Zmartwychwstanie w Kościele

Wobec tych wszystkich ludzi, którzy „odeszli z Jerozolimy” Kościół ma za zadanie zrobić to samo, co zrobił Zmartwychwstały wobec uczniów – rozpalić ich serca.

 

Na łamach „Catholic National Reporter” w sierpniu ubiegłego roku ukazał się komentarz Thomasa Reese’a SJ pod znamiennym tytułem „Pope Francis’ ecclesiology rooted in the Emmaus story” – „Eklezjologia papieża Franciszka zakorzeniona jest w historii o Emaus”. To prawda. Papież Franciszek wielokrotnie w swoim przepowiadaniu (także jeszcze jako kardynał) wracał do tej ewangelicznej historii, która stała się dla niego modelem poprawnego działania Kościoła. Najbardziej wyczerpującą interpretację tej perykopy dał papież w homilii wygłoszonej do biskupów Brazylii podczas Światowych Dni Młodzieży w Rio de Janeiro, podczas której nazwał on opowiadanie o uczniach zmierzających do Emaus „kluczem do zrozumienia teraźniejszości i przyszłości”.

 

Zawiodłem się i odchodzę

 

Znamienne jest to, że papież mówi o fakcie zmartwychwstania Jezusa nie z perspektywy tych, którzy biegną do pustego grobu, ale z perspektywy doświadczeń Jego rozczarowanych uczniów. Dla Franciszka jest to doświadczenie modelowe, dostrzega w nim bowiem sytuację analogiczną do tej, w której znalazło się dzisiaj wielu członków Kościoła. Nie jest to dla niego – co ważne – model ewangelizacji, a więc ukierunkowania się na tych, którzy Chrystusa nie znają, lecz model relacji wewnętrznych w Kościele: między wspólnotą wiary, w której wciąż żyje Chrystus, a tymi, którzy utracili z tą wspólnotą kontakt. Przypomnijmy sobie pokrótce te wydarzenia. Po południu „dnia trzeciego” Kleofas z towarzyszem wyruszają do wsi Emaus. Ich stan duchowy jest wypadkową wielu wydarzeń ostatnich dni. Za sobą mają już zaskakujące i trudne do zrozumienia wydarzenia poranka: to nie tylko śmierć Jezusa, która stała się przyczyną ich rozczarowania, to także zaskoczenie wywołane słowami kobiet, że Jezus żyje, oraz toczące ich serce wątpliwości, bo przecież jak dotąd nikt Go nie widział. W ich sercach rodzą się sprzeczne myśli: rozczarowanie, nadzieja, zwątpienie. W drodze zbliża się do nich nieznajomy Wędrowiec, który otwiera im Pisma, a potem pozwala się rozpoznać przy łamaniu chleba (Łk 24, 13-35).

 

Franciszek w ten oto sposób interpretuje stan ducha wędrowców wyruszających ze Świętego Miasta: „Dwaj uczniowie uciekają z Jerozolimy. Oddalają się od «nagości» Boga. Są zgorszeni klęską Mesjasza, w którym pokładali nadzieję, a który teraz wydaje się definitywnie pokonany, upokorzony, nawet po trzecim dniu”. W komentarzu Franciszka pojawia się słowo „zgorszenie”. To już nie tylko „rozczarowanie” Bogiem (czy Kościołem), który okazał się kimś (czymś) innym niż się spodziewali. To nie są jedynie zawiedzione nadzieje, to coś więcej – odejście z powodu bycia oszukanym. Bóg okazał się „nagi”: słaby i bezbronny dał się pokonać. Jeśli ktoś spodziewał się działania mocnego Boga, ten musi przełknąć gorzką pigułkę rozczarowania.

 

Podobnie bywa ze współczesnymi uczniami, którzy odchodzą z Kościoła: są rozczarowani i zgorszeni „nagością” Kościoła: „Jest to trudna tajemnica ludzi opuszczających Kościół. Osób, które dały się omamić innymi propozycjami i  twierdzą, że Kościół – ich Jerozolima – nie może im już dać nic znaczącego i ważnego. A więc idą drogą samotnie, ze swoim rozczarowaniem” – mówi FranciszekJeśli ktoś poszukiwał w Kościele „mocy”, ten musi odejść rozczarowany, bo to znak, że źle zrozumiał Ewangelię.  Papież dopowiada: „Faktem jest, że dzisiaj wielu ludzi przypomina tych dwóch uczniów z Emaus. Nie tylko ci, którzy szukają odpowiedzi w nowych i rozpowszechnionych grupach religijnych, ale także ci, którzy zdają się być już bez Boga, czy to w teorii, czy w praktyce”. To wydarzenie ewangeliczne mówi więc o tych, którzy odchodzą od Kościoła zawiedzeni (zgorszeni) Bogiem czy też Jego Kościołem. Jeśli poszukują odpowiedzi poza Kościołem, to znaczy, że nie znaleźli ich w tej wspólnocie wiary.

