Sołtys Wilczysk i radny miejski Bobowej Tomasz Tarasek obudził się rano po dożynkach z ciężką, od problemów, głową. Nie, nie dlatego, że trzeba posprzątać po nieprzebranym tłumie, który nawiedził jego wioskę poprzedniego dnia. Przecież wiadomo, że on nie jest od sprzątania. Nie po to harował całe lata na swoją pozycję sołtysa i radnego, żeby teraz chwycić za miotłę.
W głowie szumiało mu jeszcze skoczne: „będzie się działo, będzie radośnie”, ale wczorajsze dożynkowanie nieuchronnie odeszło w przeszłość i znowu trzeba brać się za bary z oporem otaczającej materii. Sołtys spojrzał w lustro i zobaczył radnego miejskiego, a właściwie równie dobrze można było napisać, radny miejski spojrzał w lustro i zobaczył sołtysa. – Dość tego! Najwyższy czas stanąć, po męsku, oko w oko z brutalną rzeczywistością i i ostatecznie przeciąć ten wrzód – pomyślał, rozczesując zmierzwione po nocy włosy. – Po pierwsze – mówił sam do siebie, bo akurat nikt go nie słuchał, a poza tym, jak mówił sam do siebie, to zawsze się ze sobą zgadzał – a więc po pierwsze muszę kupić kwiaty dla urzędniczki Basi Falisz i przeprosić ją za fałszywe oskarżenie – perorował. Od dawna było mu głupio, że nieszczęsna urzędniczka Urzędu Miejskiego w Bobowej została bezpodstawnie pomówiona przez policję o przekopanie rowu na granicy Wilczysk i Jankowej w 2012 roku. Sprawa, co prawda, rozeszła się w sądzie po kościach, czego akurat można się było spodziewać, ale sołtysa i radnego Taraska gryzły wyrzuty sumienia, że wówczas schował głowę w piasek i zabrakło mu cywilnej odwagi, żeby stanąć i publicznie przyznać, że to właśnie on, sołtys i radny, za pieniądze przyznane wsi Wilczyska, nakazał, sprzecznie z prawem wodnym, przebudowę rowu i osobiście przebudowę nadzorował.
– Po drugie – cedził słowa do lustra – muszę pójść do burmistrza i jakoś go udobruchać, za dwie, uchylone przez Samorządowe Kolegium Odwoławcze, decyzje administracyjne. Kurczę blade, burmistrz poszedł w tej sprawie w zaparte i ludzi szykanuje teraz tylko dlatego, że zachciało mi się rowy kopać – i sołtys oraz radny stuknął się kilkakrotnie palcem w czoło. I minę miał coraz bardziej marsową. – Wacek chodzi na mnie wnerwiony już od dawna, bo musi wymyślać jakieś „spory kompetencyjne” ze starostą, czy jakoś tak, żeby mataczyć i grać na zwłokę, furę kasy publicznej już wydał, żeby Musiałom udowodnić kwadraturę koła, słowem władował się po pachy i to przed samymi wyborami. Na dodatek ten pisarczyk, recenzent od siedmiu boleści, sączy wszędzie jad i węszy, gdzie węszyć nikt by się nie ośmielił… cholera jasna, co ja mam temu Wackowi powiedzieć – i głos sołtysowi i radnemu ugrzązł w gardle.
Nie da się ukryć, sołtys i radny, bał się swojego pryncypała, jak diabeł świeconej wody, zwłaszcza, że z roku na rok burmistrz zdobywał nad sołtysem i radnym Tomaszem Taraskiem coraz większą przewagę, nie tylko psychologiczną. – Jak to możliwe, że z takiego głupiego rowu zrobiła się taka afera – sołtys i radny kręcił przed lustrem głową z niedowierzaniem – może po prostu pójdę do gminy i z własnej kieszeni zwrócę koszty przebudowy tego rowu? I sięgnął do kieszeni po portfel. W palcach zaszeleścił mu plik banknotów – tak to dobry pomysł, bardzo dobry – ale najpierw pojadę do pani Leokadii na motorze i przeproszę ją za moje, wobec niej, zachowanie. Kurczę blade, poniosło mnie, a nie wypada tak odnosić się do kobiet – sołtys i radny składał przed lustrem samokrytykę, a słowa odbijały się od lustra i umykały w przestworza. – A jak to już wszystko załatwię i Basię Falisz przeproszę, i panią Leokadię, i Wacka jakoś zagadam, i wpłacę te kilka tysięcy złotych: na fundusz sołecki, i gminie straty zrekompensować za biegłą i za koparkę, to, kurczę blade, pójdę nad ten rów i własnoręcznie go zakopię, żeby wreszcie był wilk syty i owca cała albo odwrotnie – zaczął się gubić w zeznaniach sołtys Wilczysk i radny miejski Bobowej, bo entuzjazm go rozpierał i skrzydła, jak u Red Bulla, rosły mu u ramion!
Atmosfera przed lustrem była coraz bardziej podniosła. Jakże wczoraj było radośnie. Oficjele poklepywali sołtysa i radnego po plecach. Przez chwile miał prawo czuć się królem puszczy, prawdziwym wilkiem w Wilczyskach – nomen omen. Przez chwilę…
Wspomnienie dożynek prysło jednak, jak bańka mydlana. – Co to za koszmarny sen z tym rowem – sołtys i radny Tomasz Tarasek przebudził się i otworzył najpierw jedno oko. Zamiast lustra zobaczył sufit. Natychmiast otworzył drugie oko i… nie, nie mylił się… Z tymi kwiatami dla urzędniczki Basi Falisz i misją zakopania rowu, to tylko nocna mara. Uszczypnął się w policzek i stało się jasne, ze nawet jeśli mówił do siebie, to nie przed lustrem, ale przez sen. – Co za bzdury – warknął trochę zły, że pozwolił sobie na senne chwile słabości. Odgonił szybko w myślach wspomnienie nocy i przeciągając się zaśpiewał: „będzie się działo, będzie radośnie”… Sołtys i radny wyskoczył z łóżka i tanecznym krokiem podszedł do najbliższego lustra.
Plon niesiemy plon………….
balanga na całego !
Tylko czego tak długo zakłócany był spokój-cisza nocna ?
Cisza nocna w Wilczyskach nie OBOWIĄZUJE Panie Burmistrzu?
A gdzie była Policja? Cichosza ?
Co do przeprosin pani Leokadii Musiał,to na pewno tego nie zrobi Tomasz Tarasek!
To nie jest w jego guście ! To nie ta inteligencja!
Jak na kogość nakrzyczy,czy komuś naubliża,to nie po to aby PRZEPRASZAĆ !
Czapki z głów Sołtys idzie ! Z Wilczysk na dodatek !
A rowy kopał i będzie kopał !
Sołtys,jak nie kopie, to ryje! I to nie pod jednym rył i rył będzie! Ma to w genach !?
Wilczyska kierują się innymi regułami,przepisami!
Nie będzie P.Musiał,czy Rysiewicz im przeszkadzał !
To co sołtys mówi to jest święte !
Jak można balangować do rana to znaczy ,że można !?