12 lat temu odbyły się w Bobowej wybory samorządowe. Wybrano nowego wójta.
Kto to jest wójt? To samorządowy urzędnik, wynajęty przez mieszkańców gminy. Do czego wynajęty? A do tego, żeby sprawnie i ku pożytkowi wspólnemu wykonać uchwały rady gminy, która z lokalnych podatków układa budżet: tyle na to, tyle na tamto. Urzędnik ten, podobnie jak rada, działa w ramach prawa, w ramach przyznanych kompetencji (ustawa o samorządzie terytorialnym – pomijam tu fakt, czy była ona dobrze napisana). Nie ma przy tym czegoś takiego, jak domniemanie kompetencji, wynika to z zasady wyższej. Jeśli mieszkańcy gminy, którzy płacą lokalne podatki (i opłacają wójta) uznają, że wójt nie wypełnia należycie obowiązków, do których został wynajęty, mogą go w każdej chwili odwołać – wystarczy zrobić referendum.
Tak to jest pomyślane.
A jak to działa w Bobowej?
A w Bobowej wszystko na opak.
Nowy wójt przystępuje energicznie do czynności. Ale nie tych, do których został wynajęty. Pojawiają się pomysły, żeby z Bobowej, która jest wsią (w roku 1934 odebrano jej prawa miejskie, podobnie jak Ciężkowicom) na powrót uczynić miasto. Wszyscy to kupują, wszystkim to imponuje. Publiczność jest podekscytowana – i w tym podnieceniu nie zauważa, że ktoś ją robi w konia. Pod osłoną tych emocji wójt – który awansował na burmistrza – stopniowo buduje swoją pozycję. Tworzy się dom panujący, dwór, cała kamaryla. Ogon zaczyna wywijać psem: rada miasta (cieszą się, cieszą wybrańcy gminnego ludu, że awansowali na „miejskich rajców”) wyrzeka się swoich prerogatyw, ceduje je na burmistrza (nie formalnie – faktycznie). Pojawiają się nadworni skrybowie i kronikarze, którzy obwołują burmistrza (urzędnik) „włodarzem” (nadzorca). „Włodarz” zaczyna kolekcjonować dyplomy, wyróżnienia, odznaczenia i temu podobne fanty. Stopniowo traci kontakt z rzeczywistością. Przybiera sobie do głowy, że jest „najlepszym burmistrzem w Polsce” – na tę okoliczność przywozi nawet jakiś papier, bodaj z Warszawy.
Ogół mieszkańców gminy biernie się temu przygląda. Przecież chłop nie jest taki zły – „załatwia” dla gminy „dotacje”. Organizuje przemysł rozrywkowy – poigrat dajet. W rzeczy samej – festynów i innych przedstawień w gminie nie brakuje.
Są też szczęśliwcy, którzy na czas podpięli się pod dom panujący i ciągną z tego grubą rentę. Ma to jednak swoją cenę. Łaska pańska na pstrym koniu jeździ. „Włodarz” (i ten historyczny, i ten dzisiejszy, bobowski) nie od parady dzierży gruby kij – atrybut władzy. Dla samej rozrywki, dla zdrowego ruchu od czasu do czasu musi ten kij na czyjeś plecy spuścić. I znamy takich, co „włodarzowi” wiernie służyli – a mimo to pod ten kij poszli.
Jak słychać, „włodarz” nie ma dosyć. Władza odurza i uzależnia: jak to miło krzyknąć na poddanego i patrzeć, jak ten się boi. Widocznie uważa, że jeszcze nie czas na ewakuację, że jeszcze można. Pytanie jest takie: co na to mieszkańcy miasta i gminy. Czy chcą, żeby „włodarz” panował dożywotnio, czy może mają dosyć życia w poddaństwie.
Jest wybór. Albo będzie normalnie, albo… Nie, nie tak samo. Tak samo nie będzie, będzie gorzej.
Pamiętajmy o strukturze gminnego budżetu (w 2007 roku tylko niecałe 15% to dochody własne) i o rozrzutności „włodarza”, który najbardziej martwi się o kierowców z Warszawy, żeby nie stali na szlabanie w Siedliskach.
Łatwe pieniądze z zewnątrz się skurczą, potem znikną, latarnie pogasną, kostka brukowa się rozlezie, piękny stadion Biała zabierze – nic, co jest ręką ludzką uczynione, nie jest wieczne.