 

To nasza wina

 

W opinii papieża Kościół niejednokrotnie nie potrafił dać odpowiedzi na rodzące się w tej sytuacji pytania oraz okazać konkretnej pomocy: „A ponieważ nie ma nikogo, kto by im towarzyszył i własnym życiem ukazywał prawdziwą drogę, wielu szukało skrótów, bo zbyt wzniosła wydaje się im «miara» Wielkiego Kościoła”. To stwierdzenie papieża nie jest w gruncie rzeczy oskarżeniem wobec tych, którzy odchodzą, co raczej zarzutem skierowanym w stronę tych, którzy współtworzą Kościół. Zarzutów jest właściwie kilka: brak towarzyszenia wiernym, brak świadectwa Ewangelii zrealizowanej w życiu, a więc jej potencjalna „nieżyciowość”, a także „wzniosłość” Kościoła, która raczej zniechęca niż mobilizuje: „Są również osoby, które uznają ideał człowieka i życia, proponowany przez Kościół, ale nie mają odwagi go przyjąć. Myślą, że ten ideał jest dla nich zbyt wielki, przekracza ich możliwości; cel, do którego należy dążyć, jest nieosiągalny”. Jednakże ci, którzy nie stawiają sobie wysokich celów, zadowalają się małymi, a dobra, które wydają się im nieosiągalne, zostają zastąpione czymś na kształt substytutu, Ersatzu: „nie mogą żyć, nie mając czegoś, choćby przynajmniej karykatury tego, co wydaje się zbyt wzniosłe i dalekie. Z rozczarowaniem w sercu wyruszają na poszukiwanie czegoś, co po raz kolejny ich zawiedzie, lub decydują się na przylgnięcie częściowe, które ostatecznie nie może dać pełni ich życia”.

 

Kościół, który głosi Ewangelię tak „wzniosłą”, że aż nieosiągalną zaciąga winę, by nie powiedzieć – „gorszy”. Franciszek dość ostrożnie stawia diagnozę co do genezy tego stanu, multiplikując wyrażenie „być może”: „Być może Kościół wydał się zbyt słaby, zbyt daleki od ich potrzeb, może zbyt ubogi, by odpowiedzieć na ich niepokoje, może zbyt zimny w stosunku do nich, może zbyt skoncentrowany na samym sobie, […] może świat, jak się zdaje, uczynił Kościół reliktem przeszłości, niezdolnym do odpowiadania na nowe pytania. Być może Kościół miał odpowiedzi na czas dzieciństwa człowieka, ale nie na okres jego dorosłości”. Powód i historia każdego rozczarowania Kościołem są inne, w każdym jednak przypadku zasadniczy model jest ten sam: opuszcza się Kościół, który trwa w stanie „sprzed zmartwychwstania”, który nie potrafi ukazać swojego prawdziwego oblicza, który nie objawia się jako wspólnota towarzysząca człowiekowi, a pozornej słabości krzyża nie umie przedstawić jako tryumf Boga.

 

Ci wszyscy ludzie opuścili Kościół, ale Kościół – uważa papież – nie może ich opuścić: „Potrzebny jest Kościół, który nie lękałby się wejść w ich noc. Potrzeba Kościoła zdolnego ich spotkać na ich drodze. Potrzeba Kościoła, który potrafi włączyć się w ich rozmowę. Potrzeba Kościoła, który potrafi prowadzić dialog z tymi uczniami, którzy uciekając z Jerozolimy, błąkają się bez celu, sami ze swoim zawodem, rozczarowaniem chrześcijaństwem, uważanym już za ziemię jałową, bezowocną, niezdolną do dania sensu. […] potrzebny jest Kościół, który byłby w stanie towarzyszyć, wyjść poza zwyczajne  słuchanie; Kościół, który towarzyszy w drodze, idąc razem z ludźmi; Kościół zdolny dostrzec «noc», jaka kryje się w ucieczce tak wielu braci i sióstr z Jerozolimy; Kościół, zdający sobie sprawę, że powody, dla których ludzie się oddalają, zawierają już w sobie motywy możliwego powrotu, ale trzeba umieć całość odważnie odczytać”. To ostanie zdanie zawiera w sobie najważniejszą chyba wskazówkę pastoralną. Poszczególne powody odejścia odsłaniają kolejne braki Kościoła. Jezus wsłuchuje się najpierw w rozmowę uczniów, aby potem „otworzyć” im Pisma, to znaczy ukazać prawdę o sobie tam, gdzie jej nie dostrzegali, zatrzymując się na swoich oczekiwaniach i wyobrażeniach.

