Pożegnanie Zosi

Zdjęcie z początku lat 80. XX w. (w redakcji "Kontaktu")
Zdjęcie z początku lat 80. XX w. (w redakcji „Kontaktu”)

Na cmentarzu parafialnym w Wilczyskach rodzina i przyjaciele pożegnali 4 maja 2013 roku Jadwigę Zofię Różankowską, córkę Jadwigi Barbary Rysiewicz i Kazimierza Różankowskiego. Kolejny etap losu i dziejów rodziny Rysiewiczów z Jeżowa dobiegł końca. Grobowiec rodzinny w Wilczyskach otworzył swoje podwoje na wieczne spoczywanie dla kolejnego członka naszego rodu i z zadumą, my żywi, będziemy od tej chwili przychodzili tutaj z modlitwą do kolejnego z naszych bliskich. Zosia urodziła sie we Francji i całe swoje życie spędziła na emigracji. Jednak Jeżów, rodzinne gniazdo swojej mamy odwiedzała nieprzerwanie, raz na kilka lat, od 1975 roku. Zmarła 29 października 2012 roku w Paryżu. Pierwsze pożegnanie odbyło się 5 listopada 2012 roku na tamtejszym cmentarzu Pere-Lachaise. Potem prochy Zosi zostały sprowadzone do Polski. Ostatecznie spoczęła obok swoich Rodziców, Dziadków i Stryjów.

Chciałbym przypomnieć i spróbować ocalić od zapomnienia trzy pożegnalne mowy, wygłoszone dla Zosi Różankowskiej, podczas uroczystości pogrzebowych w Paryżu i w Wilczyskach. Wszyscy, którzy przeczytali moje artykuły o członkach rodziny Genowefy z Krzysztoniów z Wilczysk i Mikołaja Rysiewicza z Ptaszkowej, znajdą w poniższych tekstach liczne historyczne uzupełnienia i reminiscencje, dotyczące najnowszej historii naszej rodziny.

A Zosi, wieczne odpoczywanie racz Jej dać Panie i Światłość Wiekuista niechaj Jej świeci. Na wieki wieków!

 

Maciej Rysiewicz

Paryż, Pere-Lachaise, 5 listopada 2012 r.

Pożegnanie Zosi

Dzisiaj, 5 listopada 2012 roku, tutaj w Paryżu, przychodzi mi żegnać na wieczność moją siostrę Jadwigę Zofię Różankowską. Powiedzialem « siostrę » chociaż Zosia formalnie ją nie była. Jednak właśnie tak, wraz z moim bratem Adamem, traktowaliśmy Zosię i odczuwaliśmy nasze pokrewieństwo. Wierzę, że i Zosia żywiła do nas podobne uczucia.

Zosia urodziła sie 8 maja 1949 roku we Francji. Jej Rodzice, polscy emigranci, nie tylko nauczyli córkę pięknej polszczyzny, ale zaszczepili jej tęsknotę do utraconej wolnej i niepodleglej Polski. I ta tęsknota w wielkim stopniu zaważyła na trudnych i dramatycznych losach Zosi.

Nie dane mi bylo poznać mamy Zosi, cioci Jadwigi. Zmarła na obczyźnie, w Monachium w 1965 roku. Władze komunistyczne w Polsce długo nie zezwalaly mnie i mojemu bratu Adamowi na wyjazd z Polski do Niemiec i poznanie najbliższej rodziny. Wreszcie udało się i w 1969 roku nasze spotkanie doszło jednak do skutku. Późno, bardzo późno. Zosia miała już wówczas 20 lat. My z bratem byliśmy znacznie młodsi. I jakby tego było mało do następnego naszego spotkania doszło dopiero w 1976 roku, kiedy Zosia, dzięki małżenstwu z Laurent Thevoz, mogła wreszcie przyjechać do ojczyzny jako obywatelka Szwajcarii. Pamiętam, jakie bylo to dla niej ważne! Bo mimo, że była obywatelem Europy, mieszkając we Francji, w Niemczech, w Szwajcarii, czy podróżujac do USA, Zosia stawała się coraz bardziej emigrantem kompletnym z wszystkimi dolegliwościami tej przymusowej i stąd nienormalnej sytuacji. Wychowana na opowieściach matki i ojca z lat młodości z polskich Kresów, czy małopolskiej Galicji, siłą rzeczy żyła przez dlugie lata wśród okupacyjnych i niepodległościowych reminiscencji w środowisku pracowników  Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa. Dzisiaj, z perspektywy czasu, nie dziwi mnie, że po wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce w grudniu 1981 roku Zosia przyjechała do Paryża i przez kilka lat współtworzyla polski emigracyjny miesięcznik « Kontakt ».

Emigracja Zosi ciążyła, ale jednocześnie nie potrafiła się od niej wyzwolić. Podczas jej krótkich wizyt w Polsce, w naszym gnieździe rodzinnym w Jeżowie w latach 80., 90. XX w. a także w pierwszej dekadzie XXI w. ciągle powracał temat Jej przyjazdu do Polski na stale. Jednak nigdy do tego nie doszło – bo dojść chyba nie mogło. Sa takie sytuacje w życiu, z których nigdy nie ma dobrego wyjścia i dlatego – być może – choroba Zosi postępowała.

Nie potrafiliśmy, ja nie potrafiłem pomoc Jej wydostać się z tej matni i do końca życia przyjdzie mi życ ze świadomością tej porażki, a właściwie klęski!

Zosia ostatecznie wróci do Polski. Jej prochy zostaną złożone w rodzinnym grobowcu w naszych rodzinnych Wilczyskach. Zosia spocznie obok swoich wszystkich najbliższych. Trudne rodzinne losy, niekiedy tragiczne, emigracja i życiowa szamotanina, wryły sie brutalnie w ten bezbronny i często samotny bieg życia Zosi po spokój i szczęście. Tyle spraw i osobistych wyborów, dokonanych przez Nią, pozostanie już na zawsze zagadką i tajemnicą. Kazdy z Was, przyjaciół tutaj zebranych mógłby dopowiedzieć w tej sprawie własną historię, dorzucić kilka słów wyjaśnienia. Pozostaną one z Wami już do końca.

Dzisiaj proszę Was o modlitwę za spokój i szczęście duszy Naszej Zosi. Bo tego spokoju i szcześcia najbardziej Jej chyba w życiu doczesnym brakowało.

Kasi z Rodzina, Georgette, Laurent, Tomkowi, Terremu, Krissowi i wszystkim Wam tutaj zgromadzonym bardzo serdecznie dziękuje za te chwile serdecznej zadumy. Dziękuje takze za przyjaźń i miłość, którą ofiarowaliście naszej Zosi.

Bóg zapłać!

Zosiu do zobaczenia!

Maciej Rysiewicz

Wilczyska, 4 maja 2013 roku

Jadwiga Zofia Różankowska (1949 – 2012)

Jadwiga Zofia Różankowska urodziła w miejscowości Seugy, położonej 35 km na północ od Paryża. Właśnie tam powojenne losy rzuciły rodziców Jadwigi Zofii. Matka, Jadwiga Barbara Rysiewiczówna, urodzona w Grybowie 4 grudnia 1921 r., aktywna bojowniczka Polskiego Państwa Podziemnego podczas II wojny światowej w szeregach krakowskiej Polskiej Partii Socjalistycznej – Wolność Równość Niepodległość w obawie przed represjami komunistycznego reżimu, zdołała uciec z Polski, na fałszywych papierach, via Szwecja do Francji w 1947 roku. Ojciec, Kazimierz Andrzej Różankowski, urodzony w Stanisławowie 30 listopada 1911 r. na polskich Kresach, oficer Wojska Polskiego, wzięty do niewoli przez Niemców we wrześniu 1939 roku, doczekał wyzwolenia przez wojska amerykańskie w obozie jenieckim i w 1945 roku trafił do szpitala wojskowego w Paryżu.

Jadwiga Barbara Rysiewiczówna i Kazimierz Andrzej Różankowski zawierają związek małżeński w Paryżu 9 listopada 1948 roku. Zosia, bo tak wszyscy do niej mówili przez całe życie, jedyne dziecko Jadwigi i Kazimierza, przychodzi na świat 8 maja 1949 roku. Polska rodzina z trudem próbuje wiązać koniec z końcem na przymusowej emigracji we Francji. Kazimierz Różankowski pracuje przez jakiś czas jako szewc. Marzenia o wolnej Polsce tlą się jednak ciągle żywym płomieniem. Polscy emigranci czekają na III wojnę światową, która być może przyniesie Polsce wolność, i aktywnie przygotowują się do wojskowego desantu w Polsce, w szeregach organizacji Wolność i Niezawisłość. Kazimierz Różankowski uczestniczy w tych działaniach jako zaprzysiężony oficer Wojska Polskiego. Władze komunistyczne działają jednak w Polsce brutalnie i metodycznie. Kolejne komendy WiN-u są likwidowane, a pojałtański podział wpływów wpycha ostatecznie i nieodwołalnie Polskę pod sowiecką okupację. Marzenia Kazimierza Różankowskiego i polskiej, nie tylko wojskowej emigracji, legły w gruzach.

Zosia edukację podstawową rozpoczyna w amerykańskiej szkole w Paryżu. W II poł. Lat 50. XX w. rodzina Różankowskich decyduje się na wyjazd do Monachium, gdzie rodzice Zosi zostają zatrudnieni w Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa. Mama Zosi pracuje tam do śmierci w 1965 roku, a tata Kazimierz aż do emerytury na początku lat 80. XX w., by, po zakończeniu pracy w RWE, jako obywatel Stanów Zjednoczonych, wyjechać do USA i osiedlić się w miejscowości Ocean Grove w stanie Nowy Jork, gdzie spędził ostatnie lata swojego życia. Umiera 2 grudnia 1993 roku

Prochy córki Jadwigi, mamy Zosi, sprowadziła do Polski jej matka, Genowefa z Krzysztoniów Rysiewiczowa w 1972 roku. Prochy Kazimierza Różankowskiego, dzięki staraniom córki Zosi, sprowadzone zostały do Ojczyzny, ze Stanów Zjednoczonych, w 1994 roku. Rodzice Zosi, Jadwiga Barbara z Rysiewiczów i Kazimierz Andrzej Różankowski spoczywają na cmentarzu parafialnym w Wilczyskach w grobie rodzinnym Rysiewiczów obok Mikołaja Rysiewicza, Genowefy z Krzysztoniów Rysiewiczowej (rodziców Jadwigi), Adama Rysiewicza (brata Jadwigi), Kazimierza (brata Jadwigi) i Teresy z Remiszewskich Rysiewiczowej (żony Kazimierza).

Zosia szkołę średnią kończy w Monachium, gdzie mieszka do 1968 roku. W 1969 roku uzyskuje dyplom w Instytucie Europy Wschodniej Uniwersytetu we Fryburgu (Szwajcaria) u słynnego polskiego filozofa Ojca Józefa Marii Bocheńskiego. Fakt ten na pewno zdecydował, że Zosia podejmuje studia na renomowanym szwajcarskim uniwersytecie we Fryburgu. Dyplom ukończenia studiów na wydziale filozoficznym w katedrze filologii angielskiej Zosia otrzymuje w 1974 roku.

W 1975 roku Zosia zawiera związek małżeński z Laurent Thevoz, obywatelem szwajcarskim, rodowitym fryburżaninem. I dopiero w tym momencie Zosia otrzymuje dokumenty (paszport obywatelki Szwajcarii), uprawniający ją do otrzymania polskiej wizy. Wcześniej posiadała tzw. papiery bezpaństwowca wydawane przez rząd Stanów Zjednoczonych dla rodzin pracowników RWE w Monachium, pozwalające podróżować po całym świecie z wyjątkiem krajów tzw. demokracji ludowej.

Zosia ze swoim mężem Laurent’ em przyjeżdżają po raz pierwszy do Polski w 1975 roku. I właśnie wtedy odwiedza Jeżów, gniazdo rodzinne swojej matki. To na pewno była dla Niej historyczna i niezapomniana chwila, bo przez długie emigracyjne lata brzmiały w jej uszach opowieści ze szczęśliwych lat młodzieńczych swojej matki. I Jeżów jawił się Zosi jako miejsce legendarne i mityczne. To tutaj i tylko tutaj była naprawdę u siebie, chociaż wychowana została na obczyźnie. Kto wie, czy to nie było także przekleństwo Jej życia, bo o paradoksie, ani we Francji, ani w Niemczech, ani w Szwajcarii ani w USA, ani w Polsce nie potrafiła jednak znaleźć sobie miejsca do życia. Przyjazd do ojczyzny Rodziców był na pewno wielkim wydarzeniem dla Zosi, chociaż tutaj mieszkającą rodzinę poznała dużo wcześniej.

W latach 50. XX w. do Paryża, do córki Jadwigi, zięcia Kazimierza i wnuczki Zosi, wyjechała na kilka tygodni Genowefa z Krzysztoniów Rysiewiczowa, co ciekawe dzięki protekcji ówczesnego premiera rządu PRL Józefa Cyrankiewicza, przyjaciela z lat okupacji stryja Zosi, Adama a chyba także znajomego matki Jadwigi. O paszport, jak wiadomo nie było w tych czasach tak łatwo. W 1962 roku Monachium odwiedził Kazimierz Rysiewicz, brat matki, podróżujący po Europie (Niemcy, Austria, Norwegia) w ramach stypendium Organizacji Narodów Zjednoczonych w programie pomocy dla obywateli Europy Wschodniej, prowadzących samodzielne badania naukowe w dziedzinie zawodowej rehabilitacji inwalidów. W 1969 roku do Monachium babcia Genowefa zabrała Adama i Macieja Rysiewiczów, synów drugiego stryja Zosi Kazimierza. Adam i Maciej spotkali swojego wuja Kazimierza Różankowskiego, a ojca Zosi, po raz pierwszy i ostatni w życiu. I tak także, pomimo realnego socjalizmu, kultywowano poszarpane związki rodzinne.

Małżeństwo Zosi z Laurent Thevoz rozpada się pod koniec lat 70. XX wieku. Trzeba jednak w tym miejscu powiedzieć, że byli małżonkowie pozostają do końca życia Zosi w bardzo bliskich przyjacielskich kontaktach. Spotykają się wielokrotnie przez te długie lata, czy to w Szwajcarii, czy we Francji. Laurent Thevoz wyjeźdża specjalnie do USA i wspiera Zosię w trudnych chwilach przed i po śmierci ojca Kazimierza w 1993 r. Laurent Thevoz odwiedza także umierającą już Zosię w szpitalu w Paryżu w październiku 2012 roku. Laurent Thevoz pozostaje do dzisiaj wielkim przyjacielem Adama i Macieja Rysiewiczów, choć widują się od wielu lat znacznie rzadziej niż w latach 70. i 80. XX w..

W grudniu 1981 roku wprowadzono w Polsce stan wojenny. To był szok, także dla polskich środowisk emigracyjnych. Wielu Polaków, podróżujących wtedy, podczas tzw. karnawału Solidarności, po Europie, zaczyna niespodziewanie emigracyjne życie. Nieliczni tylko wracają do Polski. Jak grzyby po deszczu powstają na Zachodzie polskie i zagraniczne, ale solidarnościowe, komitety pomocy. Zosia decyduje się w 1982 r., po rozstaniu z Laurent, na samotny wyjazd ze szwajcarskiego Fribourga do Paryża i wpada od razu do polskiego solidarnościowego środowiska. Wraz z Mirosławem Chojeckim słynnym twórcą Niezależnej Oficyny Wydawniczej, Bronisławem Wildsteinem, wybitnym dzisiaj publicystą i pisarzem, Wojciechem Sikorą, dzisiaj dyrektorem giedroyciowskiej „Kultury” paryskiej, Ludwikiem Lewinem, Anną Mietkowską i in. współtworzy i redaguje słynne czasopismo polskiej solidarnościowej opozycji w Paryżu „Kontakt”. Pisze teksty, dostarcza dla redakcji tłumaczenia, bo zna biegle kilka języków w tym oczywiście polski, którym włada przecież od dziecka, ale także niemiecki, francuski, angielski, włoski i hiszpański. Dorobek publicystyczny i tłumaczeniowy Zosi w „Kontakcie” czeka na oddzielne opracowanie.

Wraz ze zmianami w Europie Wschodniej na przełomie lat 80. i 90. XX w. kończy się także historia paryskiego „Kontaktu”. Wielu z jego twórców (Mirosław Chojecki, Bronisław Wildstein) wraca do Polski, inni zostają we Francji. Zostaje także i Zosia, chociaż Ona nie zostaje, bo przecież nigdy w Polsce nie mieszkała. Ona po prostu nie decyduje się na przyjazd do Polski. Po emigracyjnym karnawale Solidarności w Paryżu świeci pustka. Znowu do wrót puka emigracyjna nostalgia. Zosia od początku lat 90. do Polski przyjeżdża raz na dwa, trzy lata. Pracuje teraz wyłącznie jako tłumacz w translatorskich firmach w Szwajcarii i we Francji i jako tzw. wolny strzelec. Tłumaczy teksty prawnicze, ekonomiczne, prace naukowe, a także materiały reklamowe. I snuje plany na przyszłość i Jej życie staje się powoli tylko snuciem tych planów. W międzyczasie popada stopniowo w chorobę alkoholową. Będąc w Polsce mówiła, że chciałaby mieszkać w Polsce, ale za chwilę wyjeżdżała i czasami ślad po Niej ginął. Telefon milczał czasami przez długie tygodnie i miesiące. Wreszcie znowu wracała i spędzała krótkie chwile w Ojczyźnie na spotkaniach z nami i naszymi rodzinami, z przyjaciółkami matki Jadwigi z czasów krakowskiej konspiracji: z Olgą Stande w Łodzi, z Wiesławą Pajdakówną-Śmiechowską w Warszawie, z Aleksandrą Bombówną-Konopelską w Krakowie. Lubiła także spotkania w Warszawie, także ze starym druhem z „Kontaktu” Mirosławem Chojeckim, z Marysią Twardowską i jej mężem Czesławem Bieleckim, a w Krakowie z Małgosią Pochopień, towarzyszką z „Kontaktowych” czasów. To w Polsce, a we Francji, czy w Szwajcarii towarzyszyło jej stałe grono nieodłącznych przyjaciół: Tomek Cichawa, Elianne Laubscher, Terry Colligan, Kasia Pawlikowska-Baumann i jej mąż Bertrand, Madeleine Thevoz, Laurent Thevoz, Georgette Mucumditsi, Chris Knibb i jego żona Reviva, Bob Hunter, Marianne Hug… nie jestem wstanie wymienić wszystkich nazwisk. A wielu Jej przyjaciół po prostu nie znałem…

W Polsce ostatni raz była w 2010 roku już po katastrofie w Smoleńsku. Miałem wrażenie, że coraz mniej rozumiała z polskiej rzeczywistości, bo przestała jak kiedyś ją komentować – tylko słuchała, chociaż słuchała łapczywie – zwłaszcza, że miała prawo dostrzec wielki polski rozłam. I była coraz bardziej chora. I ciągle nie chciała zostać w Polsce, chociaż rozmawialiśmy na ten temat wiele razy. I wystarczyłaby tylko Jej zgoda. Telefon od Tomka Cichawy z Paryża w połowie 2012 roku, przyjaciela Zosi, człowieka, który być może pomógł Jej najbardziej w ostatnich latach życia, chyba nie był zaskoczeniem. Zosia trafiła w ciężkim stanie do szpitala wojskowego w Paryżu, do tego samego, w którym Amerykanie ulokowali w 1945 roku Jej ojca Kazimierza – ot, takie symboliczne biograficzne znamię ludzkich losów.

Na wieść o terminalnym stanie Zosi poleciałem do Paryża w październiku 2012 roku. Nie potrafię powiedzieć, czy Zosia, przykuta do łóżka i wszelakiej aparatury medycznej, rozpoznała mnie. O rozmowie nie było już mowy. Spędziłem z Nią tylko dwa dni, przyglądając się bezsilnie Jej agonii. W tym czasie opowiedziałem Zosi wszystkie najnowsze wieści o rodzinie, o Kajtku, Mikołaju, Tosi, o Adamach, o Basi, o Jeżowie, o Polsce… Wydawało mi się, że słucha, ale mękę umierania miała w oczach, w twarzy a nawet w dłoni, którą rozpaczliwie zaciskała na mojej dłoni. Bardzo cierpiała! I to takim najstraszliwszym cierpieniem, które niekiedy dopada człowieka i już wiadomo, że go nie opuści. W szpitalu odwiedzali ją starzy, niezawodni przyjaciele: Laurent, Terry, Elianne, Tomek, Georgette, Chris, Reviva…

Z Paryża wyjechałem w smutnym przeświadczeniu, że spotkałem się z Zosią ostatni raz w życiu, a chwili, kiedy wychodziłem ze szpitalnego pokoju nie zapomnę do końca moich dni i nie potrafię jej opisać. Bo Zosia była dla nas, dla mnie i mojego brata Adama, jak rodzona siostra.

Telefon od Tomka Cichawy z wiadomością o śmierci Zosi zadzwonił 29 października 2012 roku. Z absolutnie nieocenioną pomocą, także finansową, w organizacji uroczystości pogrzebowych w Paryżu, wystąpili Zosi i nasi przyjaciele: Tomek Cichawa, Laurent Thevoz, Kasia Pawlikowska-Baumann z dziećmi. I to właśnie im należą się od naszych rodzin, tj. Adama i Macieja Rysiewiczów, największe podziękowania i dozgonna wdzięczność.

Do Paryża przyleciałem kilka dni przed pogrzebem. W domu pogrzebowym na Pere-Lachaise zebrała się kilkudziesięcioosobowa grupa przyjaciół Zosi. Nad trumną słowa pożegnania wygłosili Tomek Cichawa, Laurent Thevoz, Kasia Pawlikowska-Baumann, Wojciech Sikora i Maciej Rysiewicz. Z głośników gdzieś cichutko w tle dochodziły brzmienia najsłynniejszych ballad Boba Dylana, którego Zosia bardzo lubiła. Przed trumną na niewielki stelażu postawiliśmy zdjęcie portretowe Zosi z czasów paryskiego „Kontaktu” z lat 80. ubiegłego stulecia. I tak patrzyła na nas żałobników Zosia, a my patrzyliśmy w Jej mądre, piękne i wtedy młode oczy. Wreszcie, na zakończenie naszego pożegnania z Zosią na Pere-Lachaise zaśpiewał, akompaniując sobie na gitarze, amerykański bard Wayne Standley.

A potem były już tylko płomienie.

Dzisiaj jeszcze raz i ostatecznie żegnamy Zosię. Wreszcie udało się Jej wrócić do Ojczyzny na stałe. Jakże daleką i trudną drogę przebyła z Seugy we Francji do rodzinnych Wilczysk, żeby spocząć obok swoich najbliższych: matki, ojca, stryjów i dziadków. Była świadkiem wielu bardzo ważnych wydarzeń w najnowszej polskiej historii, bo była członkiem wielkiej rodziny Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa w Monachium, a potem przez blisko dekadę służyła polskim sprawom w paryskim „Kontakcie”, bo była cząstką polskiej emigracji. I w ten właśnie sposób zmuszona była iść śladem swoich rodziców.

Dzisiaj nad grobem Zosi, w Jej i w naszych rodzinnych Wilczyskach pozostało mi tylko przywołać i sparafrazować słowa Adama Mickiewicza z zapomnianego już chyba „Konrada Wallenroda” – Zosiu, szczęścia w domu nie znalazłaś, bo go nie było w ojczyźnie. Te słowa padły także podczas pogrzebu Twojej mamy, Zosiu, a Ty odziedziczyłaś po Niej trudny los tułacza, emigranta. Nie byłaś na pogrzebie swojej mamy w Wilczyskach w 1972 r., bo władze PRL-u odmówiły Ci wizy wjazdowej do Ojczyzny. Ale te słowa nie przestały być aktualne dla Ciebie i Twojego pokolenia.

Zosiu! Spoczywaj w spokoju! I do zobaczenia!

 

Laurent Thevoz

Wilczyska, 4 maja 2013 roku

(tłumaczenie polskie, podczas uroczystości pogrzebowych, odczytał Adam Ludomir Rysiewicz)

Zosia,

Nous nous sommes appuyés l’un à l’autre, au moment où nous cherchions chacun de son côté à se construire une vie propre. A ce moment où nous n’étions plus adolescents, mais pas encore adultes, où beaucoup de choses sont vagues et possibles, incompréhensibles et attirantes. Au moment où nous devions apprendre et réussir à prendre nos distances de nos pères respectifs, diamétralement opposés en tant que personnes, mais tellement présents, trop, dans nos vies respectives.

Nous nous sommes enrichis l’un l’autre tout au long de notre vie commune. Et encore après. Tu m’as aidé à devenir et à être l’homme que j’ai été et que je suis. A tes côtés j’ai du et j’ai pu renoncer aux relations traditionnelles qui trop souvent encore existent entre les hommes et les femmes. J’ai appris grâce à toi l’égalité radicale entre les êtres, sa force et sa beauté, celle qui offre aux femmes comme aux hommes une vraie relation équilibrée entre eux, vraie, juste et vivante. Cette relation qui nous a relié toujours, jusqu’à ton dernier jour.

Zosia, tu étais très exigeante, avec les autres. Et impitoyable avec toi-même. Surement trop. Tu étais ouverte et généreuse, n’est-ce pas ! Et aussi vulnérable et sensible ; au point d’oublier de te protéger de toi—même, surtout. Le malheur des autres te faisait oublier ta propre situation. Et la méchanceté gratuite t’était tellement étrangère que tu ne savais pas y faire face, aussi quand tu l’as rencontrée dans l’émigration polonaise, à Paris.

Zosia, tu es partie avec le mystère qui entourera la manière dont tu as mené ta vie.

Zosia, merci d’avoir contribué à être la personne que je suis devenu. Merci. Tu me manqueras tous les jours.

Fribourg, le 29 avril 2013

 

 

(Odwiedzono 82 razy, 1 wizyt dzisiaj)

2 przemyślenia na temat "Pożegnanie Zosi"

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *