest 300 złotych.
„(…) dotychczasowa jest na dobrym poziomie (…)”
Na „dobrym poziomie”? Na skandalicznie wysokim poziomie! Na bezwstydnie wysokim poziomie!
„(…) ja jestem z niej zadowolony (…)”
No, jak „włodarz” jest „zadowolony” – to i poddani muszą być „zadowoleni”, nie ma wyjścia!
„(…) nie oczekuje więcej (…)”.
Łaskawca.
„(…) uważam, że są to bardzo dobre zarobki i oddaje wszystko to co potrafię, swoją pracę, zaangażowanie”.
Ten fragment jest cokolwiek niejasny, być może źle spisany przez skrybę. Zgaduję, że chodzi tu o to, że weterynarz sam siebie na tyle ceni, ile akurat pobiera z gminnej kasy. Ale to tylko takie gadanie, więcej (legalnie) i tak nie weźmie – ograniczenie ustawowe.
„Staram się tutaj też odwdzięczyć poprzez skuteczną swoją prace i też pomoc ludziom w różnych sytuacjach”.
„(…) pomoc ludziom w różnych sytuacjach”. Jakim „ludziom”? W jakich „sytuacjach”?
Ja np. znam jednego „ludzia”, któremu weterynarz bardzo w jednej „sytuacji” pomógł (naszym kosztem) – to niejaki pan S. z miasta Nowego Sącza. Tak bardzo pomógł, że pan S. się odwdzięczył – też w „sytuacji”.
„Myślę, że pole działania jest różnorodne. Działam też w różnych organizacjach społecznych, wolontariacie”.
A co ma piernik do wiatraka?
„Nie mam zastępcy, nie mam także kierowcy, robię tutaj można powiedzieć za całą trójkę”.
A to jeszcze kierowca się weterynarzowi należy? Bez przesady weterynarzu, nie ściemniajcie. Bierzecie 85 groszy za każdy przejechany kilometr.
Zastępcy? Żeby wam – weterynarzu – patrzył na ręce? Żeby się z nim dzielić dobrem materialnym, sławą i chwałą?
„Póki to jest możliwe staram się też wykonywać te obowiązki bez uszczerbku dla skuteczności działania gminy”.
Ach, co za poświęcenie!
„Więc gdybyśmy przez osiem lat kiedy nie było zastępcy i teraz będzie kolejne cztery policzyli jaka to jest kwota no to przynajmniej kilkaset tysięcy złotych zostało zaoszczędzonych”.
Weterynarz myśli, że gada do baranów.
Problem w tym, że po części ma rację. Są w gminie tacy, którzy takie opowieści biorą serio.
„Ja nie domagałem się tutaj rekompensaty z tego tytułu”.
„Rekompensaty”, że nie miał zastępcy?
Weterynarzu, weźcie sobie na zastępcę sołtysa z Wilczysk (zdolny chłopak i wszechstronny) – i nie opowiadajcie o swojej krzywdzie.
„Staram się pracować rzetelnie, sumiennie”.
Weterynarz używa słów, których znaczenia nie zna: „pracować”, „rzetelnie”, „sumiennie”.
„Nie przychodziłem do samorządu z myśląc o tym, aby się dorobić”.
A po co?
„Dom miałem wybudowany przed rozpoczęciem funkcji wójta, samochody już także miałem zakupione (…)”
Hektary w Bednarce też?
„(…) ustabilizowane życie, pracę zawodową”.
No i po cóż było to „ustabilizowane życie” rujnować? Narażać się na różne pokusy? Po cóż było „pracę zawodową” porzucać? Weterynarz to pożyteczny zawód.
„Nie potrzebowałem się dorabiać (…)”
No proszę, weterynarz „nie potrzebował się dorabiać”, hektary w Bednarce kupił całkiem przypadkiem i sam nie wie za co!
„(…) i nie było to powodem zaangażowania (…)”
Jasne, „powodem zaangażowania” była chęć naprawy świata i spełniania dobrych uczynków.
„(…) a wręcz odwrotnie praca ta mnie bardzo zafascynowała ponieważ miło jest patrzeć, gdy coś udaje się zrobić i wiem, że ja mam w tym swój udział”.
„(…) coś udaje się zrobić” – a konkretnie co? Bulwary nad Białą? „Strefę aktywności gospodarczej” w Bobowej?
Może szkołę grajków?
A może komisariat (z panem komendantem)?
Bo komisariat (i pan komendant) to się naszemu „włodarzowi” udał!
„Moje działanie są poparte pracą i zaangażowaniem wielu ludzi, poprzednich radnych, sołtysów, rad sołeckich, i przede wszystkim też wielu mieszkańców, którzy nie pełnią żadnej urzędowej funkcji, ale przecież to oni mają wpływ na wiele rzeczy”.
To niestety prawda: „(…) działanie są poparte” przez „wielu mieszkańców, którzy nie pełnią żadnej urzędowej funkcji, ale przecież to oni mają wpływ na wiele rzeczy”.
„Wpływ” ten polega na tym, że zbyt „wielu mieszkańców” pozwala się robić w konia, zbyt „wielu mieszkańców” łyka bezmyślnie weterynarzową propagandę (do której zatrudnił pewnego młodzieńca z Szalowej).
Koniec weterynarzowej mowy tronowej.
Co można o tym wszystkim napisać?
To kliniczny przykład bezczelności i utraty kontaktu z rzeczywistością (na skutek zbyt długiego przesiadywania na urzędniczym stolcu).
http://eurosport.onet.pl/siatkowka/mariusz-wlazly-nie-chce-stypendium-za-zloty-medal-ms/n9dj9x
No proszę, zwykły grajek w siatkówkę ma więcej poczucia przyzwoitości niż bobowski burmistrz – faworyt wojewody małopolskiego, p. Millera, znany przyjaciel „resortu”, obcałowywany przez okolicznych proboszczów (przy okazji darmowego barszczyku).
Zwykły grajek w siatkówkę po prostu pieniędzy nie bierze. A bobowski burmistrz pieniędzy „nie chce” („prosi” radnych, żeby mu pieniędzy nie dawali) – ale bierze.