Kilkanaście lat temu jeden mieszkaniec Bobowej powiedział do mnie: „a Bobowa to taki zapyziały grajdoł”. No więc Bobowianie – pokażcie, że was na coś stać, że nie jesteście „grajdołem”, że nie potrzebujecie nadzorcy, który za was myśli i za was decyduje.
W najbliższych wyborach wybierzcie urzędnika, który sprawnie i z rozsądkiem poprowadzi sprawy miasta i gminy, a nadzorcę wyślijcie na bezterminowy urlop.
Ps.
Ale kandyduje tylko obecny burmistrz, nie ma na kogo głosować! – zakrzyknie ktoś.
Poczekajmy, może będą kontrkandydaci. Ale nawet jeśli się nie pojawią, jest sposób na to, żeby „włodarza” odprawić z niczym. Sposób ten jest zapisany w ordynacji wyborczej. Dociekliwi niech sami poszukają w sieci. Dla pozostałych będzie informacja w stosownym czasie.
Przypominam Ci „a”, że ok. 75% mieszkańców Bobowej w ogóle nie wypowiedziało się w sprawie praw miejskich dla Bobowej; ani tak, ani nie. Milczenie, w takiej sytuacji oznaczało jednak zgodę. Pomysł radnego Gajczewskiego, żeby zorganizować jednodniowe referendum bardzo szybko upadł. Kogo by obchodziła demokracja naprawdę bezpośrednia. Że Szwajcarzy maja dobre doświadczenia w tej sprawie. Tym gorzej dla Szwajcarów.
„a”
Podobnie piszesz jak P.Rysiewicz,to znaczy też krytykujesz „włodarza”.
Pewnie też zostaniesz skrytykowany przez Burmistrza,radnych,podobnie ja M.Rysiewicz.
Będą padać różne wyzwiska….jak oszołom,chory człowiek,itp..
Wystarczy odwiedzić jeden z sklepów i wszystko się można dowiedzieć na temat P.Rysiewicza.
Proszę Pana
Czy ja krytykuję „włodarza”. Nie. Ja w ogóle nie piszę o osobach. Ja opisuję rzeczywistość. Przede wszystkim piszę o pieniądzach. Piszę skąd się biorą i na co są wydawane. A że w środku tego mechanizmu siedzi „włodarz”, to nie mogę udawać, że go nie ma.
A po co piszę o tych pieniądzach? Bo to jest konkret, to najłatwiej zrozumieć.
Głowa – jak wiadomo – służy do noszenia czapki. Ale może też służyć do myślenia. I tymi kilkoma tekstami chciałem Czytelników do tego zachęcić.
A co się tyczy pana Macieja Rysiewicza. Nie znam go osobiście, a na te stronę trafiłem przypadkiem. To, co tutaj napisałem do tej pory mógłbym także napisać na oficjalnej stronie gminy Bobowa – jest tam zakładka „Blogi”. Ja mógłbym. Ale tam nikt nie chce żadnego opisu rzeczywistości.
A ja chciałam pozdrowić Pana Macieja Rysiewicza i pogratulować wygranej w sądzie. Jakoś mi sie tak wydaje, że w naszej Gminie nic sie nie zmieni po wyborach i znowu zeby się czegoś dowiedzieć o kulisach zarządzania przez samorzad przyjdzie nam nasłuchiwać wieści z tej strony internetowej.
Wiem że nie tylko mnie Pan Rysiewicz otworzył oczy na wiele spraw.
Pani Aniu z Bobowej wielkie dzięki za dobre słowo! A czy ja będę ciągle „felietonizował” na tym portalu. Tego nie wiem. Może czas odejść! Proszę, ni stąd ni zowąd, pojawił się autor o nicku „a” i fantastycznie opisuje naszą rzeczywistość. Nadesłał kolejne teksty, które stopniowo będą zamieszczane na „Gorlicach i Okolicach”. A jak przeczytacie za dwa, trzy dni tekst o bobowskim stadionie, to fiu, fiu, fiu… Perełka.
Pani Aniu, niech Pani czyta i propaguje już nie tylko „recenzenta życia publicznego z Wilczysk”, ale także „recenzenta życia publicznego z…”. No właśnie, nie wiemy gdzie mieszka „a”, ale jedno jest pewne, tu nie ma żadnej ściemy!!!