 

Trzeba zrobić tylko jedno…

 

Wobec tych wszystkich ludzi, którzy „odeszli z Jerozolimy” Kościół ma za zadanie zrobić to samo, co zrobił Zmartwychwstały wobec uczniów – rozpalić ich serca.Papież pyta więc: „czy jesteśmy jeszcze Kościołem potrafiącym rozgrzać serce? Kościołem potrafiącym doprowadzić z powrotem do Jerozolimy? Doprowadzić z powrotem do domu? […] Czy potrafimy nadal przedstawiać te źródła tak, aby budzić zachwyt ich pięknem?”. Nie potrzeba więc poszukiwać czegoś innego niż Kościół już posiada: „W Jerozolimie są nasze źródła: Pismo Święte, katecheza, sakramenty, wspólnota, przyjaźń Pana, Maryja i apostołowie…”. Teraz należy „jedynie” ukazać ich piękno i właściwie rozumianą wzniosłość. „Wielu odeszło – mówi papież – bo obiecano im coś bardziej wzniosłego, mocniejszego, coś szybszego. Czyż jednak jest coś bardziej wzniosłego niż miłość objawiona w Jerozolimie? Nie ma nic wznioślejszego od uniżenia krzyża, bo tam naprawdę sięga się szczytów miłości! Czy potrafimy jeszcze ukazywać tę prawdę ludziom, którzy myślą, że prawdziwa wzniosłość życia jest gdzie indziej? Czy jest coś mocniejszego od mocy ukrytej w kruchości miłości, dobra, prawdy, piękna?”.

 

Franciszek podkreśla fundamentalną wartość wspólnoty Kościoła, która przeżywa Zmartwychwstanie i staje się świadkiem tego faktu. Tak też jest w opowieści ewangelicznej. Gdy uczniowie wracają do Jerozolimy, to nie oni pierwsi dzielą się własnym doświadczeniem, ale wysłuchują najpierw tego, co mają im do powiedzenia apostołowie: „Pan rzeczywiście zmartwychwstał i ukazał się Szymonowi”. Św. Łukasz daje pierwszeństwo wspólnocie, która głosi zmartwychwstanie Jezusa, ponieważ widział Go Piotr, który w ten sposób rozpoczyna swoją posługę umacniania braci w wierze, albowiem to relacja Piotra przekonała pozostałych uczniów co do prawdziwości wcześniejszego świadectwa kobiet („rzeczywiście”). Opowiadanie uczniów na temat tego, co się wydarzyło w Emaus zostaje uprzedzone przez doświadczenie wspólnoty.

 

Franciszek stawia Kościołowi wysokie wymagania. Choć istnieją także czynniki zewnętrzne, to właśnie Kościół winien jest odejścia wielu chrześcijan, którzy są nim rozczarowani. Prawdziwy Kościół nie rozczarowuje, opuszcza się bowiem jedynie tę wspólnotę wiary, która skłania do konstatacji „a myśmy się spodziewali”. To nie jest tylko problem fałszywych oczekiwań, niewłaściwego obrazu, poszukiwania własnych wyobrażeń Boga, to jest także problem niepełnego, a więc nieprawdziwego Jego obrazu, który zbyt często ujawnia się na obliczu samego Kościoła. Uczniowie zmierzający do Emaus uciekają z Jerozolimy niosąc w sercu obraz ukrzyżowanego i pogrzebanego Jezusa, wszystko inne wydaje im się niepewne, wątpliwe, a nawet złudne. Ci, którym zostanie „otwarte” prawdziwe, paschalne oblicze Kościoła, nawet nocą, nie czekając świtu do niego powrócą, tak jak uczniowie, którym Jezus „otwarł” Pisma i wyjaśnił wszystko, co się do Niego odnosiło. Pisząc o uczniach w zmierzających na wieś, św. Marek zaznaczył, że Jezus objawił się im „en hetera morphe”, tzn. „w innej postaci” (Mk 16, 12). Tylko „inna postać” Kościoła skłania do powrotu.

 

ks. Andrzej Draguła

 

ks. Andrzej Draguła – ur. 1966. Ksiądz diecezji zielonogórsko-gorzowskiej. Dr hab. teologii, profesor Uniwersytetu Szczecińskiego, kierownik Katedry Teologii Pastoralnej, Liturgiki i Homiletyki na Wydziale Teologicznym USz, publicysta. Wicedyrektor Instytutu Filozoficzno-Teologicznego im. Edyty Stein w Zielonej Górze. Członek Rady Naukowej Laboratorium WIĘZI. Autor książek Eucharystia zmediatyzowna. Teologiczno-pastoralna interpretacja transmisji Mszy Świętej w radiu i telewizji i Ocalić Boga. Szkice z teologii sekularyzacji. Mieszka w Zielonej Górze.

 

(Odwiedzono 4 razy, 1 wizyt dzisiaj)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *