Z rosnącym ciśnieniem i narastającym niesmakiem czytałam relację z posiedzenia Rady Miasta Gorlice przedstawianą z punktu widzenia, a raczej siedzenia red. Agnieszki Chmury. Uwagi autorki jak i sam tytuł „W Radzie Miasta jest całkiem jak w kabarecie” wydają się być nieadekwatne do powagi Urzędu i spraw nad którymi debatowano. To że w posiedzeniu pani redaktor uczestniczyła było wydarzeniem samym w sobie, bo reprezentacja „Gazety Gorlickiej” rzadko gości w Sali Obrad im. Biechońskiego, no chyba że jakimś szóstym zmysłem dziennikarskiego nosa wyczuje nadciągającą personalną burzę, tak jak miało to miejsce w przypadku głosowania nad wygaszeniem mandatu radnej Migdar czy niespodziewanym dla części radnych odwołaniem z pełnionej funkcji radnego Mroza, co rzeczywiście u tak rzadkiego gościa mogło wywołać wrażenie, które pani redaktor zawarła w zdaniu: „Od pewnego czasu posiedzenia Rady Miasta koncentrują się wokół spraw nieistotnych, konfliktów między radnymi, szukaniu haka na tę czy inną osobę”.
Niestety, w tym jednym zdaniu autorka całość obrad sprowadza do personalnych rozgrywek opartych na niskich pobudkach, a nie konkretnych zapisach ustawowych. To czy radni miejscy działają zgodnie z prawem, czy je łamią, nie ma w cytowanym tekście znaczenia. Z mojego punktu „siedzenia” wygląda na to, że dla autorki nie liczą się fakty, skupia się bowiem na wyszukiwaniu humorystycznej strony całości, a kto szuka, ten znajdzie i jest powód, by przekaz medialny brzmiał następująco: „…nikt nie zapłaci kilkudziesięciu złotych za bilet na spektakl albo występ kabaretu, skoro za darmo może dobrze się bawić podczas sesji Rady Miasta w Gorlicach”. Sprawą pani Chmury jest to, że nie rozumie tego co widzi i słyszy, ale opinii publicznej robi to dużą różnicę, gdy wiedzę swoja wspiera tekstem napisanym przez redaktor Chmurę. Czytelnicy od lokalnej gazety mają prawo oczekiwać rzetelnej relacji, a nie subiektywnej interpretacji, tego też wymaga etyka dziennikarska.
Nie mniej w tekście znalazło się kilka złotych myśli, które niewątpliwie godne są rozwinięcia, a które z interpretacją osób trzecich nie mają nic wspólnego. Autorzy bowiem mówią sami za siebie. I tym sposobem przytaczane wypowiedzi charakteryzują ich samych i dają poznać ich tok myślenia.
„Zastanawiam się, czy niektórym radnym nie byłby potrzebny psycholog, a może nawet psychiatra” – dywaguje radna Halina Marszałek i kontynuuje dalej : „Takie sprawy obniżają poziom autorytetu rady i musimy położyć temu kres” – puentuje, a jej słowa, z powodu ogólnikowego ujęcia, kładą się cieniem na całej samorządowej grupie. Komu psychiatra, komu psycholog – nie konkretyzuje, co jeszcze bardziej obniża i tak już niski poziom wspomnianego wyżej „autorytetu rady”, a deklarowane na wstępie „zastanawianie się” sprowadza do poziomu fikcji.
Sięgającą korzeniami szlacheckiej tradycji opinię o radnych promuje Maria Czeszyk, która stwierdza: „Iloraz inteligencji, który reprezentuje pewna grupa radnych, sprawia, że prezentujemy staropolskie warcholstwo”. Radna w Radzie zasiada już drugą kadencję, więc sądzić można, że wie, co mówi.
Swoje pięć linijek we wtorkowym wydaniu „Gorlickiej” miał też radny Grygowicz. W udzielonym wywiadzie sięgnął do początków rodzącej się demokracji samorządowej. Ze znawstwem i sentymentem wspomina minione czasy, a z wyraźnym żalem odnosi się do współczesności: „Teraz mówimy tylko o korupcji. O jakiej korupcji? Teraz nawet dziesięciu jajek nie dostaniesz”. – No cóż, czyżby kiedyś to nie tylko jajeczka były? W wypowiedzi radnego odnaleźć można też wątek rozrywkowy, który w annałach poświęconych budowaniu samorządności powinien znaleźć swoje miejsc: „Niestety są jednostki, które doskonale się czują w szukaniu kogoś. To stwarza wrażenie, że wszystko da się załatwić, bo jesteśmy bezkompromisowi”. Co radny miał na myśli, trudno zgadnąć. Wypowiedź oparta na sprzecznościach, takie samorządowe science fiction, podsuwające przy okazji filozoficzne pytanie: jak bezkompromisowy może być kompromis? No cóż, historia i IPN pokazali, że onegdaj „kompromisowi” królowali. We wspomnieniach radny sięgnął też do twórczej integracji: ”Była kreatywna praca, a nawet wspólny wypoczynek, który integrował ludzi różniących się od siebie”. No cóż, jak widać po głosowaniach zintegrowana w dawnych czasach „inność” wybudowała mocne podstawy, a za kreatywność dawnych imprezowiczów miasto płaci od lat: korkami, bezrobociem, karami i odszkodowaniami płaconymi z miejskiej kasy.
„Po raz pierwszy wyszliśmy z posiedzenia Rady Miasta ze spuszczonymi głowami, jak dzieci ze szkoły, które nieźle nabroiły” – kontynuował. I w tym przypadku trudno się dziwić, że głowy były spuszczone. – Panie radny Grypowicz, pan też się podpisał pod tajnym paktem agresji wobec radnego Mroza. I za tą „tajność” i za bliżej nieokreślone „normy postępowania radnego” powinien się Pan wstydzić.
„Guru” gorlickiej Rady przewodniczący Musiał przedstawił swoje marzenia i dążenia „… chciałbym, aby na temat tego co wolno, a czego nie radnemu wypowiedział się fachowiec. Może potrzebne są warsztaty lub szkolenie? Nie możemy przyzwalać na takie sytuacje. Za zachowanie radnych na ostatniej sesji jako przewodniczący – przepraszam” – powiedział w rozmowie z red. Chmurą bezradny radny. I pewnie uległabym czarowi tego bezpretensjonalnego stwierdzenia, gdyby nie fakt, że szkolenie kosztuje, fachowcy są drodzy, a to co radny powinien wiedzieć jest ustawowo zapisane, a streszczeniem całości jest rota inaugurującego pracę radnych ślubowania. Nie wiem za których radnych Przewodniczący przepraszał, widać z winnymi się skonsultował, bo chyba nie uzurpował sobie prawa do oceniania i przepraszania za wszystkich, ustawa o samorządzie gminnym takiego prawa dla przewodniczących nie rezerwuje, wystarczyłoby, żeby przeprosił za siebie.
To tyle moich przemyśleń na temat prasowej relacji ze styczniowego, momentami dla niektórych dramatycznego, dla innych bulwersującego, dla jeszcze innych zabawnego posiedzenia Rady Miasta Gorlice, którego bohaterom dedykuję słowa Juliusza Słowackiego:
„Chodzi mi o to, aby język giętki
Powiedział wszystko, co pomyśli głowa:
A czasem był jak piorun jasny, prędki,
A czasem smutny jako pieśń stepowa,
A czasem jako skarga nimfy miętki,
A czasem piękny jak aniołów mowa…
Aby przeleciał wszystka ducha skrzydłem.
Strofa być winna taktem, nie wędzidłem.”
Miło wspomnieć czasy przywołane przez radnego Grygowicza, zwłaszcza stan wojenny, przy braku mięsa w sklepach. Ileż to spraw w urzędzie można było załatwić za pół „blonynki” (pół prosiaczka ).
Znarowił się naród a szkoda , pozbawiająć Pana Radnego Grygowicza jajec, a jaka była wówczas kreatywna praca i wspólny integracyjny wypoczynek nad ranem pod stołem po odśpiewaniu „góralu czy ci nie żaaaalll „, na wielość głosów.
Dziękuję za przywołanie pięknych wspomnień.
Znam z młodości artykuły dziennikarzy radzieckiej „PRAWDY”
Z późniejszego okresu artykuły dziennikarzy „TRYBUNY LUDU”
Następnie artykuły dziennikarzy „NIE”.
Obecnie artykuły dziennikarki Agnieszki Chmury.z „GAZETY GORLICKIEJ”
Ciekawe czy łączy ich jakaś wspólna cecha ?
Zamieszanie w radzie jest na reke prawdziwym wlodarzom miasta – czytaj burmistrz z zarzadem – moga robic co chca – przy wspoludziale paru urzednikow tworza prawdziwy gang. Czy ktos, kiedykolwiek zadal sobie pytanie, dlaczego na terenach, pierwotnie przeznaczonych w planie zagospodarowania przestrzennego dla obiektow sportowo rekreeacyjnych, pobudowano statoil i lidl, od kogo kupili wlasciciele tych obiektow działki pod budowe – mowi sie ze z tego tytułu nie wplynela ani zlotowka do kasy miasta. Prokurator sie kłania. A radni zajmuja sie …. eh – szkoda słów. Ale na inauguracje byli na mszy . milego dnia
Prokurator faktycznie się kłania uniżenie przed przed lokalną władzą , większość radnych również.
Uciekać z Gorlic